Co chwila odnajdujesz siebie albo kogoś innego, ale myślącego tak jak ty. Na tym polega wielka literatura, na tym samym wielkie kino. Na chwileczkę znajdujesz tam siebie - podkreślał Krzysztof Kieślowski w książce "O sobie". W sobotę mija 25 lat od śmierci twórcy "Dekalogu", "Przypadku" i trylogii "Trzy kolory".
Krzysztof Kieślowski przyszedł na świat 27 czerwca 1941 r. w Warszawie w rodzinie inżyniera budownictwa Romana Kieślowskiego i urzędniczki Barbary Kieślowskiej. Początkowo uczęszczał do szkoły pożarnictwa we Wrocławiu, jednak w 1957 r. przeniósł się do Państwowego Liceum Techniki Teatralnej w Warszawie, gdzie kształcił się do 1962 r. Jako uczeń szkoły średniej był garderobianym m.in. Tadeusza Łomnickiego, Zbigniewa Zapasiewicza i Aleksandra Bardiniego. Marzył, by zostać reżyserem teatralnym, jednak w tamtym okresie aby móc studiować na ten kierunek, trzeba było być absolwentem studiów wyższych. Postawił więc na reżyserię filmową, która wydawała mu się kierunkiem "łatwym i niewymagającym wysiłku". Przeliczył się. Nie dostał się za pierwszym ani za drugim razem. "Nie powiodło mi się, ponieważ egzamin wstępny był bardzo trudny. Przez trzy lata próbowałem dostać się na studia. Te trudności obudziły we mnie jakąś przekorną ambicję. Skoro mnie nie przyjęto, postanowiłem podwoić wysiłki. Nie chciałem zostać filmowcem, ale bardzo pragnąłem udowodnić, że mogę nim zostać" – wspominał po latach w TVP.
Do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej dostał się w 1964 r. Dyplom uzyskał w 1970 r. Miał już wtedy na koncie m.in. etiudy dokumentalne "Tramwaj" i "Urząd", stworzone pod okiem – kolejno - Wandy Jakubowskiej i Kazimierza Karabasza, a także dokument telewizyjny "Zdjęcie". Na początku lat 70. zrealizował również m.in. krótkometrażową "Fabrykę" o warunkach pracy robotników w fabryce traktorów w Ursusie i półgodzinną fabułę "Przejście podziemne" o młodym nauczycielu, który razem z wycieczką szkolną przyjeżdża do Warszawy i spotyka żonę, która jakiś czas temu go zostawiła. W 1975. Kieślowski wyreżyserował pierwszą pełnometrażową fabułę telewizyjną "Personel". Głównym bohaterem historii był uczeń technikum teatralnego (grany przez Juliusza Machulskiego) rozpoczynający pracę w teatralnej pracowni krawieckiej. Obraz przyniósł Kieślowskiemu nagrodę na festiwalu w Mannheim, nagrodę główną jury i nagrodę dziennikarzy podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, a także Wielkiego Jantara na festiwalu "Młodzi i Film" w Koszalinie.
W 1976 r. Kieślowski zrealizował fabuły: "Blizna" o konflikcie dyrektora kombinatu przemysłowego z podwładnymi oraz "Spokój", czyli opowieść o robotniku (w tej roli Jerzy Stuhr), który po wyjściu z więzienia usiłuje rozpocząć nowe życie. Pierwszy tytuł zapewnił twórcy nagrodę specjalną jury na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, drugi – wzbudził niepokój cenzury i musiał czekać na premierę cztery lata. Trzy lata później, w 1979 r. reżyser ukończył kolejną fabułę - "Amator". To wpisująca się w nurt kina moralnego niepokoju historia zaopatrzeniowca z podkarpackiego zakładu przemysłowego (znów Jerzy Stuhr), który dzięki zakupowi amatorskiej kamery przeobraża się w artystę, chcącego dokumentować życie własne i swojego najbliższego otoczenia. Obraz został doceniony Złotym Medalem podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Moskwie oraz Nagrodą Interfilm im. Otto Dibeliusa podczas festiwalu w Berlinie.
Z kinem moralnego niepokoju łączy się także "Przypadek" opisujący trzy potencjalne życiorysy studenta Witka Długosza (granego przez Bogusława Lindę) uzależnione wyłącznie od przypadku – od tego, czy zdąży na pociąg. Reżyser ukończył film w 1981 r., jednak decyzją cenzury trafił na półki - premiera odbyła się dopiero sześć lat później.
Lata 80. to także pierwsze spotkanie Kieślowskiego z adwokatem Krzysztofem Piesiewiczem, które przerodziło się w wieloletnią współpracę. "Spotkanie z Piesiewiczem było dla mnie istotne i to jest jeden z takich istotnych przypadków w moim życiu, na które mam wrażenie, że sobie w jakiś sposób zasłużyłem. To znaczy, że tyle decyzji w życiu powziąłem i tyle rzeczy w życiu zrobiłem, że zasłużyłem sobie, żeby spotkać takiego człowieka" – mówił Kieślowski w dokumencie "Dialog wokół Dekalogu" Dominique’a Rabourdina. Pierwszym wspólnie napisanym scenariuszem był "Bez końca" (1984) - pierwsza w polskim kinie fabularna opowieść o stanie wojennym. Film zebrał negatywne recenzje. Niektórzy krytycy zarzucali Kieślowskiemu ukazywanie Polski w zbyt jednoznacznie pesymistycznym świetle, inni doszukiwali się w nim oznak kolaboracji z władzą.
W 1988 r. Kieślowski i Piesiewicz stworzyli cykl "Dekalog", w którym fabuły były luźno inspirowane zbiorem dziesięciu przykazań. Cykl pokazano na festiwalu w Wenecji, gdzie został uhonorowany nagrodą FIPRESCI. Kolejne laury zapewniły twórcom wersje kinowe części piątej i szóstej "Dekalogu" – "Krótki film o zabijaniu" oraz "Krótki film o miłości". Pierwszy tytuł doceniono nagrodą jury i nagrodą FIPRESCI na festiwalu w Cannes, a także Feliksem, czyli pierwszą nagrodą Europejskiej Akademii Filmowej dla najlepszego filmu europejskiego. Drugi film zdobył m.in. nagrodę publiczności i krytyki filmowej na festiwalu w Sao Paulo oraz nagrodę specjalną jury na festiwalu w San Sebastian.
Po tym sukcesie przyszła kolej na polsko-francuską koprodukcję "Podwójne życie Weroniki" (1991). Opowieść o dwóch identycznie wyglądających kobietach (granych przez Irene Jacob), z których jedna mieszka we Francji, a druga w Polsce uhonorowano w Cannes nagrodą FIPRESCI, nagrodą jury ekumenicznego oraz nagrodą dla najlepszej aktorki.
Ostatnimi dziełami Kieślowskiego okazały się filmy z cyklu "Trzy kolory" (1993-1994) nawiązujące do haseł rewolucji francuskiej. Pierwszą częścią trylogii był "Niebieski", czyli opowieść o żonie kompozytora (Juliette Binoche), której mąż i dziecko giną wskutek wypadku samochodowego. Głównym bohaterem "Białego" był mieszkający we Francji polski fryzjer (Zbigniew Zamachowski), który pragnie zemścić się na swojej francuskiej żonie. Z kolei "Czerwony" mówił o przyjaźni, jaka nawiązała się między młodą modelką i emerytowanym sędzią. Za film "Niebieski" twórca otrzymał w Wenecji Złotego Lwa. "Biały" przyniósł mu Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale a "Czerwony" - Cezara, nagrodę Nowojorskiego Koła Krytyków Filmowych oraz nominacje do Oscara za scenariusz i reżyserię.
Podróże do USA - choć związane z promocją filmu i odbieraniem gratulacji - bardzo męczyły Kieślowskiego. "To, co mnie nie odpowiada w Ameryce, to jest takie gadanie o niczym z dobrym, zdecydowanie dobrym lub nawet bardzo dobrym samopoczuciem. Jak spotykam mojego agenta amerykańskiego i pytam się go: +jak się masz+? To on zawsze mówi: +I’m extremely well+. On już nie może być ok, nie może być well. On musi być extremely well. A tymczasem ja nie jestem extremely well. Nawet w ogóle nie jestem well. Po prostu jestem, po angielsku mówiąc, so-so" - mówił w dokumencie "I’m so-so" Krzysztofa Wierzbickiego.
"Czerwony" miał też duże szanse na canneńską Złotą Palmę, jednak ostatecznie trafiła ona do "Pulp Fiction" Quentina Tarantino. Komentując werdykt, Kieślowski podkreślał, że "nic takiego się nie stało" i że trzeba umieć zarówno wygrywać, jak i przegrywać. "Jak się startuje w jakichś zawodach, to chce się je wygrać. To jasne jak słońce. Każdy chce wygrać, ale nie mogą wszyscy wygrać, niestety. Tak to już jest. Może byłoby nawet zbyt symetrycznie, gdyby mi się udało wygrać w tym roku? Może byłoby to już za dobrze? Coś tak mam wrażenie, że byłoby za dobrze" – stwierdził w rozmowie z dziennikarzami. W 1994 r. w programie "100 pytań do..." dodał: "w tym wagonie z napisem film, który jest zatłoczony, niewygodny i nie ma w nim właściwie miejsc, zwalnia się miejsce. Ja po prostu już wysiadam z tego wagonu. Kończę m.in. ze strachu, że zacznę mówić językiem, który nie będzie odbierany". Dopytywany dlaczego zamierza zrezygnować z pracy, odpowiedział, że film to "straszna odpowiedzialność". "Jak się bierze kupę forsy i się tę forsę wydaje, bo ja ją wydaję właściwie na moje widzimisię. Na to, co mnie się wydaje, że jest w tej chwili ważne. A skąd ja wiem, czy to będzie ważne jutro? A może już nie będzie ważne? A może ludzie już będą mówić innym językiem? Nie chcę tego" – stwierdził.
W 1995 r. reżyser przeszedł zawał serca. Zmarł 13 marca 1996 r. w Warszawie po przebytej operacji. Kilka dni później, 19 marca, został pochowany na stołecznych Starych Powązkach. Wspominając odejście przyjaciela w książce "Kieślowski. Od bez końca do końca", Krzysztof Piesiewicz przyznał, że wtedy zrozumiał, że "wybór sposobu opowiadania i trud uniwersalizowania ludzkich doświadczeń" przyniósł Kieślowskiemu "sukces, którego nie można było przewidzieć". "Nie chodzi tu tylko o nagrody. Chodzi o nawiązanie rzeczywistego, intensywnego, pięknego dialogu ze światem. On nadal istnieje i pulsuje, bo jego filmy są oglądane przez kolejne pokolenia widzów" – mówił Mikołajowi Jazdonowi.