„Pączek i Pompon wracają do domu” Marii Wojtyszko i Jakuba Krofty w reż. autorów w Teatrze Lalek Guliwer w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Kolejna familijna propozycja repertuarowa Teatru Lalek Guliwer, adresowana do dzieci od lat sześciu, spodoba się z pewnością nie tylko najmłodszym teatromanom. Teatr, któremu patronuje podróżnik marzyciel o naturze badacza, tolerancyjny, ciekawy świata i otwarty na jego piękno, nigdy nie traktował dziecięcej publiczności z pobłażaniem i nie uważał, że szykuje przedstawienia tylko dla małych widzów, choć rzecz jasna właśnie oni są w Guliwerze najważniejsi. Tym razem jest podobnie – Maria Wojtyszko i Jakub Krofta przygotowali opowieść o przygodach dwóch braci, pełną dynamiki, łatwych i niełatwych do odczytania znaczeń, odniesień i symboli, z ciekawymi rozwiązaniami scenograficzno-przestrzennymi. Spektakl „Pączek i Pompon wracają do domu”, napisany na specjalne zamówienie Teatru Guliwer, nie jest trudny w odbiorze, choć podejmuje poważniejszą tematykę. W bardzo ciepły, przyjazny dzieciom sposób opowiada o przyjaźni, braterskiej miłości, odwadze, dorastaniu do samodzielności i emocjach. Jedną z ważniejszych bohaterek sztuki jest Warszawa, nieoczywista, różnorodna, pełna kontrastów – miasto ciemności, drobnych lęków i kolorowych neonów, pulsujące życiem, gwarem, ale i spokojem małych uliczek i zaułków. I nie brak tu uroczej fantazji, groteski oraz błyskotliwego humoru, tak mile widzianego w spektaklach przeznaczonych dla najmłodszych.
Akcja spektaklu rozgrywa się na warszawskich ulicach (i dworcach) w latach 80. minionego stulecia. Jakub Krofta wyjaśnia dlaczego – „bo to jest czas naszego dzieciństwa – mojego i Marii Wojtyszko”. Dorosły Pompon opowiada dziewięcioletniemu synkowi o swym pierwszym, samodzielnym powrocie domu. Miał wówczas dziesięć lat, a powierzony jego opiece brat zwany Pączkiem ledwo cztery. Pożegnani przez babcię na peronie w Garwolinie, mieli wysiąść na stołecznym Dworcu Centralnym, gdzie oczekiwał ich tata. Oczywiście wszystko poszło niezgodnie z planem i zanim odnaleźli drogę domu, chłopcy przeżyli wiele przygód, odwiedzając różne miejsca stolicy (choć wcale tego nie chcieli).
W bezpiecznej, teatralnej przestrzeni, poprzez pełną humoru i ciepła inscenizację, bez natrętnego dydaktyzmu twórcy przybliżają dzieciom sprawy ważne i poważne. Wśród dowcipu i zabawy problemy oraz „dorosłe” dylematy stają się łatwiejszymi do zrozumienia. Dwójka bohaterów spektaklu, zupełnie zwyczajnych chłopców, próbuje oswoić swoje lęki i poznaje emocje. Oczywiście dorastanie do samodzielności nie jest proste, wymaga odwagi połączonej z otwartością. I nie należy przy tym popadać w skrajności – prosić o pomoc to nie wstyd, przyznać się do słabości tym bardziej. Dziecko powinno pozostać dzieckiem, a o jego bezpieczeństwo muszą dbać rodzice – o tym także wspomniano na scenie.
Przedstawienie „Pączek i Pompon wracają do domu” jest owocem pracy zespołowej, która – jak zwykle w Guliwerze – przebiega bez zakłóceń. Nie pierwszy raz zachwycam się kunsztowną dykcją i właściwą emisją głosu aktorów, trafną mimiką oraz grą gestem. Owe pożądane na scenie umiejętności zawdzięczają oni głównie wypracowanej technice artystycznej, eksponowanej również w innych inscenizacjach tego teatru. W spektaklu gra dziesięcioro aktorów, ale postaci jest więcej, dlatego część z nich – płynnie, niemal niepostrzeżenie – przeistacza się w kolejnych bohaterów. Ich zespołowa gra, w której wszystkie elementy precyzyjnie współpracują ze sobą, jest bez zarzutu. Nad całością czuwa reżyserski duet, który postarał się, by każda z wyraźnie zarysowanych, plastycznych i zabawnych postaci, czasem absurdalnych czy symbolicznych (są wśród nich neony, pomniki, nawet … ulica!), rodem z wyobraźni i marzeń, miała też sporo „przyziemnych”, ludzkich cech. W postacie głównych bohaterów wcielają się Maciej Owczarzak i Tomasz Kowol. Tomasz Kowol, jako tytułowy Pompon i równocześnie tata Tymona oraz narrator opowieści, gra z werwą i energią, ale potrafi też zadbać o wyciszenie, podkreślenie poważniejszych scen, gdzie na plan pierwszy wysuwa się refleksja. Jego sceniczny brat Pączek znakomicie mu partneruje. Obaj kreślą piękny obraz braterskiej relacji i uczucia – bez brawury, z nutką nostalgii i wzruszeń ocieplonych humorem. Doświadczony aktor, jakim jest bez wątpienia Adam Wnuczko, z dużą wprawą kreuje postać taty – z wszystkimi rodzicielskimi przywarami i śmiesznostkami (zapewne wielu rodziców dostrzeże w nim własne cechy). Damian Kamiński spokojnie dotrzymuje mu kroku, dobrze oddając zabawny i ujmujący charakter milicjanta. Równie ważne są postacie drugoplanowe, czyli mieszkańcy Warszawy i symbole miasta. Twórcy przedstawienia odmalowali znany mniej lub bardziej małym widzom świat stolicy, z neonem „Miło Cię widzieć” (umieszczonym na Moście Gdańskim) w tle. Impresje, obrazy z dzieciństwa Pompona mieszają się tu z obecnym charakterem miasta. Nie o dosłowność przecież tu chodzi, ale o grę wyobraźni. Myślę, że Siatkarka z MDM-u (cudowny neon z lat 60.), Warszawski dzień – już nie jako piosenka, ale przyjazny dzieciom pan w okularach, Stańczyk z pomnika Jana Matejki, odsłoniętego w 1994 roku (można go spotkać na ulicy Puławskiej, tuż obok parku Morskie Oko) oraz Pani Grażyna, mała uliczka z Mokotowa i palma z ronda de Gaulle’a spodobają się najmłodszym. A jeszcze rewelacyjni: Wars i Syrenka, Miśki z Zoo i baaardzo ważny, ciut cyniczny, ciut groźny Warszawski Spleen. Choć nie jest to spektakl muzyczny, ale jedna jedyna piosenka – o tramwaju – wpada w ucho, pięknie podsumowując całość. Jeśli nawet nie do końca przemawia do mnie przesłanie spektaklu, z pewnością warto go zobaczyć dla urokliwych scen i scenek, by zachęcić dzieci do spacerów i poznawania miasta, w którym mieszkają. Przedstawienie grane w planie aktorskim, w ciekawie zaaranżowanej przestrzeni scenicznej zyskuje jeszcze smak i estetykę dzięki kolorowym, bogatym kostiumom, dopracowanym w małych szczegółach i równie barwnej, klimatycznej scenografii autorstwa Matyldy Kotlińskiej. Całość „rozjaśnia” odpowiednia gra świateł (Damian Pawella) i ciekawa choreografia Mileny Czarnik.
Fantazja, humor i refleksja gładko łącząca się z dowcipem – bez nudnego, natrętnego dydaktyzmu, za to z szacunkiem dla dziecięcego sposobu myślenia oraz rytm i dynamika całej inscenizacji, o którą zadbali twórcy wraz ze wspaniałymi artystami z Guliwera, pozwala na budowanie kolejnego, interesujące przedstawienia w mokotowskim teatrze. Zapewniam, że najmłodsi widzowie nie będą mieli powodu, by choć na chwilę poczuć znużenie i jeszcze silniej – mam nadzieję – docenią magię i moc teatru.