"Królowa. Baśń podwórkowa" w reż. Artura Borkowskiego we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Pisze Hubert Michalak w portalu Teatrologia.info.
Jest coś przewrotnego w tym, że w tytule historii o dzielnej Gerdzie wędrującej przez świat w poszukiwaniu porwanego Kaja pojawia się Królowa Śniegu, sprowadzona do funkcji i pozbawiona imienia główna antagonistka. Postać ta zawłaszczyła dla siebie tytuł historii oraz jej dwa kluczowe elementy, rozpoczęcie i finał. Najświeższa premiera Wrocławskiego Teatru Pantomimy odwraca nieco ten porządek: Gerda (Agnieszka Charkot) i Królowa (Izabela Cześniewicz) zajmują podobnie eksponowane miejsca w opowieści. Równie ważne jest też wielobarwne zbiorowisko postaci, na które natyka się Gerda. Tłum ten wyrasta na osobnego bohatera.
Węzłowe punkty historii są takie jak u Andersena. W spektaklu pojawiają się jednak pewne przesunięcia względem oryginału. Gerda i Kaj (Agnieszka Dziewa) mieszkają z Babcią (Anna Nabiałkowska) pod jednym dachem, nie zaś po dwóch stronach ulicy, są więc raczej rodzeństwem niż sąsiadami.
Wrona i Kruk, sprzymierzeńcy Gerdy, zniknęli. Książę i Księżniczka ulegli przeobrażeniu w Złotego Króla (Zbigniew Koźmiński) i Złotą Królową (Paula Krawczyk-Ivanov), od których bohaterka otrzymuje nie karetę, ale znacznie bardziej współczesną hulajnogę. Wśród grupy zbójców nie pojawia się mała zbójniczka, dobrotliwego rena zastąpił Jeleń (Zbigniew Koźmiński), ze scenariusza wypadły epizody z Laponką i Eksimoską, a zakończenie uległo intensyfikacji: zamiast powrotu przez wszystkie uprzednio odwiedzone miejsca mamy spotkanie przy jednoczącym wszystkich (nawet Królową Śniegu!) ognisku.
Takie przesunięcia nie zmieniają ogólnego sensu baśni: wciąż wynosi ona na piedestał wierną przyjaźń, odwagę wobec przeciwności losu i dobrze rozumiany upór w realizowaniu własnych postanowień. Jednocześnie dramaturgia spektaklu (Agnieszka Charkot) i muzyka (Szymon Tomczyk) sprawiają, że podróż Gerdy wydaje się transowym snem, intensywnym, wielobarwnym i hipnotyzującym. Odejście Kaja burzy relację rodzinną, nie zaś sąsiedzką.
Królewska para to celebryci zakochani w selfie i zakupach a nie życzliwi monarchowie, postaci te stanowią zatem ukłon w stronę współczesności. Konstrukcja przedstawienia i przesunięcia punktów ciężkości zasługują na uwagę, bo dzięki nim dostrzec można, jak mądrze i ostrożnie odświeżono treść opowieści bez utraty jej pierwotnej siły.
Inscenizacja rozgrywa się na podwórzu przed siedzibą teatru. Brak słów wymusił na twórcach rezygnację z niektórych kanonicznych elementów baśni: nie dowiadujemy się, że Kwiatowa wróżka (Krzysztof Szczepańczyk) zatrzymała u siebie Gerdę i opóźniła jej podróż o kilka miesięcy, nie zobaczymy również Kaja biedzącego się nad wyrazem do ułożenia w pałacu Królowej. W zamian dostajemy treści oddane na inne sposoby. Fasada budynku rozświetla się pomysłowymi wizualizacjami (Bogumił Palewicz) – jest wśród nich zacinający śnieg, dowcipny księżyc w pełni oraz abstrakcyjne kształty. Dzieciom i dorosłym twórcy ofiarują też szereg atrakcyjnych scen ruchowych, jak hipnotyzujący taniec Dzieci-kwiatów (Artur Borkowski, Agnieszka Dziewa, Anatoliy Ivanov) albo zepchnięte trochę na ubocze sceny dzikie wejście Zbójców (Agnieszka Dziewa, Artur Borkowski, Anatoliy Ivanov, Krzysztof Szczepańczyk). Zdobyczą przedstawienia i jego chyba najsilniejszym emocjonalnie punktem jest widowiskowa scena ucieczki Królowej Śniegu z Kajem, gdzie twórcom udało się zespolić talent aktorski, celną muzykę, wizualizację stanowiącą dyskretny, ale ważny ornament oraz dramatyczny nerw sprawiający, że widz siedzi na brzegu krzesła.
Bohaterem-zagadką jest w spektaklu Bałwanek (Mariusz Sikorski), postać dopisana Andersenowi. Wizualnie przypomina zanurzonych w smutku bohaterów z lalkowych filmów animowanych Tima Burtona, jako postać sceniczna wydaje się zawieszony pomiędzy zamknięciem w sobie a przemożnym głodem bycia w społeczności. Towarzyszy Gerdzie podczas całej jej wędrówki, czasami dyskretnie pomaga, kiedy indziej nagle wychyla się zza węgła. Do końca jednak nie dowiadujemy się kim jest – i jest to znakomity pomysł twórców, bo przecież nie każda tajemnica powinna zostać ujawniona. Być może powstał z ożywionych przez Królową płatków śniegu?
Efektowne kostiumy (Adam Królikowski), ze spektakularną suknią Królowej na czele, wydają się powiększać aktorów optycznie. Wprowadzają również formalny ład do inscenizacji i nadają estetyczny ton spektaklowi. Od strony plastycznej staje się on dialogiem lub starciem barw i kształtów; oczywiście w finale górą są ciepłe kolory i miękkie faktury, ale przy jednoczącym ognisku miejsce znajdzie się dla każdego.
Nadużyciem wydaje się jednak twierdzenie, że Królowa… jest przedstawieniem pantomimicznym. Zabudowane kostiumy i wizualizacje zastępujące po części scenografię odbierają przedstawieniu te jakości, którym pantomima hołduje: kunszt pracy ciała i pole do uruchomienia wyobraźni. Wykonawcy, ograniczeni perukami, metrami tkanin czy kozakami przypominającymi dawne relaxy, nie mieli możliwości uruchomienia warsztatu pantomimicznego.
Dzięki projekcjom dopowiadającym szczegóły nie było potrzeby uruchamiania wyobraźni. Królowa… to zatem raczej teatr ruchu z bogatą oprawą sceniczną, w niektórych scenach bliski kreskówkom, w innych – skupiony na detalu. Na pantomimę – nie epigońską, ale odwołującą się do źródeł – przyjdzie widzom jeszcze poczekać.
Królowa. Baśń podwórkowa. Reżyseria: Artur Borkowski; Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego. Premiera 25 lutego 2021.