„Symfonia alpejska. Thriller spirytystyczno- pantomimiczny inspirowany postacią Wandy Rutkiewicz z muzyką Ryszarda Straussa” w reż. Cezarego Tomaszewskiego we Wrocławskim Teatrze Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Pantomima nieodłącznie kojarzy się w Polsce z Wrocławiem. Tu Henryk Tomaszewski stworzył swoje laboratorium twórcze, w którym bez słów realizował wielkie widowiska, niekiedy świetnie współgrające z rzeczywistością społeczną i polityczną. Wraz z jego wiecznym odejściem w 2001 roku, instytucja przechodziła różne zawirowania. Pogubienie nie tylko tyczyło fotela dyrektorskiego, gdyż niezwykle trudno znaleźć następcę wybitnej indywidualności i to w tak hermetycznej sztuce mimu. Również problemem stał się repertuar, a właściwie deficyt artystycznego lidera, który nadałby ton formie widowisk. Ostatnie lata to poszukiwania, tropy, szeroka aktywność, wśród realizatorów, reżyserów teatralnych. Od lipca 2022 roku w pełni stery objęła Agnieszka Charkot, związana z miejscem od dwunastu lat. Trzymam za nią mocno kciuki, bowiem propozycje jednego sezonu napawają optymizmem. Są to nieoczywiste spotkania teatralne. Można zrozumieć, że pantomima musi znaleźć swoje miejsce we współczesności. Inaczej umrze jako legenda i nuta przeszłości. Wielokrotnie odwołujemy się do gwiazdy Marcela Marceau, który przez lata żył u boku Polki Elli Jaroszewicz. Już wkrótce ukaże się z nią wywiad na łamach „Magazynu Kulturalnego Chama”. Warto powracać do pantomimy, przypominać o jej istnieniu, gdyż posiadamy piękną kartę tradycji, kto wie czy też nie jesteśmy jednym z ostatnich przyczółków celebry owej sztuki. Dlatego aktywność Charkot uznaję za ożywczy prąd, który będzie utrwalał jakość artystyczną. Aby tylko nie skończyło się tak jak z Nagrodą im. Konrada Swinarskiego miesięcznika „Teatr” dla najlepszego reżysera, którą otrzymał w sezonie 1998/99 Henryk Tomaszewski za przygotowanie spektaklu w dramacie – Traktatu o marionetkach Heinricha von Kleista. Wierzę, że pantomima będzie trwała, poszukiwała, wykorzystując gest jako język komunikacji z widzem, a nie szukając innych form wyrazu.
Ostatnia premiera Wrocławskiego Teatru Pantomimy jest pracą w pół drogi. To przewrotna próba wykorzystania ruchu do opowiedzenia pewnej fantazji scenicznej. Już dwuznaczność jest w zaproszeniu inscenizatora. To Cezary Tomaszewski, który sprawnie igra, w nowym przedstawieniu, z nazwiskiem założyciela zespołu. Cenię sobie prace tegoż artysty – mowa o Cezarym, dla jasności. Jego ostatnie dokonania na Dolnym Śląsku pozytywnie urzekają. Czy to operowy Wolny strzelec, czy musicalowa Priscilla, królowa pustyni iskrzą się pomysłowością, dojrzałością, konsekwencją i dowcipem. Ale jak poradzić siebie w świecie bez słów? No właśnie, ciężkie zadanie. Dlatego reżyser z nich nie rezygnuje. Wprowadza narratorkę, a także napisy, które mają wzbogacić i ułatwić odbiór widowiska. To trochę droga na skróty. Owszem zaproponowana forma jest ciekawa, z humorem i przymrużeniem oka, ale pozostawia niedosyt. Najciekawszym jest wybór tematu, a właściwie bohaterki – Wandy Rutkiewicz. Wybitna polska alpinistka i himalaistka, mieszkająca w latach młodości we Wrocławiu, staje się inspiracją do owej szczególnej fantazji rozpisanej na dziewięć obrazów. Główne tło muzyczne, nie jedyne, to Symfonia alpejska Richarda Straussa. Monumentalne dzieło będące spuścizną jedenastu godzin spędzonych na trudzie wspinaczki alpejskiej. Owe zestawienie kompozycji i bohaterki buduje narrację, która początkowo odrzuca, a następnie wciąga i zastanawia swoim finałem. Reżyser, we współpracy z autorką scenariusza Klaudią Hartung-Wójciak tworzy fantazję o pantomimie i wspinaczce górskiej. Na pierwszy rzut oka to zadanie bezsensowne. Ale gdy pomyślimy i zagłębimy się w szczegóły, to rodzą się ciekawe wnioski. Obie formy aktywności faktycznie wykonuje się w ciszy, skupieniu, odizolowaniu. Dlatego twórcy konstruują abstrakcyjny klasztor mimów na szczycie nepalskim Kanczendzonga. Miejscu, które próbowała w 1992 roku zdobyć Rutkiewicz, ale z niego nie powróciła. Pytanie, czy je zdobyła, bowiem ciała nigdy nie odnaleziono. Owa grupa artystów to uciekinierzy z dawnego Paryża, którzy zmuszeni zbrodnią do exodusu, budują własną indywidualną, odseparowaną wspólnotę. I w ten świat trafia Rutkiewicz w finale spektaklu. Ścieżka drogi, pokazuje osobę samotną, której sukces zdobycia przez pierwszą kobietę Mount Everestu, przyćmił wybór Karola Wojtyły na stolicę Piotrową. Ten kolaż fantazji świata mimów, na swój sposób odrzuconych, odizolowanych, poszukujących nieustannie swojej tożsamości, idealnie współgra z biogramem indywidualnej miłośniczki gór.
Przestrzeń zaproponowana przez Natalię Mleczak jest prosta i funkcjonalna. Lekko infantylne zastawki, tło góry, a także coś na kształt kościoła – miejsca wspólnoty. To na jego szczycie Wanda stoczy ostatni bój z trzema Yeti-Papieżami, któremu nie mogła wybaczyć ukradzionego sukcesu. Jednak kwintesencją są kostiumy. Ich dwuznaczność jest świetnie pomyślana. Wielokolorowe, jak z obrazów Pablo Picassa, łączą się z postaciami z komedii dell’arte, a także z tęczową flagą ruchu LGBT. I owe zgranie dopełnia ten świat odrzucenia oraz samotności. Zespół pantomimy wykonuje zadania ciekawie, logicznie. Jednak wielokrotnie są to sekwencje ruchowe do komentarza słownego. I mamy tautologiczne obrazki. Wówczas do głowy trafia myśl – po co ruch, jak jest słowo? Do udziału zaproszono Mariusza Nguyena z formacji Ocelot, który wykonuje charakterystyczne ewolucje dla owej formacji. Gromadzi gromkie brawa. Ale pokaz absolutnie nie współgra z całym widowiskiem. Wielkim odkryciem jest prowadząca narrację jako Tajemnicza dziewczyna/Wanda – Małgorzata Biela. To zwyciężczyni łódzkiego festiwalu szkół teatralnych w 2016 roku, świetnie odnajduje się jako komentatorka zdarzeń, balansująca głosem, dzika i drapieżna, a tam gdzie trzeba wycofana i spokojna. Znakomicie odnalazła się w owej formule opowieści z dużym przymrużeniem oka. Cezary Tomaszewski skonstruował ciekawy spektakl, który niby jest o Wandzie Rutkiewicz, ale dla mnie pozostanie diagnozą dla Wrocławskiego Teatru Pantomimy – aby docenić go jako laboratorium twórcze, poszukujące w samotni jak na wzgórzu górskim, ale nie zapominające o nas – widzach poszczególnych wieczorów.
Wrocławskie wydarzenie ukazuje, że warto posiadać różnorodny teatr. Widzowie tłumnie odwiedzili Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia, a następnie gromko oklaskiwali wykonawców. Będę powracał i obserwował nowe zdarzenia Pantomimy. Bowiem pomysłowość jest wielka, a zapał Agnieszki Charkot wart naśladowania.