„Krzycz. Byle ciszej” Marcina Kąckiego w reż. Anety Groszyńskiej w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Jesteśmy świadkami dwóch zebrań poznańskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Podczas pierwszego – za czasów Stalina jeszcze – z owej organizacji zostaje usunięty Wojciech Bąk (świetny Dariusz Pieróg), w sumie – za całokształt, a zwłaszcza za list do Bieruta, w którym się zwraca o możliwość wyjazdu za granicę. Kto z kolegów literatów ten wniosek podpisze?
Przybywa tez Poznania Redaktor z Warszawy (wspaniała rola Ildefonsa Stachowiaka), z taką powiedzielibyśmy „gospodarską wizytą”, pyta literatów, co piszą, rozmawia z nimi niby po przyjacielsku, ale jednak z pozycji Warszawy. Odwiedza też Bąka w jego mieszkaniu na pięterku, jak będzie go przekonywać do zaakceptowania „nowej sytuacji politycznej”?
W akcie drugim mamy już czasy odwilży i ten sam Związek przywraca dobre imię Bąkowi, który poddany elektrowstrząsom w szpitalu psychiatrycznym ma coraz mniejszy kontakt z rzeczywistością, w jego wyobraźni pojawia się grający na trąbce w kiblu (sic!) Stanisław Barańczak (Mateusz Ławrynowicz), którego ojciec, lekarz Jan Barańczak, poddaje Bąka okrutnemu leczeniu, scena ich rozmowy z placami ręki w roli głównej, jest jedną z najmocniejszych w tym znakomitym przedstawieniu.
Sam Wojciech Bąk jest w tym spektaklu właściwie lustrem, w którym odbijają się postawy jego kolegów literatów, na ile – pytają twórcy – ich sumieniami kieruje strach? A na ile egoizm? Czy historią zawsze można usprawiedliwić ludzką podłość i koniunkturalizm? Co i komu - wreszcie – można wybaczyć?
Mamy więc bardzo gorzki, świetnie jednak napisany i precyzyjnie wyreżyserowany spektakl, ze wspaniałymi rolami całej obsady.