EN

20.09.2021, 11:13 Wersja do druku

Głębokości Niemna

„Nad Niemnem” wg Elizy Orzeszkowa w adaptacji  Huberta Sulimy w reż. Jędrzeja Piaskowskiego z Teatru im. Osterwy w Lublinie na 45. Opolskich Konfrontacjach Teatralnych „Klasyka Żywa. Pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.

Niewolny od problemów pokaz „Nad Niemnem” na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych (najpierw tych natury zdrowotnej, które wykluczyły go z programu przedstawień granych na żywo, później tych technicznych podczas prezentacji nagrania, w oka mgnieniu rozwiązanych przez organizatorów) znalazł szczęśliwy finał. Co więcej, przedstawienie Huberta Sulimy i Jędrzeja Piaskowskiego pozostawiło mnie z westchnieniem na ustach: „proszę jeszcze chwilkę”. Nie chciałem końca tej opowieści! Tak bym pragnął kolejnych trzech godzin zatapiania się w ludzką naturę. To najpiękniejszy traktat o melancholii, jaki widziałem od lat, o tęsknocie, rozumieniu położenia człowieka w porządku świata i odwiecznym braku pogodzenia się z nim. Obraz tego, jak można marnieć za sprawą nudy i chłodu. To spektakl stawiający pytanie, skąd wziąć inne życie? Obraz ludzkiej komedii, której każdego dnia jesteśmy uczestnikami.

fot. Malwina Majer

Doświadczona życiem Marta Korczyńska (Marta Ledwoń) w rozmowie z Justyną Orzelską (Justyna Janowska) zastanawia się, „jaką to komedię dziś mieć będziemy?” i kroczy ku niej pewnym ruchem. Każdy ma inny sposób na radzenie sobie z tym, co go w życiu spotyka. Jedni – jak Emilia Korczyńska (Edyta Ostojak) – przypłacają to odwiecznym globushystericus. Teofil Różyc (Paweł Kos) zaś wspiera się dobrą na wszystko morfiną. W kontrze do tych postaw pozostają młodzi. Wiciu Korczyński (Michał Czyż) – pełen werwy i zapalczywości – wierzy, że los może się jeszcze odmienić. Bezpardonowo obnaża absurdy codziennego życia w Korczynie. Wbija kij w mrowisko rodzinnych układów i zawiłych relacji panujących w otoczeniu. Nazywa rzeczy po imieniu. Nie interesuje go prowadzenie small talków. Ciekaw jest świata i ludzi. Dopytuje Różyca o planowane reformy. Ten, przy wtórze głupich uśmiechów starszyzny, z rozbrajającą szczerością wyznaje, że do tej pory jeszcze o nich nie pomyślał. Wicia niesie młodość i chęć działania. Tylko w tym pokoleniu pozostaje nadzieja na lepsze jutro. 

Krótkie momenty skupienia, tęsknoty, refleksji na twarzach domowników dostrzec można w scenie zasłuchania się w muzyce Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego. To rodzaj czarodziejstwa. Rozwijające się szlachetne tony fortepianu zdzierają z bohaterów głupotę i pospolitość. Sprawiają, że usubtelniają się, przenika ich pragnienie namiętności. Lotne marzenia szybko jednak znikają. Chwilowo wilgotne oczy Klotyldy (Magdalena Zabel) ociera suche stwierdzenie Emilii, że są takie momenty, gdy nawet muzyka nie ma nic do powiedzenia. Sztuka – ten drugi po młodości, bastion nadziei – upada. Musi ustąpić powszechnemu rozczarowaniu życiem, wyznaniom Zygmunta Korczyńskiego (Daniel Salman): „gdybyś wiedziała jak głęboko i bez ratunku nieszczęśliwy jestem”. Gra toczy się o to, czy cokolwiek lub kogokolwiek w ogóle jeszcze kochamy? Czy mamy jeszcze do czegoś zapał i marzenia? Czy są wyższe wartości, do których dążymy? Wiciu jest przekonany, że zawsze jest pora widzieć i mówić prawdę. Jego matka wprost mówi, że więdnie. Pragnie podziału uczuć. Współodczuwania. Tęskni za artyzmem. W odpowiedzi słyszy od męża, że kwiatki na piasku nie są jeszcze poezją. On sam zaś wyrzekł się rzeczy ważnych dla obowiązków. Czy w jego ślady pójdą młodzi bohaterowie „Nad Niemnem”? 


fot. Natalia Kabanow

Jan Bohatyrowicz (Maciej Grubich) zdaje się mieć inny światopogląd – „bywa że ciężko, bywa że letko”. Ma świadomość, że może być rożnie. Wie jednak, że najgorszy jest brak działania. Brak inicjatywy. Kiedy człowiek tylko o swoich biedach rozmyśla. Wspaniałe są jego spotkania z Justyną Orzelską. Oboje stanowią realną nadzieję na zmianę. Jest między nimi to, co już dawno wypaliło się w starszych. Młodzieńcze fascynacje, świeżość spojrzenia, prawda spotkania. Niczego nie skrywają. Grubich zachwyca pasją, błyskiem w oku, energią, dykcją bez najmniejszego zarzutu i nienagannym śpiewem. Jest pełen wigoru, dowcipu i talentu. Rzutki i intrygujący. Od pierwszego pojawienia się na scenie, przykuwa uwagę. 

Młodzi nie żywią urazów przenoszonych z pokolenia na pokolenie, mają świadomość, że niezależnie od klasy, do której przynależą, wszyscy borykają się z tymi samymi problemami. Jan scenę rodzinnych zgrzytów kwituje: „no i tak jest u nas”. Justyna mu wtóruje: „u nas też”. Łączy ich niezepsucie i wspólnota doświadczeń. Podział uczuć. Ten, którego tak bardzo brakuje Emilii. Świetnie obsadzeni są Justyna i Jan. Są w nich te pierwsze emocje, wzajemne wpatrzenie w siebie. Znamienne jest to, że ich uczucie budzi się do życia w miejscu śmierci. Jest szansą na zakopanie odwiecznych wojen i przerwanie rodzinnych waśni. To szansa również dla tych, którzy je od lat toczyli. Nadzieje, że jeszcze nie jest za późno, by być szczęśliwym. Powrót do miejsc i ludzi, w których i z którymi winno się być od dawna razem, a przez splot wydarzeń i konwenanse, bzdury właściwie, tego się nie zrobiło. 

Przejmująca jest historia Marty. W rozmowie z Justyną płacze – z tęsknoty za Anzelmem, ojcem Jana. Wspomina powody, dla których nie są razem. Posłuchała podszeptów rodziny. Przestraszyła się ciężkiej pracy na roli, prania i innych domowych obowiązków. Dziś jest sama. Myślała, że jej przejdzie, że się „odtęskni”. Nic bardziej mylnego. Jej historia, zataczająca za sprawą miłości Justyny i Jana koło, znajduje ujście w najpiękniejszym monologu tego spektaklu. Wpadając stopniowo w furię, sama siebie stara się przekonać, że dokonany przed laty wybór był słuszny. Że niczego nie żałuje. Gdy wykrzykuje „bardzo kontentna jestem”, cały jej świat staje mi przed oczami. Bo to świat każdego z nas. Świat zawiedzionych nadziei i posiadanych kiedyś oczekiwań. Świat rozczarowań zesłanych na nas przez innych i konwenansów, których kurczowo się trzymamy. Świat utraconych szans i wartych wszystkiego prawdziwych uczuć. Świat wyższych wartości niż dobra materialne. Histerycznie szarpie Justynę, chce wiedzieć, czy Anzelm „wspomina mnie, często wspomina?”. Prawda, która do niej dociera, odrzucana przez tak długi czas, jest ponad jej siły. Wypowiedziana i usłyszana na głos, doprowadza ją do szału, kończy okrzykiem „won”. Mocna to scena, w której na jednej sofie siedzi ta, przed którą życie całe, która zaryzykuje dla miłości, i ta, za którą życie. 

Większość bohaterów jest nieszczęśliwa, wszyscy po czymś lub po kimś płaczą. Każdy ma wysokie stężenie melancholii we krwi. Niektórym, jak Andrzejowej (nie zwykła zbliżać się do trywialnych rzeczy, którą ogół bardziej pociągał a szczegóły odstręczały), z tą melancholią jest do twarzy i nie zamierzają z niej rezygnować, nawet za cenę nieszczęścia syna. Ci starsi, którym w życiu nie wyszło, którzy zgodzili się na rodzinne układy, zależności, przypisanie do ról, miejsc i sytuacji, w konfrontacji z buntem młodości potrafią reagować jednie złością i odrzuceniem. Niczym Justyna. Witold roztaczając wizję przyszłości, jaką jest cywilizacja, usłyszy od ojca „wyjdź stąd”.

fot. Natalia Kabanow

Pomimo, że to zbiorowa historia, prawd o społeczeństwie dowiadujemy się z monologów. Wtedy, gdy bohater jest sam na sam ze swoimi myślami lub w towarzystwie najbliższej osoby. O takich rzeczach, do takich spraw na forum publicznym nie podobna się przyznawać. W równie emocjonującej rozmowie jak ta miedzy Martą i Justyną, Witold wykrzykuje ojcu, że jest młody i w przeciwieństwie do niego stawia sobie jeszcze pytania: dlaczego, skąd. Mówi o swoim rozdarciu. O tym, że idee są jedyną nadzieją, a obojętność czyni z ludzi niewolników. Benedykt Korczyński nie wytrzymuje. Opowiada synowi, że też taki kiedyś był. Kochał każdy kamień i każdą roślinę nadniemeńskiej ziemi. Że najgorzej jest, gdy samemu ze sobą przestaje się rozmawiać. Żal miesza się z rodzącym się buntem młodości. 

Piaskowski kreśli świat, który jest niczym powracająca fala. Niewolny od żartu, dystansu i zabawy. Te krótkie momenty dają chwilę na oddech. Nabranie haustu powietrza w płuca, by iść dalej w tę historię, by lepiej i godniej znieść prawdę o nas samych – że dotychczasowe życie mimo upływu wieków niczym nie rożni się od opisanego przez Elizę Orzeszkową. Jesteśmy bohaterami tych samych historii, nosimy w sobie te same pragnienia. W te same normy chce nas się wpisać. Wcisnąć w role społeczne z nadzieją, że się kiedyś „odtęskni”. Oglądając lubelskie przedstawienie, zdałem sobie sprawę, jak daleko od marzeń z dna serca potrafią nas odsunąć przedziwne życiowe wiatry. Dlatego „Nad Niemnem” to obraz klasyki żywej. Wiecznie żywych pragnień i tęsknot każdego z nas. Nasze problemy opowiedziane zostały poprzez dziewiętnastowieczną powieść. 

Ale teatr Piaskowskiego jest świeży, nienadęty, nie wdzięczy się tanimi scenograficznymi rozwiązaniami. Obnaża absurdy życia i jest żartobliwy. Prowizoryczny tam, gdzie trzeba (wjeżdżające na kołach konie, krowy, noszone pod pachą tekturowe kury, plaster miodu z gąbki), zabawny tam, gdzie można (elektroniczna wersja „Białego misia”, psychodeliczna maskotka kota) i nade wszystko silny w przekazie. Reżyser skupia się na relacjach międzyludzkich, to one są dla niego najważniejsze, w centrum zainteresowań ustawia człowieka. Piaskowski wskazuje na potrzebę wspólnotowości. Tylko razem, tylko łącząc ludzi, można zrobić coś realnego. Coś zmienić. To doprawdy teatr trzeciej drogi. Daleki od sztucznie nadmuchanej nowoczesności i akademickiej klasyki. Inteligentny, aluzyjnie wyrafinowany ziomalski, skrzętnie używający języka akceptowalnego przez publiczność (wspaniale, że Orzeszkowa cytowana jest przez aktorów). Jego humor, momentami nawet „beka”, operowanie pastiszem i dystans niesamowicie zbliżają do jądra sytuacji. 

Piaskowski dojrzał. Reżyserską inicjację à la poznański „Versus”, której nie potrafiłem mu wybaczyć, uważam za przedwczesną. Niewypał, bo młodość, bo ekscytacja, bo zabawki, które dostało się do ręki. Dojrzały Piaskowski smakuje wybornie, a akty wychodzące spod jego ręki chce się oglądać i podziwiać. Posłuchajcie także utworu Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego „Farewell” i przypomnijcie sobie to, czego absolutnie w życiu pożegnać nie chcecie. 

Eliza Orzeszkowa 

„Nad Niemnem” 

adaptacja i dramaturgia: Huber Sulima 

reżyseria: Jędrzej Piaskowski 

Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie, premiera 21 marca 2020, pokazu na 45. Opolskich Konfrontacjach Teatralnych „Klasyka Żywa” 16 września 2021

Sławomir Szczurek – mieszka w Katowicach, z wykształcenia filolog polski, wielki miłośnik teatru.

Źródło:

Materiał własny