EN

24.03.2025, 09:04 Wersja do druku

Leszek Mądzik. Pożegnanie

Odszedł Leszek Mądzik. Ostatnie lata jego życia to heroiczna walka z chorobą, cierpieniem. Walka, która bywała skuteczna przez uparte bycie w aktywności twórczej, poznawczej – zrobionych spektaklach, przeprowadzonych warsztatach, udziałach w konferencjach i seminariach. Pisze Lech Śliwonik.

Także w gromadzeniu i porządkowaniu własnego dorobku, z myślą o archiwum Sceny Plastycznej KUL, o zapisach spektakli, zebranych pracach plastycznych, fotografiach, zapiskach, refleksjach o sztuce i życiu.

Poznaliśmy się na początku lat siedemdziesiątych minionego stulecia, w studenckim ruchu teatralnym. Rychło znajomość przerodziła się w przyjaźń i ona dotrwała do końca. Spotkania domowe, spotkania na festiwalach, przez osiem lat Leszek prowadził zajęcia („teatr plastyczny” – warsztat) na „moim” wydziale wiedzy o teatrze w Akademii Teatralnej. Też okazja do spotkań, rozmów...

Pięć lat temu Scena Plastyczna KUL obchodziła swoje 50-lecie. Miałem na nim być, powiedzieć „coś od siebie”. Nieoczekiwane kłopoty osobiste stanęły na przeszkodzie. Leszek zareagował spokojnie – rozumiem, że napiszesz o mnie i opublikujesz. A po jubileuszu, przyjechał z „brudnopisem” (tak to nazwał) swojego wystąpienia – bardzo osobistego. Zrób, co chcesz – oznajmił. Zrobiłem. Moje pisanie i Leszka wyznanie znalazły się w SCENIE (2020 nr 3-4). Mam poczucie, że powinienem nimi podzielić się. Tego wymaga p a m i ę ć. Tego wymaga przyjaźń. 

***

fot. Marek Skowronek

Małomówna, cicha sława

(tekst opublikowany w kwartalniku SCENA nr 3-4/2020)

Położona w tytule fraza z wiersza starego poety[1] wydaje mi się trafnym uchwyceniem szczególnej obecności Leszka Mądzika w sztuce teatru. Że jest sławny i w Polsce, i w świecie – nie ulega żadnej watpliwości.

Nie jest to jednak sława w powszechnym (zwłaszcza dzisiaj) pojmowaniu – media, wielka widownia, świat blichtru, pochwalne tyrady, gwiazdy, portale, plotki… Jego publiczność jest nieliczna, bo sam ją ogranicza, w jego teatralnym świecie najczęściej panuje ciemność, nie ma w nim słowa, prawie nie ma aktora. Specjaliści mówią, że to teatr plastyczny, narracji wizualnej. On sam też tak uważa.

Po nieudanym egzaminie do Akademii Sztuk Pięknych, wybrał historię sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Malowania nie zaniechał, a rezultaty bardzo lubił pokazywać innym – wieszał obrazy i z ukrycia obserwował reakcje oglądających. Obrazy zobaczyła Irena Byrska i zaprosiła autora do scenograficznej współpracy przy sztuce robionej w Teatrze Akademickim KUL (Wanda Norwida 1967), w następnym roku powierzył mu takie zadanie Mieczysław Kotlarczyk, była także scenografia do Testamentu Villona w Studenckim Teatrze Gong-2 Andrzeja Rozhina. Po tych doświadczeniach, zapadła decyzja: własny teatr – na pograniczu malarstwa i teatru. Tak narodziła się – najpierw w ramach Teatru Akademickiego KUL – Scena Plastyczna. W pierwszym spektakl (Ecce homo 1970) Mądzik był bliżej malarstwa – zbudował przestrzeń z inspirowanych gotykiem trzech witraży (narodzin, miłości, śmierci), ich podświetlanie  nadawało przestrzeni zmienność. Reżyserię powierzył koledze, na scenie pojawili się aktorzy; recenzent dobrze ocenił ruch sceniczny i utanecznione układ grup, a zwłaszcza scenografię i maski. Po raz pierwszy i ostatni w przestawieniach Mądzika ze sceny padły słowa – „dlaczego wywiodłeś mnie z łona”; potem zostaną już tylko słowa w tytułach. Narodzenia (1971) można określić jako następny krok w dochodzeniu do własnej poetyki scenicznej wypowiedzi. Dopiero trzecia premiera była w pełni autorska (scenariusz, scenografia, reżyseria), przekonywała, że mamy do czynienia z oryginalną, konsekwentnie realizowaną wizją teatru (Wieczerza 1972). Takich autorskich i „własnowizyjnych” zrobił 20. 

Wszedł na długo do kręgu teatru studenckiego. Wszedł i pokonywał kolejne stopnie. Zaczęło się od udziału w „Jarmarku”, przeglądzie zespołów artystycznych uczelni lubelskich, a zaraz potem uczestnictwa w „Kullages” – spotkaniach zespołów z macierzystego uniwersytetu. Potwierdzeniem wejścia do studenckiej czołówki teatralnej był udział w VII Studenckiej Wiośnie Teatralnej (1972) – festiwalu lubelskim, ale o randze ogólnopolskiej – uwieńczony zdobycie trzech nagród. Rok później, w następnej edycji Wiosny, Scena zdobywa Grand Prix za spektakl Włókna. Dłużej czekał Mądzik na zaproszenie do najważniejszych wtedy festiwali młodego teatru, na Łódzkie Spotkania Teatralne, co stało się w 1977 roku i na wrocławski światowy festiwal teatru otwartego (1978), a więc wtedy gdy już słabła dominacja kontrkulturowych manifestacji[2].  

Mądzik wszedł do studenckiego kręgu, ale zawsze był w nim odrębny. Próbę zbliżenia się do jego teatru zacznijmy od tych odrębności. Mądzik nie stworzył zespołu w dominującym wówczas typie komuny. Oczywiście, pracował zespołowo, ale według własnych zasad. Spośród studentów KUL (ważne!)  wybierał grupę potrzebną do dopiero zamierzonego dzieła, by uczyła się zadań na spektaklu „bieżącym”. Ich teatralna przygoda trwała 2-3 lata, potem przychodzili inni, wnosili nowe emocje. Nikt nie zagrał roli, ani nawet w miarę pełnej postaci – spektakl Sceny jest o człowieku, a nie o tym jak on się pokaże. Badacz mówi, że aktorzy są tu po to, by twórca mógł z nich  ulepić nadosobiste,  uogólnione obrazy. Czy  taki udział coś daje, jakąś satysfakcję? Mądzik odpowiada: to co mnichowi bycie w klasztorze.  Bezpośrednio wiąże się z tym  druga, wymagająca podkreślenia  inność - w Scenie Plastycznej mowy nie ma o kreacji zbiorowej, tu tylko lider ma rację, reszta już na początku przyjmuje status podporządkowanych współwykonawców. I jeszcze jedno, bardzo istotne – nigdy nie pojawiły się w twórczości Mądzika znaki i tropy kontrkultury: anarchistyczny bunt, gorąca publicystyczna aktualność, polityka. Co wobec tego jest treścią teatralnych wypowiedzi? Mój problem to SACRUM w teatrze – mówi twórca.  Motywacje są chrześcijańskie: stawia człowieka wobec absolutu. Czy mamy do tego prawo? Mądzik nie uznaje granic, powiada, że to właśnie pozwala wierzyć w sensowność życia, jakby wbrew (dzięki?) uświadomieniu sobie jego skończoności. Niezmienne jego tematy to odchodzenie, lęk spojony z zawierzeniem, nasycona erotyką biologia – penetrowane coraz inaczej, głębiej. Może zresztą są to raczej wątki, bo temat główny jest stale ten sam, już tu został wskazany. Zrozumiałe przeto, że Mądzik i jego badacze mówią zgodnie: to jest ciągle ten sam spektakl, powstający z osobistej potrzeby artysty. Czy można go osadzić w jakiejś klasyfikacji gatunkowej? Na pewno nie jednoznacznie. Z  dozą pewności użyłbym kategorii medytacja (w odmianie Ignacjańskiej) – autor podejmuje i prowadzi temat, ale też temat, przez jego istotność, wieloznaczność, nieoczywistość zrozumienia,  prowadzi autora. Mógłbym również bronić zasadności pojęcia „wiersz wizualny”, bo w spektaklach odnajduję cechy monologu lirycznego, niefabularność, silne metaforyzowanie wypowiedzi. W obu przypadkach nie staram się o definicję, nie wątpię jednak, że zyskuję niebłahe zbliżenie.

Znamy się pół wieku. Widziałem niemal wszystkie jego spektakle[3]. Rozmawialiśmy setki razy. Zapraszałem go do wspólpracy – w ruchu amatorskim, potem na uczelni chodziłem na jego zajęcia. Prowadziłem spotkania z widzami. Czytałem jego wypowiedzi, notatki. Mam książki o nim i teczkę własnych zapisków, konspektów. Opowiadałem o nim innym, doraźnie i na swoich wykładach. Sam nie wiem, czy to co piszę to moje widzenie jego teatru, moje przeżycia, czy powtarzanie jego słów. A przecież mimo wątpliwości, decyduję się na czyn najtrudniejszy – opowiedzieć spektakl. Mimo że to prawie niemożliwe (patrz – snute przed chwilą rozważania gatunkowe), spróbuję się uporać z zadaniem. Tylko dlatego wchodzę w tę próbę, że jestem jednym z przekonanych o tym, że Mądzik robi stale jeden spektakl. Moja opowieść to summa, a może raczej – nieskromnie powiem – esencja kilkunastu spektakli. 

Zacznę od wyznania – odczuwam wyjątkową nieodpowiedniość zwyczajowego zwrotu byłem na spektaklu. U Mądzika trzeba być w spektaklu. Oczywiście, można usiąść na widowni i oglądać niezwykłe obrazy – jak w muzeum czy fotoplastikonie. Tu jednak chodzi o wnikanie, zatapianie się – w ciemność, dźwięk, przestrzeń. Wchodzę na widownię, która okazuje się mroczną, niewielką salą. Miejsc dla widzów też niewiele (policzyłem – około 30). Coraz ciemniej, mrok staje się gęsty. Poczucie wnikania w ten mrok potęguje muzyka; będzie towarzyszyła do samego końca. Rozbłyskuje światło na scenie i zaczyna wyłaniać z czerni obrazy, pojawiają się coraz nowe formy (ciemność jest blejtramem, na którym maluję światłem – Mądzik). Formy niejasne, płynne, niekiedy uwyraźniają się, prawie nigdy do pełnego widzenia (coś sypie się na głowy postaci – piasek to czy ziarno? Pojawia się jakby skrzynka – kołyska czy trumna?). Są i kształty człowiecze, bardziej  pałuby, albo zastygłe w bezruchu – uprzedmiotowione.  A przecież przemieszczają się w przestrzni. Czasami również ludzie o cielesności bujnej i pięknej, ale  nietrwali, łamliwi, można powiedzieć – chwilowi. Światło i ruch form uświadamiają, odkrywają nieoczekiwaną głębię, scena okazuje się tunelem, jego daleki kres zanurzony jest w mroku.Tam podążamy. Wiem, że obok są inni, ale coraz bardziej jestem sam. W tej osobności, nie czuję się osamotniony. Jestem prowadzony. Ktoś czuwa nad moją obecnością. Chce żebym tu był. Wskazuje  drogę, ale też pilnuje bym nie poszedł za daleko, nie zobaczył zbyt dużo (nie trzeba wszystkiego rozumieć – Mądzik). A kiedy staję bezradny, bo utopiony w ciemności – upewnia mnie brzmieniem muzyki – równoległej do obrazu, nie ilustrującej, ze wciąż jestem w środku, wewnątrz (mam nadzieję, że stajemy wspólnie wobec jakiejś Tajemnicy – Mądzik).

Przestrzeń sceny wygasa, oddając nieco światła widowni. To już koniec. Wstajemy niepewni. Nie ma oklasków. Przecież nie klaszcze się w świątyni. Treść? Spektakle  nie mają fabuły (nie robię scenariusza, notatek – myślę obrazami – Mądzik). Jedyne słowo, jakie się pojawia to tytuł, zatem ważne (nad tytułem myślę tak długo, jak nad całym spektaklem – Mądzik). Widz musi odczytać go sam, szukać w pamięci. otworzyć się na skojarzenia, Moje doświadczenie to potwierdza. Chyba wiem czym dla mnie  były, jakim kluczem otwierałem spektakle: Wilgoć („wszędzie tylko głębie ciemne – milcząca czarna otchłań” – Baudelaire), Piętno („wracasz do  ziemi, co twą matką była...” – Karpiński), WędrowneWrota (Celine: Podróż do kresu nocy), PętanieSzczelina („jestem szczeliną w niebycie” – zapomniany egzystencjalista), Całun („prawdziwe poznanie to najgłębszy mrok”– Emil Cioran)Kir (Pogrążyć się w mroku – William Styron). Zauważyłem  po latach, że moje skojarzenia mają przeważnie charakter „literacki”, że odnoszę spektakl do konkretnych dzieł, nawet do konkretnych fragmentów. Zatem „dokładałem” to, czego w spektaklu nie było: myślenie słowem. Nie dziwi mnie to – mam w siebie wpisane „obciążenie” literaturą: brat poeta, więc i dom wypełniony jego kolegami i wierszami, polonistyczne studia, zaraz po nich lata dydaktyki, pół wieku związków z żywym słowem w najrozmaitszych jego formach, odmianach… Długo bym mógł wyliczać, natomiast naprawdę ważne  jest, że mój odbiór Mądzika był tak osobisty, jak jego tworzenie. Stąd pewnie to bycie w spektaklu.

*

Nie piszę rozprawy „życie i twórczość”, nie sięgam do licznych opracowań, zbieram własne myśli, notatki, przypuszczenia. Wybieram niewielki kawałek ogromnej przestrzeni, wypada więc przynajmniej napomknąć o tym, co tu się nie mogło zmieścić, by były choć sygnały całości. Zadziwia mnie – szczególnie  w ostatnich lata i po ostatnich przejściach – duchowa moc i niezmożona aktywność Mądzika. Miał dziesiątki wystaw, bo nigdy nie przestał być malarzem, a zaczął uprawiać fotografię. Zrobił setki warsztatów, kilkadziesiąt scenografii w różnych teatrach w Polsce i na świecie, uczestniczył w ponad stu festiwalach na wszystkich kontynentach, prowadzi galerię sztuki. Nowe stulecie wniosło nowe rysy, zmiany. Kiedyś tylko słuchał, co o nim mówią; teraz sam mówi, a dokładniej – pisze o filozofii swojego teatru. Czyli swego życia. Wyszedł z ciemności – w Bruździe (2006) rozświetlił przestrzeń i wszedł w nią jako aktor. W Lustrze (2013) nie tylko odsłonił aktorów, ale też w sferę brzmień muzycznych wprowadził dlugie interwały słowa (Bruno Schulz odtwarzany z taśmy). No i jeszcze – nowa, choć ze starego traktu wychodząca,  droga w życiu. Dyplom  reżyserii teatru lalek, potem „z rozpędu” doktorat, od 2010 roku profesor sztuk plastycznych. Ale tu by trzeba zacząć inną opowieść. Może przy następnym jubileuszu?

***

1. Leopold Staff -  *** (Ostatni z mego pokolenia…) – jeden z ostatnich wierszy poety, wydany już po jego śmierci, w tomie Dziewięć muz (1958).

2. Już wcześniej kontakt z wrocławskim festiwalem okazał się dla Mądzika niesłychanie ważny – był tu jako widz w 1969 roku i zetknął się z teatralną pracę Petera Schumanna (Bread and Puppet Theatres), którego wskazywał jako inspiratora dla późniejszych działań. Było to znacznie wcześniejsze od oznajmienia o bliskości sztuki Józefa Szajny i Tadeusza Kantora.

3. Pierwsze moje zetknięcie z Mądzikiem to spektakl Narodzenia, obejrzany w warszawskim Klubie Studenckim Riwiera w 1971 roku; tu również widziałem Wieczerzę (1972). Byłem pewny, że 25 września tego roku  będę na premierze Kresu, ale kilka dni przed jubileuszową uroczystością  incydent zdrowotny przypomniał, że upływ czasu ma jednak jakieś skutki.

Pliki do pobrania

Źródło:

Materiał nadesłany