„Iliada” Homera w reż. Jakuba Roszkowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Zofia Kowalska w Teatrze dla Wszystkich.
Niecałe trzy tysiące lat temu Homer napisał “Iliadę”. W 2022 roku Jakub Roszkowski zdecydował się wystawić ten tekst w Teatrze Ludowym w Krakowie. “Iliada” to papierek lakmusowy, który warto ciągle czytać na nowo, bo zawsze mówi coś trochę innego. Co powiedział tym razem?
Spektakl Roszkowskiego jest aktualny, to oczywiste. W minimalistycznej, nieco postapokaliptycznej przestrzeni zaprojektowanej przez Mirka Kaczmarka panuje dołująca pustka, w której centrum znajduje się samotny mur oddzielający jedną stronę konfliktu od drugiej oraz srebrny koń trojański. Stopniowo scenę zapełnią ciała martwych żołnierzy – symboliczne pluszowe torsy. Poza tym w rogu są jeszcze żółte gumowe koniki, które ujeżdżane przez rządzących światem bogów olimpijskich ilustrują, że wojna to dla nich dziecięca zabawa, fraszka.
„Iliada” to nie tyle próba nawiązania do bieżącej sytuacji społeczno-politycznej, co komentarz na temat stanu ludzkości w ogóle. Nie teraz, nie w 2020, nie podczas II wojny światowej. Spektakl dzieje się w nieokreślonym miejscu i czasie, co w prosty sposób sygnalizuje uniwersalność jego przekazu. To kondycja świata od samego zarania dziejów. Pesymistyczna wizja znajduje swe odbicie w rzeczywistości – wystarczy włączyć wiadomości. I nie chodzi tylko o wojnę w Ukrainie, a wszechobecne, wszechogarniające, wielopłaszczyznowe zło.
Właściwie to nie wiadomo dokładnie, dlaczego w spektaklu wybuchła wojna. I dlaczego trwa dalej. Hybris, osobiste zatargi żołnierzy i władców mieszają się z powodami politycznymi. Nie ma podziału na złych i dobrych, Trojanie i Achajowie mieszają się między sobą. Obie społeczności grane są zresztą przez tych samych aktorów i aktorki, różni ich od siebie jedynie kostium. Grecy mają doczepione wspomniane wcześniej grube brzuchy, co zapewne ma wskazywać na to, że w Troi znacznie większą wagę przywiązywano do tężyzny fizycznej i sprawności ciała. Panuje ogólne poczucie chaosu, beznadziei i bezsensu.
Roszkowski wplata jednak w „Iliadę” kilka drobnych scen komicznych. Pracuje to na niekorzyść spektaklu, bo rozbija przejmujący patos, a działanie to nie jest niczym uzasadnione, jak np. w sztukach pisanych przez absurdystów. Jest raczej pewną naleciałością rodem z teatru mieszczańskiego, komiczne wstawki stanowią chwilę oddechu w ciężkim i dość długim spektaklu, niejako ułatwienie w jego odbiorze.
Problem w tym, że przedstawienie Teatru Ludowego chyba nie wnosi żadnej nowej interpretacji homeryckiego eposu. Owszem, wiele tematów jest napoczętych, ale chyba jest ich zbyt wiele – bo żaden nie jest konsekwentnie przeprowadzony od początku do końca, aby móc należycie wybrzmieć. Chcąc np. krytykować patriarchalną naturę przedstawianej struktury tylko powielono przykre schematy. Żal, że Weronika Warchoł musi grać głupiutkie wcielenia Afrodyty czy Heleny. Zasugerowana przez Martę Bizoń wyższość Hery nad Dzeusem też potraktowana jest jak żart z kabaretu Koń Polski. Ciekawym zabiegiem jest zaznaczenie, jakoby relacja Achillesa i Patroklosa była czymś więcej niż przyjaźnią, jednak i ten pomysł potraktowany jest po macoszemu, Maciej Namysło i Robert Ratuszny większość przedstawienia pozostają (dosłownie) w cieniu. Nawet chwila największego napięcia, gdy Patroklos umiera, nie jest czymś przejmującym. W ogóle przedstawienie sprawia wrażenie niedokończonego. Ewidentnie były jakieś pomysły, ale ich egzekucja jest płytka, jakby twórcy chcieli powiedzieć za dużo rzeczy na raz.
W spektaklu Roszkowskiego nie ma też katharsis. Ostatnia scena zostaje odegrana kilkanaście razy pod rząd, co sugeruje pewną powtarzalność historii. Mur kręci się dookoła własnej osi niczym wskazówka wielkiego zegara. Czas mija. Może wojna trojańska nigdy się nie skończyła i przerodziła się w inne konflikty, inne wojny, inne zło. Fakt, że twórcom “Iliady” nie udało się wyciągnąć z tekstu nic nowego jest chyba jeszcze bardziej dołujący niż sam katastroficzny wydźwięk przedstawienia. Czy takiego przesłania teraz potrzebujemy? I czy naprawdę nie jesteśmy w stanie osiągnąć anagnorisis i choć na chwilę przerwać ciągu zła? Jeśli nie – to to jest dopiero koniec świata.