Kiedy myślę o tych chwilach ulotnych jak ulotka, w których wypełnia nas kosmiczna moc; kiedy myślę o tych nocach lub dniach, z których nagle wyłania się moment jedyny w swoim rodzaju, taki nie do zapomnienia, taki, w którym jest i moc, i siła, i radość, i talent, i kiedy wypełniają nas miłość i wiedza – wtedy wydaje mi się, że takiemu momentowi towarzyszy zawsze przedziwna cisza. Lub też muzyka…
Teraz, niestety, nie mogę niczego takiego zaoferować, niczego pięknie brzmiącego podłożyć pod ten felieton, żeby sączyło się przyjemnie w tle (może kiedyś będzie to możliwe), więc proszę uprzejmie sobie włączyć co tam komu w sercu gra, będziemy rozważać temat „łaski z nieba”, będziemy rozprawiać o tej chwili magicznej i delikatnej jak jętka.
Zliczyłam takie niezwykłe chwile w moim życiu i wyszło mi, że było ich około siedmiu, ośmiu.
Dużo to czy mało?
Każda z tych chwil była niespodziewana, w każdej spędziłam czas samotnie, choć czasem znajdowałam się wśród ludzi. Nie myślę nawet o wielkim szczęściu, ale o tych momentach, w których wydaje ci się, że naprawdę łapiesz pana Boga za nogi, że masz tak zwany „lot”, jesteś w uniesieniu lub docierasz do celu.
Pamiętam noc w szpitalu, kiedy urodziło się moje pierwsze dziecko i byłam tam tylko ja, dziecko i księżyc zaglądający nam w okno. Nie umiem opisać cudu tej nocy, ale czuję ją nieustannie w sobie.
I czuję też tę chwilę, kiedy moje drugie dziecko śpieszyło się na ten świat, a ja wiedziałam już, że za kilka godzin je poznam i wiedziałam również, że to będzie kolejny cud, chociaż nie świecił pięknie księżyc, a materac, na którym leżałam, był w odcieniu brzydkiej zieleni.
A innym razem był to moment, w którym byłam przekonana, że poznałam Przyjaciela. Kilka sekund i bach, człowiek już to wie… Czasami tym magicznym chwilom towarzyszy ogromna energia, prawda? A czasami cicha, absolutna pewność.
Był też moment, w którym odbierałam publicznie nagrodę aktorską; kiedy miałam już ją w ręku i powróciłam na swoje miejsce, zrozumiałam, że właśnie doświadczyłam TEJ chwili. Była jak roziskrzona torpeda, pełna chaosu i dzikiej rozkoszy dla ego, które na te kilka minut unosiło się nad ziemią. Tylko, że już po chwili z tego uczucia został tylko popiół, chwila należała już do przeszłości i wybrzmiewało z niej tylko cichutkie pytanie: „A więc… to już?”.
Zdarzyły się też dwie czy trzy takie chwile na scenie, w których byłam pewna, że między mną a kosmosem coś zaiskrzyło, miałam poczucie panowania nad materią i czasem, czułam taką wolność, kiedy człowiek nie widzi ścian, przedmiotów, bo rzeczywistość istnieje i nie istnieje jednocześnie.
Inna sprawa (wiem z doświadczenia), że to wcale nie oznacza, że widz przeżywa wówczas tak samo porywające chwile i że moje nieziemskie doznania stają się też jego doznaniami. Na przykład: myślałam, że wspięłam się na wyżyny, a tymczasem Iksińskiemu spektakl się dłużył… Albo w drugą stronę! Przedstawienie toczy się zacnie, ale bez przesady, a widz płacze i oto mamy na widowni człowieka, któremu zdarza się chwila niezwykła, w której dotyka czegoś większego niż codzienność (nie żeby codzienność była zła).
Ponieważ czasami, kiedy przytrafia ci się ta niezwykła chwila, nikt inny o niej nie wie. Może nawet nie zauważyć, że wszechświat udostępnił ci właśnie swoje moce, wiedzę, czas i wszystkie wymiary.
Chwile magiczne, jedna drugiej nie jest równa. Przykładowo: kiedy Iga Świątek gra jak natchniona, to się przekłada też na realne zwycięstwo. A kiedy ktoś nagle zrozumie… no nie wiem… może: co jest jego esencją – to nie jest to aż tak spektakularne, a przecież nie staje się przez to mniej ważne.
Mnie się czasem zdarza pisać tekst z wypiekami na twarzy i nawet mam wrażenie, że to nie ja piszę, ale coś mną pisze, a przecież to nie musi od razu oznaczać wiekopomnego dzieła! Ważna jest sama ta chwila. I nieziemska frajda, że tak mi się dobrze pisało! Brak zachwytów nad naszą magiczną chwilą chwili tej nie umniejsza. Takich momentów nie da się ani przewidzieć, ani powtórzyć. Nie martwię się tym. Nie czekam na nie.
I zgadzam się z babcią Alberta Albertsona (bohatera serii książek dla dzieci), która śmiała się, że gdyby nie było normalnie i nudno, to by człowiek nie poczuł, że może też być ekscytująco! Nie tylko babcia Alberta Albertsona mi o tym przypomina. Iwaszkiewicz też.
Takiej drugiej nocy
nie będziesz już miał
takiej łaski bogów
nie będziesz już miał
(…)
a szczęście nie trwa
ani godziny
Ale było było
Takiej drugiej chwili
nie będziesz już miał
Dominika Kluźniak