EN

5.04.2023, 12:43 Wersja do druku

Bezbłędna pajęczyna kresek. Podróż króla

O Międzynarodowym Festiwalu Teatru Formy MATERIA PRIMA pisze Paweł Głowacki na łamach miesięcznika „Kraków i Świat”.

Wtorek

Zmierzch, sztuczny zmierzch w piątek sunący z przygaszonych reflektorów. Niezaplanowany gość przychodzi nagle z prawej strony i stuka laską w drzwi domostwa jak z piernika. Oczekiwanie. Raz jeszcze stuk, puk, stuk, puk. Długi jęk zawiasów. Z mroku sieni wyłania się powoli majestatyczne kubańskie cygaro, żarzące się czerwoną farbką... Nie takie cuda dzieją się w baśniach wręcz taśmowo. Nie takie i przecież zawsze nieoczekiwane są dla nas, nigdy przez nas niezaplanowane, niech więc znienacka zjawi się ten, którego miało nie być. Niech zjawi się śmiało, zwłaszcza że idealnie psuje rozmiarami.

Środa

Za życia był tak mały, że gdyby w piątek wieczór lekko skulił ramiona i zdjął kapelusz, do lalkowego domostwa pani Esperanzy, ustawionego na scenie Teatru Groteska, mógłby wejść, nie pochylając głowy. Tak, za życia skrzat, a po śmierci raczej nie urósł. „Kto ty?", spytałaby Flora, okropna kobieta o wyłupiastych niczym u cieląt szklanych oczach i z majestatycznym kubańskim cygarem w zębach, barykadując sobą przejście w drzwiach. Gość wybełkotałby: „Ja - Nikifor, z Krynicy". „A po co?", dorzuciłaby barykada, gumowym językiem przesuwając zmoczone sztuczną śliną cygaro z lewego kąta dętkowatych warg na środek. „Żeby poprawić, gdy znajdę jakieś uchybienie w kolorach lub kształtach. Żeby poprawić formę bajki, ale też trochę powspominać. Bo ja, łaskawa pani, ja w Teatrze Groteska - tyle że nie tutaj, przy Skarbowej 2, a przy św. Jana 6, niedaleko Rynku Głównego - wiele, wiele lat temu widywałem lalkowe buzie cudne niczym pani buzia!". Po słowach tak szarmanckich - cóż by miała robić Flora? Na bok by się przesunęła i dotychczas skrytą za plecami dłonią, zaciśniętą na trzonku siekiery, wykonałaby gest zapraszający skrzata do niewielkiego wnętrza. Do komediowo-thrillerowej lub thrillerowo-komediowej baśni „The House„ duńskiego Sofie Krog Teater, jednego z ośmiu spektakli szóstej edycji stworzonego przez Groteskę Międzynarodowego Festiwalu Teatru Formy MATERIA PRIMA. Gdy skrzat upoluje wadę - niech poprawia, jak na swych genialnych malowankach poprawiał napotykane w drodze formy świata lub barwy i kształty własnych rojeń.

Czwartek

Istotnie, w latach 50. ubiegłego stulecia bywał Nikifor w Teatrze Groteska. Ella i Andrzej Banachowie go przyprowadzali. Nie mieli daleko, z ich mieszkania przy ulicy Mikołajskiej, gdzie wiele razy gościli Nikifora, na ulicę św. Jana, tak jak dziś - parę kroków zaledwie. To musiał być widok urokliwie sceniczny! Oto dojrzała para na spacerze z wąsatym skrzatem o wielkich, długopalczastych dłoniach, wiecznie centkowanych wodnymi farbkami, w czarnym kapeluszu Picassa, rogowych okularach i z ubóstwionym radyjkiem tranzystorowym, zwisającym na pasku z szyi cienkiej niczym kredka lub pędzelek, co go w trakcie malowania pastelami skrzat wciąż ślinił w ustach. Za okularami - szpilkowe jego oczka, spojrzenie króla formy, bezlitosne dla wszelkiej grafomanii kolorystycznej i strukturalnego bałaganu linii. I oglądał król cuda bajkowe na scenie, a później napawał się kolacjami w gronie artystów lalkowych. Napawał się, lecz zawsze z boku, doskonale osobny. „Kolacja sobie, a Nikifor sobie", wspomina Jerzy Skarżyński, scenograf legendarny, w tamtych latach współtworzący Groteskę. „Zaczynał rysować własny obraz teatru, wszystko, co widział, całą dekorację, diabełki, ramę sceny, rysował wszystkie postacie: jak siedzą, w trakcie rozmowy, jak żyją, jak się ruszają... Na koniec siebie malutkiego z tyłu...". Patrzę teraz na Nikifora akwarelę z epoki wizyt w domostwie lalek i masek przy ulicy św. Jana, domostwie pięknej sztuczności z papier mache, sztuczności niewstydzącej się swej sztuczności, sztuczności wręcz dumnej, że nie jest niczym więcej niż sztucznością. Patrzę na namalowane przez niego plecki lalkowe, bo na akwareli siedzi oto tyłem do mnie - król formy, król rysunkowej Materii Prima, posiadacz, jak rzekł krytyk, absolutnego słuchu na kolory i kreski. Siedzi w salonie Banachów na tycim krzesełku przy wielkim okrągłym stole zastawionym kolorowymi filiżankami kawy - po jednej dla każdego z zamarłych po drugiej stronie blatu, przodem lub profilem do mnie, artystów teatralnych i nie tylko teatralnych. Zbiorowy portret mistrzów formy! Od lewej patrząc: Antoni Uniechowski, Andrzej Banach, Władysław Jarema, Zofia Jaremowa, Jerzy Skarżyński, Lidia Skarżyńska, Ella Banach, Kazimierz Mikulski. Są zasłuchani. Gdyby ich twarze przenieść do domostwa pani Esperanzy - ani trochę nie zdziwiłyby pani Esperanzy. Są grzecznie zasłuchani, choć król nic nie mówi. Wyraźnie widać kawałek leżącej przed nim na blacie kartki, na której jest coś uwiecznione. Mistrzowie formy, twórcy scenicznych kształtów Groteski, na samym początku jej istnienia - grzecznie słuchają rysunku Nikifora, poprawiającego świat kredkami, stwarzającego, jak zawsze, bezbłędną pajęczynę kresek i doskonałą harmonię barw. Kto wie, na akwareli być może widać Nikifora tworzącego akwarelę, na którą ja właśnie patrzę? ] może tym samym kolejny raz miesza na swój niepowtarzalny sposób iluzję z realnością, sen z jawą, teatr kolorów i kształtów z rzeczywistością? A także - czy nie skleja czasów, bo przecież pomiędzy dniem, w którym rysował siebie rysującego na oczach skupionych artystów, a dniem, w którym ja patrzę na ten rysunek, minęło lat z grubsza 70? Do sedna wracając - było tak, że bez wytchnienia poprawiał Nikifor świat. Pewnego popołudnia przemalował sosnowe świątki stojące u Banachów w przeznaczonym dla niego pokoju, w oczach jego były bowiem kolorystycznie ułomne. Nie, obrazów wiszących na ścianach nie tykał. Nie śmiał. Spacerował tylko po mieszkaniu całym, wolnym krokiem przemierzał pokoje i kłuł obrazy szpilkowym wzrokiem, po czym - portretował pokój każdy, wraz z obrazami na ścianach, tylko że były to już obrazy poprawione, już doskonałe, albo były to jego zminiaturyzowane obrazy, które zastąpiły dzieła wadliwe tak bardzo, że nie do poprawienia. Patrzę na akwarelowy portret lekcji czystości form, jakiej w latach 50. ubiegłego stulecia Nikifor udzielił twórcom pięknych sztuczności scenicznych, patrzę na skrzacie jego plecki, lekko skulone nad pokrywaną przezeń kreskami i kolorami kartką, na głowę opętaną rysowaniem, które dla skrzata było zawsze wywoływaniem duchów, patrzę i przywołuję postać Albinusa, zacnego krytyka sztuki, znawcy malarstwa, którego nigdy naprawdę nie było, więc jest bohaterem „Śmiechu w ciemności" Vladimira Nabokova.

Sobota

Z nadmiaru pustego czasu Albinus wymyślił dla ukochanych obrazów ruch. Mówiąc dokładnie -mechanizm kolorowych rysunkowych filmów zapragnął użyć do ożywienia starych płócien. Po prostu - chciał zobaczyć na kinowym ekranie gesty, kroki, miny, może nawet pląsy farb, teraz na amen zastygłych. Wskrześmy, dumał tak, wskrześmy na przykład coś pięknego ze szkoły holenderskiej, choćby scenę w piwiarni... Niedzielę poświęcę na cytat z Nabokova. Będzie on długi, lecz fenomenalny. 1 coś jeszcze. Tkwi w nim istota Festiwalu Materia Prima, sedno każdego z zaproszonych w tym roku spektakli, co są jak zmartwychwstaniem ruchu. Adolf Weltschek, od ćwierćwiecza dyrektor Teatru Groteska, zna te frazy. Musi je znać.

Niedziela

Holenderska piwiarnia zatem, XVII, może XVI wiek. Arcydzieło. I oto Albinus marzy nad arcydziełem. „Małe ludziki chciwie piją, siedząc przy drewnianych stołach, widać też słoneczny skrawek dziedzińca z osiodłanymi końmi - i wszystko to nagle ożywa, gdy człowieczek odziany w czerwień odstawia kufel na stół, dziewczyna z tacą wyrywa się z uścisku, a kura zaczyna dziobać próg. Można by cały epizod przedłużyć, każąc figurkom wyjść na dwór i przejść przez pejzaż tego samego malarza: powiedzmy, brunatne niebo i zamarznięty kanał, a ludzie na zabawnych łyżwach, jakich wtedy używano, kreślą staroświeckie esy-floresy pod dyktando pędzla; lub mokra droga we mgle i dwaj jeźdźcy- aż wreszcie powrócimy do tej samej karczmy, postaciom i światłu stopniowo nadamy pierwotną konfigurację, poodstawiamy je, by tak rzec, na miejsca i zakończymy podróż pierwszym obrazem. Można też wziąć na warsztat Włochów: w oddali błękitny stożek wzgórza, serpentyny białej ścieżki, maleńcy pielgrzymi pną się nimi pod górę. Albo i tematy religijne, ale wyłącznie te z małymi postaciami".

Wtorek

Ja na warsztat biorę wspomnianą akwarelę Nikifora, wskrzeszającym palcem trącam jednak tylko jego skrzacie plecki. Mistrzowie pozostają skamieniali. Wstaje, zsuwa się z obrazka i rusza do wyjścia z mojego mieszkania. Jest taki jak wtedy na ulicy Mikołajskiej. W przedpokoju zakłada czarny kapelusz Picassa, zawiesza na szyi tranzystorowe radyjko i naciska klamkę. Dalej -schody, brama, ulica. Idzie. Idzie przez Festiwal Materia Prima. Idzie do Nowohuckiego Centrum Kultury, gdzie widzi Dance „N'speak Easy", seans francuskiej grupy Wanted Posse, która przez godzinę tańczy radość picia gorzałki. To uspokaja Nikifora, sam przecież lubił wlać sobie do herbaty kieliszek wódki. Niczego nie poprawia.-Następnie zjawia się wewnątrz baletowo-akrobatycznych cudów seansu „Vertikal" Compagnie Kafig z Francji, cudów biorących w chwilowy nawias nieuchronność przyciągania ziemskiego. Niczego nie poprawia. Nawet więcej - czuje się, jak gdyby patrzył na doskonałą harmonię kolorów i linii swojej starej akwareli ukazującej barwny gmach w stylu baroku krynickiego, na który nasadzone są banie cerkiewne, jedna na drugiej aż do samego nieba, z najwyższej zaś wyrastają kominy dymiące kolorami, a na krawędzi jednego z nich tańczy para, swobodnie, lekko niby magicy ruchu w „Vertikalu, bo przyciąganie ziemskie chyba naprawdę znikło. W Teatrze Ludowym podziwia, jak szalenie finezyjnie holenderscy artyści z Jakop Ahlbom Company kruszą w spektaklu „Vielfa.lt" tandetne nawyki naszej wyobraźni, mozolnie i bezlitośnie tuczonej normalnością. Niczego nie poprawia. Za to poprawia w niemieckim tańcu „JOeatur", dziele Sashy Waltz. Nawet więcej. Po trzech minutach zrozumiawszy, że ułomności seansu Kreatur nie sposób poprawić, gdyż głębinne one są i legion ich - prędko rysuje sobie na kartce portret napuszonego pawia, tuż przy ustawionym na sztorc drągu sennie przebierającego łapkami i głoszącego bombastyczne truizmy o naturze człowieka, po czym aż do końca dzieła Waltz patrzy na rysunek, słuchając w przyłożonym do ucha radyjku jazzowych ballad Theloniousa Monka. Po czym Festiwal wraca do normalności. Czyli bezrobotny jest Nikifor na seansie „A night with Thick & Tight" grupy Thick & Tight, seansie pamiętliwym, przywołującym wielkie duchy dawnej sztuki, od kapeli Sex Pistols, po cud Marilyn Monroe. I nie ma Nikifor nic do poprawienia tak w „Jungle Book Reimagined" angielskiego zespołu Akrama Khana, jak też w olśniewająco delikatnej, 2 domieszką goryczki, opowieści „Nuda", czyli po naszemu „Naga", szwajcarskiej Compagnii Finzi Pasca, opowieści tak doskonałej, że Nikifora ogarnia pewność niezapomnienia o niej nigdy. W końcu - idzie przez Rynek Główny i zarazem przez czas, zlepiając daleki dzień schnięcia starej akwareli, którą na chwilą opuścił, z piątkiem, dniem pokazu opowiastki „The House". Dalej jest ulica Szewska. U jej wylotu mija Teatr Bagatela i skręca w Krupniczą. Wreszcie - ulica Skarbowa, gmach pod numerem 2. Groteska. Król malarskiej Materii Prima przeszedł przez teatralną Materię Prima, przez spektakle Festiwalu, który co dwa lata przypomina sędziwą oczywistość, że sztuka wszelka, również sceniczna, jest domeną słówka JAK, a nie słówka CO. Formy, nie treści. Tego, co daje do myślenia, a nie myśli samej. Któż inny mógłby tę festiwalową trasę barw, linii i gestów przebyć tak swobodnie, tak naturalnie, tak delikatnie? Gmach Groteski zatem. Schody, widownia, światło wolno gasnące nad widownią. Lecz Nikifor nie siada. Czeka z boku, aż sztuczny piątkowy zmierzch spłynie z przygaszonych reflektorów na lalkowe domostwo pani Esperanzy, właścicielki firmy pogrzebowej, dysponującej krematoryjnym piecem. Wtedy na palcach podchodzi z prawej strony do sceny i gramoli się na nią, robiąc hałas tranzystorowym radyjkiem z plastiku. Po kilku krokach staje u drzwi lalkowego domostwa i stuka w nie laską. I jeszcze raz. A gdy za chwilę mija potworną panią Florę, czuje, że także tutaj będzie bezrobotny. Jeśli bowiem nawet w zbrodniczej siekierce, trzymanej przez panią Florę, nie ma nic do poprawy, to jakim cudem ma być coś do poprawy w całej reszcie bajki? Czuje się dobrze. Uspokajają go gumowe twarze bohaterów, są całkiem jak oblicza mistrzów formy, których zostawił samych na starej akwareli. Mija godzina. Kończy się sceniczna forma. Nikifor wraca.

Czwartek

Krupnicza, Szewska, Rynek Główny, długa jak diabli Starowiślna, skwer pod moimi oknami. W drodze - poszło z dymem kilka papierosów, które wielbił palić w szklanej cygarniczce, zaciągając się głębinnie, niczym nikotynowy sybaryta. Dalej - brama, schody, drzwi. W przedpokoju - kapelusz na wieszak, radyjko na szafkę z butami. A później już tylko wyborny ślizg po powietrzu wprost na akwarelę. Wrócił na miejsce. Znów jest - u mnie dziś i zarazem w połowie lat 50. ubiegłego wieku w salonie Banachów przy ulicy Mikołajskiej. Znów siedzi na tycim krzesełku, plecami do mnie, i rysowaniem uczy mistrzów teatru czystości formy. Nie wiem tego na pewno, bo nie widzę, ale chyba trzyma w zębach majestatyczne kubańskie cygaro, które ofiarowała mu potworna pani Flora. I to cieszy króla.

Paweł Głowacki - krytyk teatralny i recenzent kultury, postać barwna.

Tytuł oryginalny

Bezbłędna pajęczyna kresek. Podróż króla (Międzynarodowy Festiwal Teatru Formy MATERIA PRIMA)

Źródło:

Kraków i Świat

Autor:

Paweł Głowacki

Data publikacji oryginału:

01.04.2023