„Laborantka” Elli Road w reż. Anny Gryszkówny w Teatrze Współczesnym w Warszawie oraz „Na prochach” wg scen. Jacka Mikołajczyka i w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w „Rzeczpospolitej”, dodatku „Plus Minus”.
Spektakle „Laborantka" i „Na prochach" to diagnozy obecnego i nadchodzącego świata, a nawet więcej: przestrogi przed katastrofą.
Hasło „Teatr, który się wtrąca" przypisywane Zygmuntowi Hübnerowi mocno zafunkcjonowało ostatnio na dwóch stołecznych scenach: w Teatrze Współczesnym i w Syrenie. „Laborantkę" i „Na prochach" łączy nie tylko tematyka medyczna. Obie premiery uświadamiają, że nauka, która ma służyć człowiekowi, może obrócić się przeciw niemu, oraz traktują o manipulacji i ludzkiej bezradności. Ella Road w swojej debiutanckiej sztuce „Laborantka" ukazuje mroczną wizję przyszłości, gdzie badania genetyczne są na tyle zaawansowane, że na podstawie DNA każdy ma przyznany rating, ocenę, która nadaje mu konkretny status społeczny. Tym ratingiem mogą posługiwać się nie tylko instytucje, decydując o wyborze pracownika, ale też zwykli ludzie, planując małżeństwo. Miłość wydaje się być więc pojęciem abstrakcyjnym. Z taką mentalnością próbuje walczyć jeden z bohaterów sztuki młody Aaron (Filip Kowalczyk), który zakochuje się w atrakcyjnej laborantce Bei (świetna Elżbieta Zajko). Jesteśmy świadkami rodzącego się między nimi uczucia, które - już podczas małżeństwa - zostaje wystawione na próbę. Otóż jedno z małżonków próbuje zbadać, czy to drugie jest na odpowiedniej pozycji w ratingu i czy związek nie okaże się „genowym mezaliansem". A jeżeli tak, to co z dziećmi? „Najgorsze jest to - mówi autorka sztuki - że dyskryminacja nie jest narzucona przez jakiś opresyjny system totalitarny, a bierze się od ludzi". Ofiarą ratingu czuje się też Char (Monika Pikuła), przyjaciółka Bei. Nie chcąc przeżywać dramatu odrzucenia, namawia Beę do fałszerstwa wyników.
Opowieść wyreżyserowana przez Annę Gryszkównę ogląda się jak horror. Powracają w pamięci najczarniejsze karty z historii XX w., rasistowskie określenia „podludzi" i „nadludzi" używane w propagandzie nazistowskich Niemiec.
W to wszystko wplatane są migawki telewizyjne wychwalające osiągnięcia medycyny. Dla opamiętania potrzebny jest tu głos sumienia i taką rolę pełni David (Leon Charewicz). Autorka nazwała tę postać Portierem, ale pojawia się on niczym grany przez Artura Barcisia Anioł w „Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego. Jest głosem rozsądku i symbolem wrażliwości, jaką powinniśmy w sobie obronić w tym odhumanizowanym świecie.
O świecie medycyny mówi też spektakl „Na prochach" w Teatrze Syrena. To napisana przez dyrektora teatru Jacka Mikołajczyka musicalowa opowieść o tym, jak firmy farmaceutyczne uzależniają nas od leków. To także rzecz o manipulacji, wykorzystywaniu ludzkiej niewiedzy, działaniu na podświadomość i wreszcie o bezkarności, jeśli terapia nie zadziała. Podstawą była historia amerykańskiego koncernu, który mimo braku odpowiednich badań zdecydował się wypuścić lek na ból. Ten opioid miał uzależniać mniej niż 1 proc. jego użytkowników, a jak się okazało - uzależniał silniej niż heroina. Dzięki machinie marketingowej skierowanej i do lekarzy, i pacjentów stał się jednym z najpopularniejszych leków w USA, a w Ameryce odnotowano z jego powodu ponad pół miliona zgonów.
Spektakl wyreżyserowany jest z rozmachem przez Roberta Talarczyka. Zderzono w nim świat pozorów i blichtru (efektowna rola Prowadzącej - Marta Walesiak) z tragedią ludzi, którzy wpadli w sieć uzależnień (wstrząsająca rola Eweliny Porczyk). Szkoda, że sama opowieść stworzona bez wątpienia ze szlachetnych pobudek jest dość rozwlekła i nudna. Niestety, pastylki na cierpliwość jeszcze nie wynaleziono.
***
„Laborantka", reż. Anna Gryszkówna, Teatr Współczesny w Warszawie
„Na prochach", reż. Robert Talarczyk, Teatr Syrena w Warszawie