EN

21.12.2022, 17:49 Wersja do druku

Kiełb czy pstrąg? Niech decyduje skrzypek!

fot. Marta Ankiersztejn / mat. teatru

„Berlin Berlin” Patricka Haudecoeura i Géralda Sibleyrasa w reż. Wojciecha Adamczyka w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.

Popularny we Francji, a także poza jej granicami, dramaturg i aktor Patrick Haudecœur wraz ze znanym w Polsce autorem tekstów przeznaczonych na teatralną scenę oraz dla francuskiego radia i telewizji Géraldem Sibleyrasem, napisali wspólnie komedię, która… próbuje burzyć mury. Akcję pełną błyskotliwych dialogów, nieoczekiwanych, zwariowanych zdarzeń i nietuzinkowych bohaterów obaj panowie postanowili umiejscowić w Berlinie Wschodnim, pod koniec lat 80. Scenariuszem sztuki „Berlin Berlin”, której francuska prapremiera odbyła się w 2022 roku zainteresował się reżyser Wojciech Adamczyk i namówił dyrektora warszawskiego Teatru Współczesnego Macieja Englerta, by wspomniany tytuł wystawił jeszcze w tym roku. Maciej Englert zna dobrze komediopisarski talent Géralda Sibleyrasa – miał okazję reżyserować jego świetny „Napis” i niezły „Taniec Alabatrosa”, a „Berlin Berlin”, choć pozornie farsowy i lekki, niesie w sobie też pewną przestrogę i daje okazję do głębszych refleksji. Jednak przede wszystkim bawi – z brawurą i wzrastającym tempem.

Emma i Ludwig chcą uciec z komunistycznego NRD i przedostać się do Berlina Zachodniego, a potem dalej – może do Paryża? W tym celu Emma zatrudnia się jako pomoc i opiekunka w domu Wernera Hofmanna, aby zająć się jego starą, zniedołężniałą matką. Nie jest to przypadkowy wybór – mieszkanie ma sekretne przejście, które prowadzi na drugą stronę Muru Berlińskiego. Jednak od początku nic nie idzie zgodnie z planem: Werner, który jest jednocześnie agentem Stasi, zakochuje się do szaleństwa w Emmie i sytuacja komplikuje się coraz bardziej. W dodatku dom Wernera stopniowo zamienia się w gniazdo szpiegów i Emma musi wymyślać coraz bardziej szalone sposoby, by ona i ukochany uniknęli zdemaskowania. Trudności piętrzą się, a w zaskakujące zdarzenia i tarapaty wplątane zostają nowe osoby.

Reżyser spektaklu podkreślił, że „nie jest to sztuka, której zadaniem jest oddawanie prawdy historycznej, czy nawiązywanie do jakichś konkretnych wydarzeń”. To prawda, jednak wszystko rozgrywa się tuż przed upadkiem muru berlińskiego w listopadzie 1989 roku i trudno uciec od mroczniejszych klimatów, od historii owego symbolu zimnej wojny i podziału Niemiec. Aby napisać dobrą, inteligentną komedię dla każdego, trzeba wyrafinowanego dowcipu oraz sporego dystansu wobec tematu, który nie kojarzy się dobrze mieszkańcom byłego bloku wschodniego, pozostającego wiele lat pod sowieckimi wpływami i dominacją. Środowisko Stasi pokazane z humorem i śmiechem? Miałam spore wątpliwości idąc na spektakl, obawiając się albo ideologicznych skrzywień, albo patosu. Nic z tych rzeczy! Wyczucie komediowe i dobry smak przewodzą, nie obrażając nikogo. Autorzy bawią widza w najlepszym stylu, zarażając swym specyficznym optymizmem. Groteskowość postaci i wydarzeń, prześmieszne gagi i dialogi nie przysłaniają mimo to dodatkowych sensów, wyraźnie widocznych w spektaklu – opresyjność totalitarnej władzy zawsze winna budzić niepokój. Sam reżyser tak o tym mówi: „Jest wiele ugrupowań politycznych w całej Europie, które by chciały powrotu takich form rządzenia, jakie obowiązywały wtedy. Są takie tęsknoty najrozmaitsze. Dlatego to jest też teatralna przestroga”.

W spektaklu nie brak typowych dla farsy elementów: nieustannych pomyłek, bieganiny, miotania się pomiędzy dziurą w ścianie a drzwiami, między telefonem, torebką a młotkiem. Ważną rolę (i to jaką!) odgrywa muzyka i skrzypce, pozwalając na bezkonkurencyjny, niespodziewany popis komediowych trików. A mimo to nie brakuje też przestrzeni na refleksję. Jak w najlepszej farsie, akcja biegnie od zaskoczenia do zaskoczenia i za każdym razem, gdy dwójka bohaterów bliska jest wyjścia z sytuacji, nieoczekiwane wydarzenie oddalają ich od celu. Reżyser warszawskiej (i polskiej) prapremiery podkreśla wszystkie te elementy, wydobywa niuanse, śmiesznostki i kładzie nacisk na grę aktorów. Trzeba przyznać, iż ich kreacje są po prostu brawurowe! Aktorzy dwoją się i troją, by rozbawić publiczność i jak najlepiej oddać atmosferę lat 80.

Pierwsza część w dużej mierze należy, scenicznie i aktorsko, do Sławomira Grzymkowskiego. Grzymkowski, grający gościnnie w Teatrze Współczesnym, w roli Wernera Hofmanna to kwintesencja farsowej postaci, z dobrze odmalowanym portretem charakterologicznym i konieczną dozą ironii. Za każdym razem, gdy widzę tego aktora na scenie, zadziwia mnie – wyczuciem, pomysłami, sposobem podejścia do różnorodnych ról. Doświadczony, z powodzeniem oraz naturalnością prezentuje przerysowaną sylwetkę bohatera i choć tempo jest zabójcze, nie pokazuje po sobie zmęczenia. Jego przećwiczona do perfekcji spontaniczność nie słabnie, głos dzięki znakomitej dykcji i brzmieniu przyjemnie wpada w ucho. Równie doskonale radzi sobie Lidia Sadowa (podobnie gościnnie na tej scenie) jako Emma Keller. Aktorka w roli tryskającej energią rzekomej „opiekunki”, swobodnie dopasowuje swą grę do rozwoju wydarzeń i dzielnie stawia czoła szalonemu, wymagającemu scenariuszowi. Potrafi zagrać z pełnią seksownego wdzięku, bardzo kobiecego, łatwo przechodząc od zabiegów femme fatale do skrywanego pod maską niewinności sprytu – wszystko po to, by błyskawicznie ratować skórę, swoją i ukochanego. Partneruje jej Mariusz Ostrowski, czyli Ludwig. W pierwszej części wydaje się trochę nijaki (ale tak właśnie ma być!), za to po przerwie rozwija skrzydła, bijąc na głowę innych i wzbudzając sympatię widzów. A konkurencję ma niebagatelną. Jako nieco fajtułowapy, trochę niezgrabny i tchórzliwie zakłopotany mężczyzna, potrafi wydobyć spod płaszcza ostry pazur i… smyczek. Pierwszy raz widzę tego aktora na scenie, a już czuję, że czekają mnie kolejne, bardzo dobre role w jego wykonaniu. Miny, gesty, choć przesadzone, pozostają w farsowej konwencji i wyróżniają go pozytywnie. Galerię nietuzinkowych charakterów dopełniają aktorzy Teatru Współczesnego, a wiadomo, że ten zespół jest właściwie niezawodny! Prześmieszne gagi w ich wykonaniu wywołują nieustanny śmiech wśród publiczności i wyraźnie pokazują profesjonalizm oraz staranność zarówno reżysera, jak i aktorów. Leon Charewicz, czyli Hans, gra jak zawsze z niezmąconą pewnością i spokojem, co nie znaczy, że bez emocji. Pomału wydobywa z tekstu wszelkie niuanse i smaczki, niczego nie zaniedbując. Krzysztof Wakuliński (Komandor Neptun) choć rolę ma niewielką, zasługuje na uznanie, podobnie jak Sławomir Orzechowski w roli Generała Munza, przybitego depresją po odejściu Grety (nie zdradzę kim jest owa ukochana). Orzechowski gra z niewymuszonym wyczuciem komizmu, a cieniując rolę, potrafi odnaleźć się nawet w nieco schematycznej konwencji, podkreślając cały indywidualizm karykaturalno–groteskowej postaci generała. Doskonale radzi sobie we wspomnianym męskim towarzystwie Kinga Tabor, wcielająca się w postać pani pułkownik Stasi, Hildegardy. Jej bohaterka, twarda wyznawczyni komunistycznej doktryny, z barwnych scenek wydobywa dodatkowy, soczysty humor. Aktorzy obsadzeni w rolach drugoplanowych: Dariusz Dobkowski (Agent Stasi2) i Sebastian Świerszcz (Agent Stasi 1 i milczący żołnierz – świetnie zagrana rólka) równie dobrze wyczuwają całościowy klimat spektaklu, kreśląc sylwetki bohaterów drobnym gestem, rzadkim słowem albo bez słów.

Ważna jest też scenografia Marceliny Początek-Kunikowskiej i kostiumy zaprojektowane przez Annę Englert. Drobne rekwizyty, mundury Stasi oddają klimat tej mrocznej epoki i przenoszą widza do Wschodniego Berlina, pomagają budować atmosferę lat 80.

Trzeba jeszcze podkreślić, że niebanalnych pomysłów, żartów i scenicznych tricków Wojciech Adamczyk publiczności nie szczędzi, ukazując bardzo gęsty humor sytuacyjny i językowy sztuki. Ale nikt nie odczuwa przesytu – publiczność bawi się znakomicie. Lekkie w odbiorze przedstawienie zostało starannie dopracowane i przemyślane, podobnie jak warsztat aktorski. Zespołowa gra podkreśla spójność dramaturgii, nadaje rytm i ton dwugodzinnemu przedstawieniu, a w dobrze skrojonej komedii znajdzie się też czas na refleksję.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła