"Noc Walpurgi" Marcina Bortkiewicza i Magdaleny Gauer w reż. Agaty Biziuk w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Karol Mroziński w Teatrze dla Wszystkich.
Pandemiczna gorączka nieśmiało odchodzi w zapomnienie; pod koniec czerwca odbywa się ponad trzydzieści premier w całym kraju, w tym pięć w samej stolicy. Gmach pod numerem 63 przy Nowym Świecie w Warszawie zaprasza do innej rzeczywistości, z którą widz nie miał kontaktu od bardzo dawna.
Wchodzimy do sali na parterze. Zastanawiam się czy dobrze trafiłem? Widzę biały wybieg po środku i dwa kinowe ekrany z migocącym napisem. Czyżby to jakiś pokaz mody? Raz za razem litery układają się w słowa: NORA, ROBERT. Czy to zamierzona gra słów? Nora Roberts to przecież autorka poczytnych romansideł. Czy zatem możemy się spodziewać natłoku uczuciowych zawirowań i różnych odcieni erotyzmu? Tytuł sugerowałby coś wręcz przeciwnego – podróż do świata demonów i czasów przeszłości. Czyli jakby nie wszystko do siebie pasuje…
Teatr Żydowski, który pojawił się w tej przestrzeni gościnnie ze spektaklem „Noc Walpurgii”, od kilku sezonów trzyma wysoki poziom. Czemu tym razem miałoby być inaczej? I czemu ma służyć ta dziwna figura postawiona między siedzącą po obydwu stronach podestu widownią? Przypomina nieco Statuę Wolności z twarzą z okładki „Mechanicznej pomarańczy”. Wtem ten człowieczy monolit zaczyna się ruszać, i podobnie jak Księgę Rodzaju rozpoczyna mityczne „Słowo”, tak tu spektakl zaczyna rodzić się wraz ze śpiewem aktorki.
Podobnych opowieści było już kilka, wystarczy przypomnieć Madame Florence Foster Jenkins czy spektakl o Violetcie Villas. W tej historii nie ma jednak miejsca na zbyt wiele śmiechu, nie ma też w niej zbyt wiele piękna. Diva i jej wielbiciel to uosobienie dwóch światów, które nie mogą bez siebie żyć, również na poziomie sztuki. Jednak niepozorny z początku wywiad zrówna protagonistów ze sobą w ciekawej grze, prawie kryminalnej, której stawką okazują się być istotne i ważne dla nas odpowiedzi.
Jak bardzo istotna może okazać się czyjaś przeszłość dla czyjejś teraźniejszości?
Jak bardzo można przeszłość zamazać pod płaszczykiem czegoś dobrego?
Czy prawda zawsze wyzwala?
Czy dopiero pod symboliką, ni to grobu, ni to piaskownicy, w tych pokoleniach z „dawna” i z „dzisiaj” widz będzie mógł zobaczyć jak niewiele nas wszystkich różni?
Wypadamy marnie w bitwie jaką staczamy z czasem i ideami. Skutki naszych działań mówią o nas więcej niż sami chcielibyśmy pokazać. Dobrze jest się znaleźć w tej przestrzeni i uzbroić się w siłę katharsis, jaką daje teatr. Każdy ma jeszcze szansę… nasz osobisty wynik nie jest przecież przesądzony.