EN

13.04.2023, 14:42 Wersja do druku

Głębia przeszłości

„Zanurzenie" Michaela Rubenfelda i Marcina Wierzchowskiego w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Wojciech Lipowski w „Śląsku".

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

1 marca w Teatrze Śląskim w Katowicach miała miejsce premiera sztuki Zanurzenie w reżyserii Marcina Wierzchowskiego. Życie ludzkie, jak powiedział reżyser spektaklu, podobne bywa do rozbitego naczynia. Bohaterowie Zanurzenia to właśnie potłuczone fragmenty egzystencji. Zespolić na nowo już tego niepodobna, ale można dokonać próby sklejenia, naprawy.

Bolesnym doświadczeniem jest bez wątpienia świadomość nieodwracalności czasu. Teraźniejszość to obszar przeżywania wielu spraw w perspektywie doświadczeń przeszłości. Codzienne prywatne historie swoje korzenie mają w czasie dokonanym i w tym sensie stanowią pewną ciągłość, konsekwencje tamtych, zamkniętych przez kalendarz dokonań. Zapewne niektórzy zastanawiają się na możliwością zmiany tego stanu rzeczy i podjęciem próby przezwyciężenia nieodwracalności. Jest to poniekąd możliwe w powtórzeniu, powrocie do tego, co było kiedyś treścią nadającą sens działaniu a teraz tkwi wstydliwie odsunięte w zakurzony kąt. Nierzadko powracamy do tych zapomnianych chwil, nadajemy im nowe konteksty, zapraszamy do współczesności, zasypując po drodze przepaść, egzystencjalne rozdarcie między tym, co było i jest. Po co? Aby nowymi uczynić stare rzeczy i zdarzenia, rozpoznać dawne pogubione tropy, przeżyć ponownie to, czego już nie sposób doświadczyć, by wreszcie po długiej wędrówce powrócić do siebie.

Podobna okoliczność pojawia się pewnego dnia w domu, gdzie żyje wzięta prawniczka Łucja Kamocka, mieszkająca z dorosłym synem Mikołajem poobijanym przez barwne życie i splot nieszczęśliwych wypadków, prowadzącą dom Ukrainką Iriną oraz innymi ludźmi. To przestrzeń, w której ciąg nawarstwiających się zdarzeń umieścił Marcin Wierzchowski realizując na scenie Teatru Śląskiego spektakl Zanurzenie.

Reżyser ma spore dokonania teatralne. Przypomnijmy tylko z tych ważniejszych: Grand Prix X Międzynarodowego Festiwalu Boska Komedia za Sekretne życie Friedmanów, historię zamożnej amerykańskiej rodziny i jej mrocznych tajemnic; nagroda specjalna 15. edycji tegoż festiwalu za spektakl Alte Hajm/ Stary Dom z Teatru Nowego w Poznaniu przyznana także Michaelowi Rubelfendowi, kanadyjskiemu artyście o polskich korzeniach, który jest współtwórcą katowickiego spektaklu. Głośna realizacją Wierzchowskiego był również utwór Nadchodzi chłopiec w Starym Teatrze łączący adaptację powieści pisarki koreańskiej Han Kang z wizją Polski roku 2028 autorstwa Daniela Sołtysińskiego, w którym publiczność została włączona, podobnie jak w Sekretnym życiu Friedmanów w proces powstawania spektaklu. Znakami wywoławczymi estetyki teatralnej Wierzchowskiego są tematy dotyczące psychologii rodziny, zagadnienia winy i jej odkupienia, podróży w głąb czasu, wspomnień, poszukiwania w przeszłości przyczyn zaburzających harmonię rzeczywistości. Reżyser sytuuje akcję sztuk w różnych przestrzeniach i miejscach, czasem zapraszając widzów do aktywnego uczestnictwa w prezentowanych historiach. Szczególne miejsce w technice adaptacyjnej ma u tego artysty terapeutyczna metoda ustawień hellingerowskich, przydatna w analizie relacji pomiędzy sprawcą a ofiarą, wspomagająca powstawanie spektaklu.

Tak jest w omawianym tu Zanurzeniu. Wspomniane ustawienia, zwane też jako systemowe czy konstelacje rodzinne stanowią metodę przekształceń kluczowych tematów osobistych, pozwalają nazwać źródło problemów, rozpoznać je na głębokim poziomie, zrozumieć dynamikę konkretnej sprawy, zaplanować optymalną zmianę, przywrócić harmonię przede wszystkim w relacjach z innymi ludźmi. W sztuce Rubenfelda i Wierzchowskiego, przygotowywanej w trakcie improwizacji aktorskich oraz na podstawie zarysu scenariusza, wykorzystano różnorodne inspiracje twórców tego spektaklu. Powstała całość złożona z niemal naturalistycznych portretów, historii opowiedzianych językiem kultury popularnej, zanurzonych właśnie w czymś więcej, czyli głębi spraw, poplątanych doświadczeń ludzkich, które zostaną zapoznane, odsłonięte, kiedy zapomnimy o zasadach rzeczywistości powierzchniowej i zejdziemy poziom niżej, gdzie tkwi coś więcej zapomniane, przemilczane, skrywane przez wstyd w obawie przed poznaniem bolesnej prawdy.

fot. Przemysław Jendroska / mat. teatru

Wszystko to odnajdziemy w przepastnych kieszeniach pamięci rodziny Kamockich, bo o nich jest ta utkana z pozorów i przeinaczeń opowieść. Pozornie wszystko jak w familijnym serialu, których setki wylewają się z telewizyjnych "kanałów. Wszyscy dobrze zżyci, sytuowani, z codziennymi problemami nie odbiegającymi od innych. Owo doznanie, idea szczęścia, jak szybko się okaże zwykła iluzja, zyskuje nieoczekiwanie znaczenie, bowiem ma szansę na ponowne przeżycie za sprawą nieoczekiwanego sprawcy, gościa, który wlazł ze swoimi butami prosto w uporządkowane, powszednie życie. Całość pęka nagle jak rozmarzający na jeziorze lód odsłaniając mętną głębinę, w którą przyjdzie się wszystkim bez wyjątku zanurzyć. A tam leży zatopiona trauma po śmierci jednego z członków tej rodziny, która zaburza wzajemne relacje, stanowiąc klucz do zrozumienia tego, co było przedtem. Zwornikiem wszelkich spraw jest wspomniana Łucja zagrana mistrzowsko przez Violettę Smolińską. Mimo przesadnie ekspresyjnych środków wyrazu, które zupełnie niepotrzebnie angażuje do budowania swojej niezłomności w sprawach domowych i zawodowych, jest postacią kruchą, spękaną i w chwilach napięcia zupełnie pogubioną, bezradną. Smolińską więcej mówi widzom, gdy powściąga napięcie, gasi emocje, jej twarz to przejmujące odbicie prawdy skrywanej od kilkunastu lat. Z jednej strony umie walczyć o sprawy własnego syna, ale już niekoniecznie zatrudnionej w domu ukraińskiej dziewczyny. Z drugiej ustępuje pod naporem świadomości, że jej mąż ma romans z Teresą, matką, która utraciła kiedyś jedyne dziecko w nieszczęśliwym wypadku nad Bałtykiem i cierpieniem wypełnia codzienną egzystencję. W roli utkanej z żalu, rozpamiętywania i bólu wystąpiła Karina Grabowska. Wygrała wszelkie możliwe nuty traumatycznych doświadczeń sprzed lat. Ukojenie odnalazła dopiero w dziwnej relacji z Władysławem Kamockim, w interpretacji Grzegorza Przybyła, który żyje pomiędzy dwiema kobietami, niosąc poczucie winy za śmierć Daniela dziecka Teresy, mógł je we własnym mniemaniu uratować z morskich fal. Przybył gra inaczej, na niedomówieniach, wyciszeniu, znaczącej i pozornej nieobecności w codziennych doświadczeniach własnej rodziny. Piękne są te jego urwane frazy, niewypowiedziane, ale widoczne, kłujące ostrzem prawdy kierowane w stronę osób najbliższych, które w końcu wypłyną na powierzchnię, lecz w zupełnie inny sposób niż ma to miejsce u znerwicowanej żony. Jest jeszcze eksplozywna Olga zagrana odważnie przez Agnieszkę Radzikowską, której ekspresja była zaledwie o krok od przerysowania postaci, ale zwyciężyła powściągliwość i sceptycyzm w odniesieniu do wszelkich spraw rodziny. Główny wątek spektaklu, czyli traumy dotyczącej dwóch rodzin uzupełnia Mikołaj ciekawie i przekonująco pokazany przez Dawida Kobielę. Okazuje się, że tego luzackiego młodzieńca chyba w stopniu najwyższym przenika poczucie winy za śmierć kuzyna, który to właśnie, jak myśli, przez niego utopił się w morzu.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Przeżyte zdarzenia gęstnieją, rozpamiętywaniu nie ma końca, nic z tego, że wszystko z obecnej perspektywy jest aktem skończonym. Potrzeba oczyszczenia przepracowania dramatycznych doświadczeń przychodzi z zewnątrz w postaci nieznajomego, o którym już wspomniano. Cierpiący na amnezję facet, zagrany bardzo oszczędnie, ascetycznie, ale też momentami przejmująco przez Michaela Rubenfelda, to początek zmian, inicjacja procesu wskrzeszania przeszłości, sprawiania, że tamto życie, zdarzenia, odniesione rany, stają się oczyszczającym teraz. W powtórzeniu znika dysonans, egzystencjalne oszustwo, rodzi się oczekiwana przez wszystkich nadzieja. Inna sprawa czy nieznajomy to postać realna, przywidzenie, zbiorowa iluzja, nie ma to znaczenia dla narracji spektaklu. Twórcom udała się rzecz ciekawa. W przestrzeni Zanurzenia doszło do przeobrażenia zranionego życia, składania przeszłych spraw w nowe kształty, po to, by - parafrazując słowa Prousta - móc wreszcie oddychać nowym powietrzem.

Motyw obcych, obcego funkcjonuje także, niejako na marginesie, w drugim wątku sztuki Rubenfelda i Wierzchowskiego. Za sprawą Iriny zagranej przez Katerynę Vasiukovą dotykamy spraw, z jakimi mierzą się w naszym kraju uchodźcy. Niestety, ta zasygnalizowana ledwie historia ukraińskiej rodziny pozostała ma drugim pianie do końca, podobnie jak wiele innych, których nie zgłębiamy w zabieganej, pełnej wrzenia codzienności. Trzeba dodać, że rola Vasiukovej, zapewne za sprawą osobistych doświadczeń, podnosi autentyzm, przejmuje prawdą, niezwykle wzrusza w kontekście spraw tak bliskich, gdy śledzimy historię jej rodziny: Wadima i Rity. Ucieczka przed wojną to w tym wypadku kolejne zanurzenie. W nieprzewidywalną rzeczywistość, nowe doświadczenia i przeżycia. Wszystko zyskuje w tym kontekście nową ważność, bowiem stanowi fragment szerszej całości.

Życie ludzkie, jak powiedział reżyser spektaklu, podobne bywa do rozbitego naczynia. Bohaterowie Zanurzenia to właśnie potłuczone fragmenty egzystencji. Zespolić na nowo już tego niepodobna, ale można dokonać próby sklejenia, naprawy. W japońskiej sztuce kintsugi polegającej na nadawaniu stłuczonemu naczyniu nowej wartości poprzez połączenie odprysków glinką z domieszką opiłków złota jest to możliwe. Czy podobne zabiegi pomogą naprawić potłuczoną rzeczywistość bohaterów i zebrać ją w harmonijną całość? To już zadanie naszej pamięci i wyobraźni.

Tytuł oryginalny

Głębia przeszłości

Źródło:

Śląsk nr 4