Logo
Recenzje

Każdy może zostać sublokatorem

13.11.2025, 10:26 Wersja do druku

„Sublokatorka” na podstawie prozy Hanny Krall w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.

fot. Karolina Jóźwiak

Swoją dyrekcję w warszawskim Teatrze Powszechnym Maja Kleczewska zainaugurowała „Sublokatorką” wg Hanny Krall. Dzieła wybitnej pisarki i reporterki polski teatr odkrył już dawno, m.in. za sprawą Krzysztofa Warlikowskiego, ale przecież nie tylko – dość przypomnieć spektakl przed wielu lat „Zdążyć przed panem Bogiem” w reżyserii Kazimierza Dejmka (1980, Teatr Popularny w Warszawie). Zatem nie o odkrycie teatralnego potencjału (wcale nie tak oczywistego) tekstów Krall chodziło, ale o wydobycie za ich pośrednictwem wciąż niepokojącego sensu, płynącego nie tylko z powieści „Sublokatorka”, ale w ukutym od tej powieści pojęciu „sublokatorstwo”, które weszło nawet do języka socjologii. Rzecz bowiem w zjawisku tak widocznym w czasach Zagłady, kiedy „sublokatorzy” o złym pochodzeniu i wyglądzie korzystali (lub nie) ze wsparcia ludzi tutejszych, ale na warunkach przez nich określanych i do czasu, kiedy nie spotkało ich nagłe i nieodwołalne wymówienie gościny.

Czasy powojennych wielkich migracji, tak nasilonych w ostatnich latach, dowiodły, że sublokatorstwo stało się zjawiskiem niemal powszechnie obserwowanym, że miliony ludzi znalazły się w polu uzależnienia od woli gospodarzy. Maja Kleczewska i Grzegorz Niziołek (scenariusz), wracając do Holocaustu, do przeżyć żydowskich dzieci, ich traumy i walki o przetrwanie, opowiadają nie tylko o doświadczeniu historii, ale o jednym z najważniejszych wyzwań współczesności. Nie zadają wprost pytania, unikając łatwej publicystyki, kto jest gościem, a kto gospodarzem? Kwestionują pewność statusu gospodarza. Bo kto wie, jak się potoczy historia? Stąd dramatyczne doświadczenia uciekinierów, wyćwiczonych okolicznościami w sztuce przetrwania, okazują swoją współczesność, a nie tylko wagę doświadczenia, o którym nie wolno zapominać. Taki punkt widzenia, wpisany w ten spektakl, unieważnia z góry ewentualną wątpliwość, czy aby reżyserka nie powtarza wielokrotnie opowiadanych historii, które są powszechnie znane. Może są i znane, ale niekoniecznie utrwalone, zrozumiane i przyswojone, zwłaszcza w kontekście tego wszystko, co świat dzisiaj podsuwa nam pod oczy. Dlatego ocalała z Zagłady dziewczynka (port parole autorki) staje się instruktorką przetrwania.

To ona dzieli się swoimi przeżyciami i radami (choć nie tylko ona), ofiarowując za sprawą Hanny Krall unikatowość narracji. Świat opresji widziany oczami dziecka, a zarazem jego sobowtórów, już dojrzalszych i doświadczonych, jak zagubiony wśród szukających schronienia klaun (Michał Czachor), ujawnia swoje czeluście. Labirynt dekoracji niczym wypolerowana boazeria czy błyszcząca klepka podłogowa, przypominający bezduszną kartotekę, wypełnioną ogromnymi kartami na całą wysokość sceny wygląda jak ponacinane strony w monumentalnym skoroszycie. Ta ruchoma dekoracja, przesuwana przez aktorów odsłania/zasłania rozmaite sytuacje, ukazuje przejścia i kryjówki. W jednej z niej, w głębi sceny, mieści się posterunek granatowej policji. To tutaj matka i dziewczynka poddawane są testowi „sublokatorstwa”. Dla granatowego policjanta (w tej roli pełen „ciepłej” grozy Mateusz Łasowski) matka ma wygląd aryjski, ale dziewczynka nie – to nie daje mu spokoju „policyjnego sumienia”, bo matka nie zna tekstu modlitwy „Anioł pański”, a dziewczynka ze złym wyglądem modlitwę zna. To jedna z najmocniejszych scen w spektaklu: Agnieszka Przepiórska jako matka trzyma za rękę dziewczynkę-lalkę, chce ją za wszelką cenę chronić, gwałtownie opada na ziemię, aby po chwili, po paru minutach przechodzić ten sam sprawdzian. Powtarza się to kilka razy niczym znak czasu, zezwolenie na przeżycie. Jej rozpacz gęstnieje, zastyga w masce.

Takich sytuacji kumulujących doświadczenia widmowych postaci żyjących pod presją unicestwienia jest w tym spektaklu więcej. Właściwie od tego się zaczyna. Z widowni podnoszą się sublokatorki i sublokatorzy, dzieląc się swoimi lękami i sposobem na ocalenie. Czasem ocalenie przychodzi wbrew ich woli. Jerzy Walczak w przejmującym monologu lży nieobecną matkę, a potem przeprasza. Matka go oszukała: sama została w getcie, a jemu obiecała, że zobaczą się za kilka dni, choć wiedziała, że to nigdy nie nastąpi. Został sam, skazany na życie. Albo chwila upokarzającej dekonspiracji, kiedy niespodziewany gość odkrywa przypadkiem ukrywającą się dziewczynkę, która tylko na chwilę wyszła z szafy. A przecież tak się pilnowała, nawet głowy nie podnosiła, by nie można było jej wypatrzeć przez okno.

W drugiej części przedstawienia Kleczewska konfrontuje nas z ocalałymi, zmagającymi się z traumą przeżycia. Kilka sugestywnych zbliżeń prowadzi do bohaterów Hanny Krall wcześniej już filmowanych albo ukazywanych w teatrze. Stąd powrót do jednego z odcinków „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego, który sięgając do reportażu Krall, opowiedział o spotkaniu po latach niegdysiejszej dziewczynki z jej niedoszłą matką chrzestną, która tuż przed ceremonią chrztu odmówiła udziału w skłamanym obrządku, tłumacząc się głęboką religijnością. U Kieślowskiego (a także w niedawnej adaptacji teatralnej Wojciecha Farugi w Teatrze Narodowym), okazywało się, że kobieta musiała chronić zagrożoną dekonspiracją placówkę ówczesnego podziemia, dlatego nie mogła zostać chrzestną. W spektaklu Kleczewskiej ten wykręt zostanie zdezawuowany – nie istniało wcale takie zagrożenie, kobieta odmówiła pomocy ze strachu.

Na nieustanną próbę życia i śmierci wystawiony zostanie Marek Edelman (Mateusz Łasowski i tym razem w poruszającym epizodzie). Na scenie, niczym w szpitalnym prosektorium, w towarzystwie umarłych, może pacjentów, a może sąsiadów z getta, wciąż wracają do niego wdrukowane w pamięć sceny z getta: „To jest straszna rzecz – mówi Edelman, bohater powstania – kiedy się idzie tak spokojnie na śmierć. To jest znacznie trudniejsze od strzelania. Przecież o wiele łatwiej się umiera strzelając – o wiele łatwiej było umierać nam niż człowiekowi, który idzie do wagonu, a potem jedzie wagonem, a potem kopie sobie dół, a potem rozbiera się do naga”. Doświadczenie getta, obcowanie ze śmiercią, tragedia likwidacji, beznadziejny opór to stacje życiowego doświadczenia człowieka, borykającego się z poczuciem niezasłużonego ocalenia. Nadal niesie pomoc ludziom naznaczonym piętnem śmierci. I nadal musi dokonywać wyboru, komu pomóc.

Te przejmujące, niemożliwe do usunięcia ślady wydobywają z wielką siłą finałowe sceny spektaklu. Ocalałe z zagłady dzieci przygotowują się w domu dla sierot w Otwocku pod okiem opiekunki do występu. Aktorki i aktorzy przebrani w kostiumy gimnastyczne, jak na lekcjach wuefu ćwiczą z wysiłkiem układy taneczne, ale nie potrafią odnaleźć się w nowym otoczeniu. Jeden z nich, siedzi z boku w bezruchu, z zatrzaśnięta twarzą. W jego nieobecności tkwi przejmująca siła (Kazimierz Wysota). Czasem trudno im się odnaleźć w nowym wcieleniu, jak Zosi (Jerzy Walczak), która przez całą okupację przebierana za dziewczynkę ku swemu zdumieniu i jeszcze większemu zaskoczeniu opiekunek okazuje się chłopcem. Trudno się jej/ jemu przyzwyczaić do nowej roli, trudno (dosłownie) się w siebie wcielić.

Na koniec osierocone dzieciaki recytują, wykrzykują strofy „Ptasiego radia” Juliana Tuwima. Mistrzowski poemacik dla dzieci, uchodzący za popisowy wiersz Tuwima, zwykle wywołujący radość i śmiech, tym razem nie brzmi wesoło. To eksplozja skumulowanej, latami doznawanej przemocy, teraz dochodzącej do głosu, zapowiadająca życie w ogłuszającej lawinie traumatyzujących wspomnień. Czy można od tego uciec? Czy to w ogóle możliwe?

Spektakl Mai Kleczewskiej stawia odważne pytania, stroniąc od czytankowego realizmu i skłamanej pociechy. Mozaice opowieści towarzyszą partie choreograficzne zaprojektowane i z pasją wykonywane przez Kayę Kołodziejczyk. Pojawiają się w nim – nie tylko w finale – momenty gwałtownych wybuchów i chwile wyciszenia, nastrojem bliskie sennemu koszmarowi, chwile celowo wydłużonych pauz. Operowanie kontrastem, podążanie za tekstem, ale także niedopowiedzenia i wysoka temperatura emocjonalna tworzą aurę tego wybitnego przedstawienia, w którym jednostka mierzy się ze swoim losem, czasem bezradna, choć wyposażona w narzędzie przetrwania.

„W każdej chwili – mówiła przed premierą „Sublokatorki’ Maja Kleczewska – świat może ustalić jakąś nową zasadę, na przykład wykluczyć czerń oczną. I wobec tej nowej zasady, musimy zreorganizować rzeczywistość. Tak naprawdę z perspektywy dziecka wojnę rzadko się opowiada. Jeśli chcemy się czegoś dowiedzieć od Dzieci Holocaustu, nastał najwyższy czas, nie można już czekać. Teraz jeszcze trzeba z nimi rozmawiać, kręcić filmy, zapisywać, nagrywać. Ich przekaz jest niezwykły, osobny i dlatego wydaje się tak uniwersalny, bo nie jest historyczny, bo nie jest polityczny, bo wypływa z bardzo wewnętrznego doświadczenia”.

Hanna Krall i Maja Kleczewska proponują namysł nad losem człowieka skazanego na cierpienie. To droga wyzwolenia z koszmaru tymczasowości, lęku przed dniem, w którym można zostać sublokatorem. Instrukcja przetrwania.

Tytuł oryginalny

Każdy może zostać sublokatorem

Źródło:

„Przegląd” nr 46

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data publikacji oryginału:

10.11.2025

Sprawdź także