„Łatwe rzeczy” w reż. Anny Karasińskiej z Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie na 43. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Łatwe rzeczy widziałem z dość dużym opóźnieniem, na WST, mając więcej niż duże oczekiwania. Obejrzałem bez jakiejś przykrości, ale wyszedłem rozczarowany i trochę zdumiony tak wielkim szumem, jaki wokół tego spektaklu powstał.
Może napiszę to wyraźnie - nie mam problemu z tym spektaklem, wydał mi się po prostu interesującą propozycją, natomiast nie do końca rozumiem jego bezkrytyczny odbiór. Mam na myśli wygrane rankingi i festiwale czy otrzymane wyróżnienia. Trochę tak, jakby niczego lepszego polskie teatry w poprzednim sezonie nie pokazały.
Naprawdę?
To jest przedstawienie także o pięknie i piekle teatru. Ale - może dlatego, że jestem blisko tematu - nie dowiedziałem się ani niczego nowego o zawodzie aktora, ani o mechanizmach rządzących teatrem. Aktorki grają, że "nie grają", co nie jest przecież niczym rewolucyjnym, i obie role są ciekawe, ale czy - wybitne? Czy można je nazwać kreacjami?
Czegoś tu nie rozumiem.