„Moja kochana Judith” Norma Fostera w reż. Michała Staszczaka w Teatrze Kwadrat w Warszawie. Pisze Jagoda Opalińska w AICT Polska.
Wstępne didaskalia stanowią tu autentyczny drogowskaz. Niesie je szczegół, okrąża detal. Idźmy zatem po kolei. Autor – kanadyjski pisarz Norm Foster. Tytuł – Moja kochana Judith. Miejsce – Teatr Kwadrat, premiera 7 marca 2025.
Wróćmy teraz do didaskaliowego wprowadzenia. Rodzajowy realizm wyznacza przestrzeń dialogu. Letni dom Dawida i Judith Staffordów umeblowany od stóp do głów jak trzeba i jak wygodnie. Ten funkcjonalizm zaznacza się też w farsowym skrócie akcji. Dwie piękne kobiety. Anna i Judith. Pierwsza trzyma w garści sukces, drugą paraliżuje kompleks. Podobny wizerunkowy układ sił przedstawia męski duet. Rzutki przedsiębiorca Dawid oraz życiowy nieudacznik Karl. Jest więc oczywiste, kim są zainteresowane obie panie. Ale też z góry wiadomo, że komediowa machina ukręci łeb oczywistym happy- lub unhappy- endom.
Zostawiając Państwu niuanse fabularne kwadratury farsowego za i przeciw, chciałabym zwrócić uwagę na inscenizatorski zapis. Reżyser Michał Staszczak dba o stylistyczno-stylizatorski konkret. Dzięki temu uśmiech przenika gorycz, refleksja fruwa obok bon motu. Całe materii pomieszanie krzepnie na planie to rozwibrowanych, to skupionych działań aktorskich.
Fakt, że Foster, rocznik 1949, od dziesięcioleci uprawia dramatopisarstwo ze smakiem i literacką dezynwolturą. Lecz akurat farsa penetrująca mroczne zakamarki rzucanych żartobliwym mimochodem kwestii może szybko utonąć w powodzi truizmów. Może, jeśli efekciarski skręt zasłoni trzon żartobliwie nie-żartobliwej metemorfozy.
Michał Staszczak, doświadczony aktor i pedagog, uniknął doraźnej przebieranki, wędrując w stronę pytań, niedopowiedzi, sugestią fastrygowanej pauzy. Bywa, że sceniczne tropy prowadzą tędy, owędy, ale tak, czy siak ton nadaje im Kochana Judith.
Tajemnicza, zabawna, nieuchwytna, wzruszająca. Piękna aktorska robota Marty Żmudy Trzebiatowskiej. Portet cyzelowany wedle najlepszych warsztatowych zasad. Wdzięk pod rygorem precyzyjnie dawkowanych emocji. Prawda uwalniana stopniowo z siłą słowa, ruchu, gestu. Umiar i wolność. Swoboda i wycofanie. Salto mortale i pion. Tak wygląda proszę Państwa szeroka paleta gęstych środków wyrazu, która generuje kwadraturę farsy. Stąd poplątany uśmiech. Stąd dowcip bez dowcipaśnej repliki. Stąd moje… gratulacje!
Perspektywy uważnie zawieszanego komizmu sięga po swojemu, ze swadą Karl Patryka Pietrzaka. Rozkudłana bidota-śmiszota niepostrzeżenie odsłania psychologiczny kontur postaci. Wtedy chichot nabiera zdrowego dystansu wobec charakterologicznych samouwikłań bohatera. Jest błysk, skok w nieznane. Czujemy komediowy zawrót głowy. Brawo!
Zatrzymując się przy aktorskim dwugłosie, chciałabym odnotować wyrazistą obecność Dawida Michała Staszczaka i Anny Ilony Chojnowskiej. Widać i słychać co ich gryzie. A, gdy schemat pęka, ostają się pospołu rozgoryczeni, pospołu zabawnie nadęci.
Wartki, skondensowany przekład Elżbiety Woźniak. Dobrze uszyta inscenizacja. Przemyślany reżyserski ścieg, w którym się dopatruję Fosterowskich śladów lektury tekstów Albee’go. Wpisana bezpośrednio w tryb prowadzonej narracji scenografia Wojciecha Stefaniaka. Pojawiający się na linii rozmowy ruch sceniczny autorstwa Pauliny Andrzejewskiej-Damięckiej, którego punktem kulminacyjnym jest taniec Żmudy Trzebiatowskiej. Splot światła i nadziei.
Wszystko razem rozsiewa słodko-kwaśne teatralne aromaty. Spektakl polecam, zapowiadając cdn. A jako bonus dołączam fragment łuskanych niczym zielony groszek dialogów Judith – Karl
Judy: Ja też naprawdę zaczęłam cię lubić.
(…)
Karl: Czy ja… Czy miałem szansę? Gdybym ci wszystkiego nie powiedział czy była
szansa, że ty i ja…
Judy: Nie.
Karl: Nie… Tak myślałem.
Judy: Ale gdybym miała popełnić ten błąd jeszcze raz, nie przychodzi mi do głowy nikt inny.