„Opera za trzy grosze” Bertolta Brechta i Kurta Weilla w reż. Ersana Mondtaga w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Grzegorz Kondrasiuk w „Do Rzeczy”.
„Opera za trzy grosze” jest hitem światowych scen. To z niej pochodzą melodie Kurta Weilla, wielu potrafi zanucić choć kilka nutek piosnki o Mackim Majchrze. Ale z „Opery…” pochodzi coś jeszcze – to tutaj pada znany aforyzm: „czym jest obrabowanie banku wobec założenia banku?”. Brecht bez zbędnych ceregieli przywłaszczył sobie parodystyczny koncept „Opery żebraczej” Johna Gaya (1728), wprowadzając doń – razem z gangsterami, charlestonem i rozwiązłą atmosferą Berlina lat 20. – swój antykapitalistyczny i komunistyczny światopogląd. Operowa heroizacja bohaterów z półświatka – to sedno tego, epatującego niegdyś burżuja, ataku w samo serce, czyli na operę i na banki. Ale to było kiedyś. Dziś, kiedy do setnej rocznicy prapremiery brakuje pięciu lat, parodia sama zmieniła się w obiekt swojego ataku. Co się święci, przewidział już w 1929 mądry Boy, który po polskiej premierze napisał: „Nie lubię, kiedy teatr burżuazyjny chcąc po prostu nabić kabzę mizdrzy się do rewolucji”. Wystawienie tego rewolucyjnego utworu, którego właściciele praw umieją liczyć forsę i nie pozwalają na modyfikacje, wiąże się z koniecznością zabezpieczenia sporego budżetu, z odpowiednią dawką blichtru, no i z pewnym urokiem staroświeckości. Mamy i przekład, stareńki, z warstwą jeszcze z międzywojnia, gdzie dla Leona Schillera dialogi tłumaczył Bruno Winawer, a teksty songów Władysław Broniewski. To już zabytek polszczyzny, do tego śpiewanej, ze szlagwortami. Dziś, choć „Operze…” gatunkowo bliżej do musicalu, to spoczęła na tej samej półce, co „Madamme Buterfly”, „Carmen” i „Wesoła wdówka”. Arcyperwersyjna to pozycja.
Dyrekcja Narodowego Starego Teatru, decydując się na tytuł i zapraszając Ersana Mondtaga, młodego niemieckiego reżysera, wpadła po uszy w te tarapaty, choć od razu chciała im zapobiec. Reżyser przybył z następującym konceptem: fabułę można zaktualizować poprzez nawiązania do napaści Rosji na Ukrainę, bo Mackie Majcher to dziś Mackie MaZer. To „Z” pochodzi z bojowych oznaczeń ruskich orków: w spektaklu co i rusz pojawiają się mundury, flagi i opaski z „Z”. MaZer jest emanacją uniwersalnego, inteligentnego zła, którego najnowszą odsłoną jest oligarchiczny system stworzony przez Putina. Ta „Opera…” ma być krzykiem rozpaczy, ujęciem się za ofiarami. W tym sztucznym świecie, w estetyce komiksowej, z ludźmi narysowanymi o pomalowanych na biało twarzach, wśród dekoracji pożyczonych z kina ekspresjonistycznego – rangę prawdy przebijającej się przez papier i celuloid ma nagie ludzkie ciało, torturowane i uśmiercone. I jeszcze jedno: według twórców, zgadzających się z Brechta rozpoznaniem świata – u źródeł zła stoi kapitalistyczny Lewiatan (a jest to najciekawsze pytanie, na które krakowska premiera nie udziela odpowiedzi: czy żeby wystawiać Brechta, koniecznie trzeba się z nim zgadzać?). W finale, kiedy posłaniec królowej ułaskawia Mackiego – pod szubienicę odprowadzają… samą królową. Na specjalne traktowanie, podkreślone didaskaliami eksponowanymi na wniesionej planszy, zasłużyły strofy dopisane po II wojnie. To „pan Krause” (czyli kapitalista) jest zwycięzcą każdej wojny: „Lecz że Ameryka / Ruską cholerę zna – Może się ze łby wezmą? To pachnie nową rzeźnią. A Krause włoży znów szary strój / I zdobędzie świat”.
Ale oprócz intencji twórców istnieje jeszcze sam spektakl, który nie zawsze potrafi je udźwignąć. Przyjęte założenia są bezlitosne. Bolączką stała się konieczność zaśpiewania pełnej partytury (nb. znakomite aranże i wykonanie muzyki na żywo). Partytura jest obiektywna, nie rozróżnia szeregowych aktorów Starego od Rektora… Jest też w tym dramacie główna rola, bezlitosna: to Mackie jest motorem całej akcji. Ten antySuperman musi miażdżyć i dominować w każdej scenie. Wrzucony w przepastne odmęty wodewilu, młody Przemysław Przestrzelski robił co mógł, nie zatonął, i za to należy mu się szacunek. W rezultacie większość ciężaru dźwiga rodzinka Peachum: Anna Radwan (Celia), Krzysztof Zawadzki (Jonatan), Magda Grąziowska (Polly). Nastąpiło prawdziwe poszukiwanie stylu Brechta, jaki to on właściwie jest, jak powinno się grać takie poczciwe rewolucyjne ramoty? Stanęło na farsowej, podbitej groteską nucie. Stanęło na wodewilu, tingel-tanglu. A tuż obok: poniewierane, polewane sztuczną krwią nagie ciała niemych ofiar (Kinga Verena Jeż, Piotr Mateusz Wach), w estetyzowanych, erotyzowanych układach… Ryzykowny koktajl. Ostatecznie i tak szacowne mury, plusze, no i konwencja Wielkiego Wydarzenia skrzyżowanego z korepetycjami z Brechta obezwładniły to, co miało być katartyczną deziluzją.
Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Bertold Brecht „Opera za trzy grosze”
Reżyseria: Ersan Mondtag
Kierownictwo muzyczne: Justyna Skoczek
Premiera: 3-4.02.2023