„Kofman. Podwójne wiązanie” Janusza Margańskiego i Moniki Muskały w reż. Katarzyny Kalwat, koprodukcja Nowego Teatru i Festiwalu Nowe Epifanie w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie www.rafalturow.ski.
Mamy oto opowieść o francuskiej filozofce Sarze Kofman. Opowieść wciągającą, efektowną (miała tzw. filmowy życiorys, a szczególnie – dzieciństwo), ale bardzo gorzką.
Rzecz jest o tym, że właśnie dzieciństwo zostaje z nami na zawsze, i że nie da się od tej oczywistości uciec, nawet jeśli zawsze będziemy brać taksówkę, żeby omijać ulice, do których nie chcielibyśmy nigdy wracać. O tym – że wojna, którą uda się przeżyć, nigdy się nie kończy. O tym – że życie z dwiema tożsamościami jest nie do zniesienia, nawet jeśli jedna z nich jest „tylko” kreacją. Może i pozwalającą przetrwać, ale – nie dającą żyć. I o tym – jak jesteśmy zbudowani przede wszystkim ze słów, a dopiero w dalszej kolejności – z całej reszty; paradoksalnie zabawnej, a jednak przejmującej sceny nauki francuskich słówek nie da się zapomnieć, podobnie jak niezdanego przez Sarę egzaminu na studia, podczas którego to właśnie słowa nie spełniły swojej roli. O tym wreszcie, że kropka postawiona na końcu autobiografii, może zamykać również życie, w którym – skoro zostało opisane – już nic więcej się nie wydarzy…
Jedni w tym przedstawieniu odnajdą głównie wątki biograficzne, inni – filozoficzne, raczej może historiozoficzne, ja odnalazłem przede wszystkim wciągającą opowieść o ludzkim instynkcie samozachowawczym, który tak kieruje naszym umysłem, żeby ciało przetrwało i było jak najmniej poobijane. Ale rachunek za przeżycie w niespokojnych czasach prędzej czy później trzeba będzie jednak zapłacić, i nie są to niskie koszty.
W fantastycznej roli tytułowej – Maja Ostaszewska, Maria Maj jako żydowska, a Małgorzata Hajewska-Krzysztofik – jako francuska mama, i – Jacek Poniedziałek zmieniający co chwilę skórę we wszystkich męskich rolach tego poruszającego, choć i niepozbawionego elementów zupełnie pogodnych – przedstawienia.