Jedna scena, jeden głos, jedna cisza – wspomnienie spotkania z Ewą Demarczyk, które zostaje na całe życie – pisze Wiesław Kowalski z Teatru dla Wszystkich.
Inne aktualności
- Kraków. „Brzask” na Scenie Supernova 07.10.2025 20:10
- Warszawa. Agnieszka Będkowska wygrała konkurs na dyrektora WFDiF 07.10.2025 18:33
- Poznań. Premiera „Hrabiny” Moniuszki w piątek w Teatrze Wielkim 07.10.2025 18:18
- Warszawa. Konferencja otwierająca projekt modernizacji Teatru Collegium Nobilium 07.10.2025 16:56
-
Nowy RAPTULARZ: Ewa Dałkowska 07.10.2025 15:42
- Wrocław. „Solaris” w Teatrze Polskim – premiera 10 października 07.10.2025 15:17
- Wrocław. Z gruzów w kosmos. Trailer do spektaklu Michała Zdunika w Teatrze Polskim 07.10.2025 15:02
- Bytom. Opera Śląska otworzyła sezon weekendem z seniorami i zapowiada intensywną jesień 07.10.2025 14:39
- Warszawa. 21. Nagrody im. Jana Machulskiego. Znamy listę nominowanych 07.10.2025 14:15
- Radom. Teatr Powszechny zaprasza na czytanie performatywne „Jak nie zabiłem własnego ojca i jak bardzo tego żałuję” 07.10.2025 13:52
- Kraków. Sesja twórcza „Ero Cienie” w Teatrze Figur dla aktorów, performerów i tancerzy 07.10.2025 12:17
-
Będzin. Ruszył III Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek „Klasyka Od-Nowa” 07.10.2025 11:56
- Bydgoszcz. „Lista Uchybień” Pameli Leończyk wydarzeniem towarzyszącym XXIV Festiwalowi Prapremier 07.10.2025 11:42
-
Październikowe wydarzenia w ramach Przestrzeni Sztuki Teatr 07.10.2025 11:41
Było to wiele lat temu, a jednak ten moment wciąż we mnie trwa – nie jako zwykłe wspomnienie, lecz jako doznanie. Byłem wtedy studentem. Na scenie słupskiego teatru znalazłem się tym razem na widowni. A na scenie miała za chwilę pojawić się Ona.
Nie było zapowiedzi, nie było braw na wejście. Była cisza. I ciemność.
I nagle — głos.
Niepowtarzalny. Głęboki, jakby dochodzący z wnętrza ziemi. Niski, przeszywający, pełen jakiegoś niepojętego napięcia. Wydobywał się z mroku, zanim jeszcze pojawiła się jakakolwiek postać. Przez chwilę nie wiedziałem, czy to już koncert, czy może przywidzenie. Potem snop światła – jeden, zimny, ostry – wyciął z tej ciemności sylwetkę. Czerń w czerni. Nieruchoma figura, spowita jakby w dźwięk, nie w materiał. To była Ewa Demarczyk.
Dla nas, studentów, przyzwyczajonych do ekspresji scenicznej, do ruchu, do gry ciałem, to było objawienie. Ona nie grała – ona była. Nie poruszała się – a wszystko wokół niej drgało. Nie potrzebowała dekoracji. Scenografia była w muzyce, w słowie, w pauzach. W niej.
Mówiło się o niej „Czarny Anioł”. Ale ja miałem wrażenie, że jest raczej wcieleniem poezji. Takiej, która nie potrzebuje analizy, tylko ciszy i gotowości na przyjęcie uderzenia. Bo jej pieśni nie śpiewało się razem z nią – jej pieśni się przeżywało. Albo one przeżywały ciebie.
Finał tamtego koncertu pamiętam do dziś niemal minuta po minucie. „Taki pejzaż”. Litania. Hymn. Rapsodia. Zatopiona w jednym geście, w jednej frazie, która rozrastała się jak modlitwa bez końca. I te milczące minuty po ostatnim dźwięku, kiedy nikt z nas nie śmiał jeszcze klaskać. Jakbyśmy uczestniczyli w czymś zbyt ważnym, by przerwać to brawami.
Dziś, po latach na scenie, rozumiem lepiej, czym był ten fenomen. Demarczyk nie śpiewała — wcielała się. Nie interpretowała — była kanałem, przez który poezja, muzyka i emocja mogły przemówić jednym głosem. Miała w sobie dyscyplinę i tajemnicę. Potrafiła unieść na swoich barkach całe znaczenia – i nie zdradzić niczego. To było absolutne zespolenie aktorstwa i muzyki. I to takiego aktorstwa, którego się nie da nauczyć. Bo nie chodziło o środki wyrazu. Chodziło o obecność. O tę jedną, nieodwracalną prawdę sceniczną.
Nie pojawiła się po to, by zagrać koncert. Pojawiła się, by – choćby na chwilę – wstrzymać czas.
Wczoraj minęła kolejna rocznica jej śmierci. Ale czy można naprawdę mówić o śmierci w przypadku kogoś, kto tak bardzo istniał na scenie? W mojej pamięci tamten snop światła wciąż jeszcze się nie wygasił. Wciąż jeszcze wyłania się z niego ta sama postać – nieruchoma, czarna, intensywna jak cisza przed krzykiem.