Na hurtowym usunięciu z radia rosyjskich kompozytorów, z bibliotek rosyjskich pisarzy, a z muzeów rosyjskich malarzy nie straci Putin, tylko my - bo damy się wpędzić w pułapkę ślepej nienawiści.
Gdyby czas mierzyć nie w godzinach i dniach, lecz w przeżytych emocjach i zszarganych nerwach, zeszła środa wydarzyła się około siedmiu lat temu. Ostatni tydzień cały świat spędził wpatrzony w ekrany, śledząc inwazję wojsk Putina na Ukrainę. W Polsce wojnę widać nie tylko w mediach, ale i na ulicach, dworcach i granicach – w ciągu siedmiu dni przybyło do nas kilkaset tysięcy osób szukających schronienia.
A Polacy przyjęli ich w sposób, który zaskoczył nas samych: oddając za darmo mieszkania, organizując noclegi, odbierając obce rodziny z granicy i zarywając noce, by pomagać zagubionym osobom na dworcach.
Pomocowemu wzmożeniu towarzyszą gesty solidarności: niebiesko-żółte flagi i wstążki, grafiki, benefisowe koncerty i wydawnictwa. I nabierający rozpędu bojkot: sportowcy odmawiają współzawodnictwa z reprezentantami Rosji, sklepy wycofują rosyjskie i białoruskie produkty. Do bojkotu dołącza świat kultury: muzycy odwołują koncerty w Moskwie i Sankt Petersburgu, największe wytwórnie filmowe wstrzymują premiery na rynku rosyjskim, artyści rezygnują z wystawy w rosyjskim pawilonie podczas Biennale w Wenecji, festiwale – z pokazywania rosyjskich filmów. Z repertuarów filharmonii i audycji radiowych znikają utwory Strawińskiego i Szostakowicza.