"Jądro ciemności" na podstawie opowiadania Josepha Conrada w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Cóż, mówiąc powściągliwie - Belgowie w Kongu nie byli zbyt mili.
W imię czego dopuszczali się okropieństw i nieludzkiego okrucieństwa? Zabójczy afrykański klimat, o czym właśnie czytam – choć w kontekście kolonialnego Borneo – u Maughama, tropikalne i psychiczne choroby oraz pokusa szybkiego wzbogacenia się na pokolenia - bez wątpienia zmieniały gentlemanów w białych garniturach w bestie.
Ale czy tylko? I jak o tamtych kilku krwawych latach opowiedzieć dziś? Wreszcie - dlaczego ta napisana przed 120 laty nowelka jest tak współczesna?
Paweł Łysak zrealizował ze swoim zespołem znakomite przedstawienie, w którym twórcy przypominają, że teatr to nie tylko obraz, ale i DŹWIĘK (brawo reżyseria dźwięku!). Zakładamy w którymś momencie słuchawki, przez które słyszymy aktorów i towarzyszącą im znakomitą muzykę Dominika Strycharskiego, ale i odgłosy normalnie przecież powstające podczas powstawania spektaklu – kroki, oddechy, przestawianie rekwizytów itd. Słyszymy także dźwięki generowane specjalnie, sztucznie, np. widzimy (sic!) jak powstaje odgłos kropel deszczu padającego na dach, do czego wykorzystuje się… ale nie, nie zepsuję tej niespodzianki.
A skoro dźwięk można „wygenerować”, to może i to, co widzimy, co czytamy, czy słowa padające z ust aktorów – może być również powstałe specjalnie, wyprodukowane - dla jakichś potrzeb? I może także o tym jest ten spektakl? I może właśnie dlatego skończył się konfundującą dla wielu widzów (bo nie zrozumiałą, acz nieodparcie słodką) anegdotą o rekinie? Może.