„Śpiew morza” Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel w reż. Ewy Piotrowskiej w Teatrze Miniatura w Gdańsku. Pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.
„Śpiew morza” w reżyserii Ewy Piotrowskiej to utrzymany w estetyce realizmu magicznego, kolejny w repertuarze gdańskiego Teatru Miniatura spektakl o trudnych emocjach i doświadczeniach. Dramatopisarka Roksana Jędrzejewska-Wróbel wzięła na warsztat takie tematy, jak poczucie bycie gorszym, zazdrość, rywalizację, lęki, ale też sztuka odkrywania w codzienności niezwykłych zjawisk.
Nie sposób dostrzec, że przedstawienie jest inspirowane morskimi przygodami reżyserki. Na scenie nie uświadczymy ani rysu prywaty, ani konfesyjnego tonu, ślad na ten temat ostał się jedynie w materiałach promocyjnych. Widomym źródłem jest za to baśń „Skóra foki”, pochodząca ze zbioru „Biegnąca z wilkami. Archetyp Dzikiej Kobiety w mitach i legendach” Clarissy Pinkoli Estés. Jędrzejewska-Wróbel zaczerpnęła z pierwowzoru jedynie figurę selkie. To fantastyczne stworzenie zakorzenione w mitologiach północnych krajów nadmorskich, hybryda – półfoka, półczłowiek. Scenarzystka odrzuciła strukturę oryginału i wątek miłosny, skupiając się na zagadnieniu zrzucenia własnej/foczej skóry, co staje się symbolem poszukiwania tożsamości, podążania za własnym „ja” i odrzucania konwenansów.
Na deskach Miniatury opowieść o selkie została ukazana na przykładzie historii rodziny. W tyle sceny znajduje się pozornie zwyczajny pokój rodzeństwa – z piętrowym łóżkiem, skrzynią na dziecięce skarby, dywanem i lustrem. Uderza zamknięcie i sterylność przestrzeni, w której wszystkie elementy są białe, a wyławiające je światło niezmienne zimne. Skojarzenia z czystym płótnem są nieprzypadkowe, to spektakl o kształtowaniu osobowości, zainteresowań i pasji, które mogą nadać życiu barw.
Zewsząd słychać szum morza i krzyk mew. Nie dziwi, że w tym nadmorskim świecie bycie selkie jest marzeniem każdej rodziny. Wybrańcem został Albert (Piotr Srebrowski), staje się połączeniem chłopca i foki. Człowieczy pierwiastek symbolizuje biała pianka do nurkowania, a zwierzęcy rodowód podkreśla focza skóra, której przedłużeniem jest srebrzysta farba pokrywająca ciało. Hybrydyczność sprawia, że chłopiec może nurkować głęboko, obcując z żywiołem wody, znajduje ukojenie. Z pasji i ponadprzeciętnych zdolności Alberta rodzice uczynili produkt, podlegający kapitalistycznej rywalizacji. Zapisują go na kolejne zawody, z których Albert jako duma rodziny wraca z naręczem medali i pucharów. Presja, której nie sposób się sprzeciwić sprawiła, że nie ma czasu dla siostry, nie ma też przyjaciół, codzienność upływa mu na katorżniczych treningach, dbaniu o dietę i foczą skórę, a morska toń stopniowo przestaje być dla niego przestrzenią beztroski.
Negatywnych aspektów bycia selkie nie dostrzega Edwina. To ciekawa i niełatwa rola skupionej Magdaleny Gładysiewicz, która umiejętnie, bez infantylizowania postaci oddaje emocje wycofanej ośmiolatki, przeświadczonej o byciu młodszą i gorszą, a przez to żyjącej w cieniu wspaniałego brata. Dziewczynka zazdrości Albertowi bycia w centrum zainteresowania, dlatego chce go naśladować i też zacząć nurkować. Zdaje jej się to tym bardziej atrakcyjne, że Albert z morskich głębin przyniósł muszlę, która jest nośnikiem śpiewu morza – pięknej, niedostępnej dla innych muzyki, dalekiej od banalnego szumu. Na drodze do bycia taką jak brat staje szereg przeszkód, począwszy od psychiki. Po wyeliminowaniu strachu przed nurkowaniem, opór stawia ciało. Edwina zbyt szybko odczuwa chłód wody, nie może dorównać rekordom brata. Nie pomaga pianka do nurkowania, wywołuje bowiem alergię i krzyżuje dalsze próby podwodnych wędrówek.
A perspektywa głębinowego nurkowania jest nader kusząca. Magdalena Mucha wykreowała pięknej urody morski świat, który kontrastuje z jednolitą, zimną przestrzenią domu. Z przodu sceny scenografka stworzyła fantazyjny krajobraz, w toku akcji odkrywający swe tajemnice. Jest tu górka piasku, na której Edwina będzie rozwijać artystyczną pasję, tworząc ulotne obrazy z muszelek, patyków i wodorostów. Po bokach królują powiewne, naturalne materiały (włóczki, tiule, juta), w połączeniu z reżyserią świateł Alicji Pietruckiej (zwłaszcza zielenią i niebieskościami) w oka mgnieniu przenoszą nas w bogactwo podwodnej fauny i flory, krainę glonów i ławic ryb. Sceny rozgrywane pod wodą bądź opowiadające o głębinach są ilustrowane intrygującą muzyką (Marcin Dymiter).
To właśnie z tego świata wywodzą się przyjaciele Edwiny, ciekawe ludzko-zwierzęce hybrydy: głowy to maski werystycznie odwzorowujące faunę, natomiast kostiumy to fantazja z futer i ubrań. Jędrzejewska-Wróbel na bohaterów wybrała osobniki żyjące w ujściu Wisły, jednak ten lokalny rys nie wybrzmiewa w przedstawieniu, ustępuje miejsca nieco zbyt jednowymiarowemu rysunkowi postaci. Wydra jest uosobieniem efektu Pollyanny. Jako pierwsza dostrzega i docenia talent artystyczny Edwiny. Wspiera ją w realizacji marzeń, podsuwając metody małych kroków w przełamywaniu barier. We wszystkich wydarzeniach poszukuje pozytywnych stron, nie rozumie rywalizacji, stawia na dobrą zabawę bez presji. Jakby krystalicznych cech było mało, ceni prawdę, nawet niewygodną. Magdalena Bednarek obdarza postać dziewczęcą wesołością, dzięki czemu Wydra traci jednowymiarowość. Przeciwieństwem Wydry jest Łoś (Jacek Majok), rozumie zazdrość Edwiny i dlatego podsuwa jej nawet dwuznaczne moralnie rozwiązania (kradzieże czy kłamstwa). Wyznaje bowiem zasadę „chcieć to móc” (albo „po trupach do celu”). W porę jednak przychodzi autorefleksja. Uroku postaci nadaje Jacek Majok, który megalomańskie przekonanie Łosia o posiadaniu słuchu muzycznego wciela w życie: co rusz podśpiewuje szanty („Pożegnanie Liverpoolu”) i różne przeboje („Jeszcze się tam żagiel bieli” czy „Kiedy byłem małym chłopcem”). Nie sposób nie wspomnieć o Starej Syrenie (Jadwiga Sankowska), która odgrywa kluczową rolę w procesie introspekcji Edwiny. Bohaterka jest upersonifikowaniem wewnętrznego głosu, za którym warto podążać, bez porównywania się i ścigania z innymi. Dopiero po kontakcie z Syreną dziewczynka rozumie, że przebywanie na morskim dnie nie jest spełnieniem jej marzeń, a zarazem odkrywa, że osiąga jedność ze światem duchowym w inny sposób.
Oprócz poprawnie poprowadzonych scen rodzajowych, nie brak w przedstawieniu poetycko-onirycznych fragmentów. Warto zwrócić uwagę na dużej urody krótki układ choreograficzny z wykorzystaniem jasnego, półprzezroczystego materiału, symbolizujący zanurzenie się w odmętach. Nie brak też nawiązań do bieżących problemów społecznych, zwłaszcza kryzysu ekologicznego, będącego efektem zaśmiecania wód (w morzu odnaleziono wypełnione śmieciami focze futro do nurkowania). Szczytna to idea, jednak sposób wprowadzenia tematu zastanawia. Refleksja o alarmującym stanie wód pojawia się na sam koniec opowieści o pięknie morza, przez co staje się pretekstowa, niejako wymuszona profilem teatru (Miniatura słynie z umiejętnego wplatania walorów uwrażliwiających i edukacyjnych) bądź koniunkturą medialną. Ponadto to jedyny element wprost wywiedziony ze świata publiczności, a przez zanurzenie go w opowieści, która rozgrywa się „gdzieś” i „kiedyś”, zyskuje rys obcości.
„Śpiew morza” w reżyserii Ewy Piotrowskiej to kameralna opowieść, w której kompleksy, przeświadczenie o byciu gorszym i zazdrość rzutują na niskie poczucie wartości, a to z kolei staje się istotną przeszkodą w drodze do odnalezienia talentu i pasji. Oprócz ascetycznej, inspirującej oprawy plastycznej Muchy, stanowiącej najmocniejszy element spektaklu, warto zwrócić uwagę na kolejny raz ukazaną na tej scenie symptomatyczną (nie)obecność rodziców w procesie kształtowania osobowości dziecka.
***
Roksana Jędrzejewska-Wróbel
„Śpiew morza”
reżyseria: Ewa Piotrowska
premiera: 13 kwietnia 2024, Miejski Teatr Miniatura w Gdańsku
występują: Magdalena Bednarek, Magdalena Gładysiewicz, Jadwiga Sankowska, Jacek Majok, Piotr Srebrowski,
***
Wiktoria Formella – absolwentka teatrologii o specjalności dramaturgiczno-krytycznej i kulturoznawstwa o specjalności zarządzanie kulturą na Uniwersytecie Gdańskim, pracuje w Dziale Teatralnym Muzeum Narodowego w Gdańsku.