„Czekając na barbarzyńców” wg powieści J. M. Coetzeego w reż. Marka Fiedora we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Michał Derkacz na stronie wroclaw.dlastudenta.pl.
Wrocławski Teatr Współczesny ma w ofercie kolejne mocne przedstawienie. Od 14 grudnia 2024 roku zobaczyć tam można adaptację „Czekając na barbarzyńców” noblisty Johna Maxwella Coetzeego w wykonaniu Marka Fiedora (dyrektor WTW tym razem także jako reżyser i autor scenografii). Już sam oficjalny opis spektaklu zapowiada sceny przemocy, nagości i perwersji, a także uprzedza, że krytycznie odnosi się on do religii. Po pokazie możemy was jednak uspokoić, bo nie ma co się bać, że na scenie będzie działo się bóg wie co. Na szczęście opowieść, przekaz i artyzm są dla twórców priorytetem, a „taniego” szokowania tu po prostu nie ma.
Scena na strychu WTW siłą rzeczy umieszcza nas bardzo blisko akcji, a oszczędna, choć bardzo kreatywnie wykorzystana scenografia doskonale sprawdza się w kolejnych scenach, odsłaniając swe ukryte wcześniej funkcje. Uwagę zwracają przede wszystkim sterczące niepokojąco pionowe słupy. Wyglądają jak palisada obronna, ale można też przestawiać jej niektóre elementy, a nawet na nich… grać! Schowany nieco z tyłu Michał Litwiniec gra na żywo fenomenalną muzykę, wprowadzając odpowiedni nastrój i klimat danej sceny oraz jeszcze bardziej potęgując emocje bohaterów (i nasze).
Sama opowieść jest całkowicie czytelna i zrozumiała, ale daleko jej do prostoty. Tytułowe nadejście barbarzyńców to tło dla prezentacji różnorodnych postaw ludzkich, które bardzo często są niejednoznaczne moralnie. Tu wystarczy przedstawić głównego bohatera, który z jednej strony jest leciwym sędzią i ma (nieuzasadnioną ostatecznie) pewność siebie i swoich racji, ale też chętnie ucieka w erotyczne fetysze, jakim daleko do tych najpopularniejszych, czyniąc to w dodatku ze znacznie młodszymi od siebie kobietami z niższych klas społecznych, co oczywiście może wywołać wrażenie wykorzystywania ich, nawet jeśli ktoś inny nazwie to miłosierdziem. Także w jego wątku pojawiają się elementy nawiązujące go chrześcijaństwa i mesjanizmu, ale zabiegi te raczej skłaniają do refleksji na temat jakości wiary niż otwarcie ją obrażają.
W opozycji do postaw protagonisty stoi lubujący się w torturach i okrucieństwie miłośnik wydobywania z ludzi prawdy. Z jednej strony sadysta i okrutnik, z drugiej filozof i zadziwiająco sprawny mówca, potrafiący rywalizować z głównym bohaterem na słowa, zanim sięgnie po radykalne środki, gdy tylko dostanie ku temu społecznie akceptowalną okazję.
Tu musimy pochwalić wyśmienite aktorstwo (i zadziwiającą formę fizyczną!) Przemysława Kozłowskiego, który swą wyrazistą aparycją i charyzmą dominuje dającego z siebie wszystko świetnego Janusza Stolarskiego. Zina Kerste, Ewa Niemotko, Dominik Smaruj, Magdalena Taranta oraz Tomasz Taranta w pozostałych rolach również zasługują na oklaski (dostali je na stojąco), a każdy może wykazać się talentem w pełni podczas scen skupionych tylko na jego/jej postaci.
„Czekając na barbarzyńców” pokazuje dość oczywiste odwołania do aktualnej sytuacji polityczno-społecznej, a wielkiej znajomości świata nie trzeba, aby zobaczyć, że za dzisiejszych barbarzyńców można uznać m. in. uchodźców zza białoruskiej granicy. Tym bardziej spektakl o uprzedzeniach i walce z własnym sumieniem staje się aktualny i istotny, a nawet jeśli nie mamy ochoty na takie refleksje, to sama historia i aktorskie popisy wystarczą, by wam ten tytuł polecić, jeśli tylko nie będzie razić was nagość czy opowieści o przemocy fizycznej i psychicznej.