- Wielu Ślązaków było wściekłych, gdy czytali ten swój wykoślawiony portret, ale warszawskie środowisko przyjęło powieść z entuzjazmem. Na spotkaniach u Dygata czytałem książkę na głos jak w XIX-wiecznych salonach, towarzystwo bawiło się świetnie, Gucio Holoubek pokładał się ze śmiechu - o powieści Janoscha mówi reżyser Kazimierz Kutz.
Michał Smolorz: Pamięta pan okoliczności pierwszego wydania "Cholonka"? Kazimierz Kutz: Bardzo dobrze. To był pomysł Witolda Nawrockiego, komunistycznej wyroczni w sprawach literatury i w ogóle kultury w Katowicach. Było jasne, że chodziło mu o ośmieszenie, a nawet wyszydzenie śląskości, do czego książka Janoscha świetnie się nadawała. Ujawnił to lider katowickiego środowiska literackiego Wilhelm Szewczyk, głęboko tym poruszony. Ale myślę, że Nawrocki, człowiek inteligentny, w swej przewrotności zdawał sobie sprawę, że przy całym szyderstwie autora jest to jednocześnie kawał znakomitej literatury, który trwale się zadomowi w śląskim kanonie. Wielu Ślązaków było wściekłych, gdy czytali ten swój wykoślawiony portret, ale warszawskie środowisko przyjęło powieść z entuzjazmem. Na spotkaniach u Dygata czytałem książkę na głos jak w XIX-wiecznych salonach, towarzystwo bawiło się świetnie, Gucio Holoubek pokładał się ze śmiechu.