„Krzyżacy” Henryka Sienkiewicza w reż. Jana Klaty w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Pisze Malwina Kiepiel w Teatrze dla Wszystkich.
W pedagogice Sienkiewicza nie chodziło o zgodność z faktami historycznymi, lecz o wzmacnianie ducha. Pisarz w Krzyżakach świadomie wybierał mit ponad prawdę. Jan Klata z kolei swoim spektaklem ten mit chce rozbroić.
Kilka dekad później Aleksander Ford, adaptując Krzyżaków na ekran, jeszcze ten mit podgrzał. W filmie z 1960 roku Polacy mogli oglądać siebie jako naród zwycięzców, jako wspólnotę jednoczącą się wobec wroga. Ford powielał schemat dobra i zła, ale jego inscenizacja — widowiskowa i pełna patosu — miała znaczenie polityczne. Niemcy byli w niej podświadomie odbierani jako naziści. Podobnie jak Sienkiewicz, Ford nie szukał prawdy historycznej, lecz karmił widzów obrazem narodowej jedności. Tyle że dziś tej jedności już nie ma. A szkoda. Bo choć wciąż mamy wspólnego wroga, polska wspólnota jest zatomizowana.
I w tym właśnie momencie pojawia się Jan Klata. Sięga — wraz z Ishbel Szatrawską jako adaptatorką — po Krzyżaków na zaproszenie dyrektora Pawła Dobrowolskiego z Teatru Jaracza w Olsztynie, z okazji 100-lecia tej zasłużonej instytucji. Nie po to, by odtwarzać pomnikowy mit, lecz by go rozbroić. I robi to w swoim charakterystycznym, komiksowym stylu, z pomocą odjechanych kostiumów Mirka Kaczmarka, choreografii Maćko Prusaka i projekcji wideo Natana Berkowicza.
Już od pierwszych scen wiemy, że nie będziemy mieli do czynienia z opowieścią o zwycięstwie dobra nad złem, ale raczej z jej pastiszem. Reżyser od lat mierzy się z polskością, stawia ją w centrum swoich spektakli, lecz zarazem podważa jej trwałość. Hasło „wieczny Grunwald” — to tym razem jego odpowiedź na Sienkiewicza.
W inscenizacji Klaty nie ma ducha polskości — ani tego, który wzmacniał Sienkiewicz, ani tego, który utrwalał Ford. Bohaterowie nie są tu nośnikami narodowych wartości; Zbyszko i Danusia to po prostu kochająca się para. Jedynie Jurand ze Spychowa (w tej roli znakomity Cezi Studniak) staje się naszym „Chrystusem narodu”, dokonującym gestu przebaczenia zbrodni niemieckich.
Nawet scena bitwy została przedstawiona jako element ośmieszający jej uczestników — jako zwykła kibolska rozgrywka. Zamiast pokrzepienia serc otrzymujemy wizję rozpadu wspólnoty. To, co dla Sienkiewicza było fundamentem tożsamości, Klata bezlitośnie wyśmiewa.
Można postawić pytanie: co z tego wynika? Czy Klata diagnozuje rzeczywistość, udowadniając, że polskość jako wspólnota już nie działa? Czy raczej ucieka w gest estetycznego rozbrojenia symboli? Widz wychodzi z teatru z poczuciem, że wielki czyn został prześwietlony i obnażony. Zamiast dumy pozostaje jedynie ironia.
Prof. Ryszard Legutko nazwał kiedyś brak poczucia polskości „chorobą”. I Klata właśnie tę chorobę skutecznie diagnozuje. Nie ma już ani pokrzepienia, ani poczucia wspólnoty. Jest tylko Grunwald — ale taki, który zwycięstwa nie przynosi.
Sienkiewicz pisał ku pokrzepieniu serc. Ford pokazywał jedność narodu. Klata unaocznia deficyt tożsamości. Po to wystawił Krzyżaków — by powiedzieć, że polskość w tej formule już nie istnieje.
 
 
       
                                           
                                          