Mamy oto niedaleką w sumie przyszłość, rok 2049, i leżącą gdzieś na uboczu wioskę Białe Rosy-13. (Bo to popularna nazwa okolicznych miejscowości, więc żeby nie pomylić – każda z nich ma swój liczebnik). Chociaż – czy to faktycznie koniec świata, skoro ruski mir rozciąga się teraz od Phenianu aż po Mediolan? We wsi trwają uroczystości pożegnania idącego do wojska syna miejscowego popa (który z armii już nie wróci, żywy ani martwy), a oprowadzający nas po tym świecie wioskowy głupek Milczek niespodziewanie zostanie asystentem przybyłego z Moskwy agenta mającego wyjaśnić pewną zagadkę… Ów szczodrze podlany alkoholem świat, w którym żyją nasi – niekiedy sympatyczni – bohaterowie, zbudowany jest ze strachu, z niedopowiedzeń, czy raczej – z milczenia, a o właściwą jakość padających słów dba zaangażowana w swoją misję Zastępczyni ds. Ideologii. To jest taki spektakl, jaki na swojej scenie chciałby mieć każdy teatr. Mamy mądry, zabawny i jednocześnie mocno refleksyjny tekst, mamy widowisko co się zowie, choć jest w tym przedstawieniu coś również bardzo kameralnego; mamy wreszcie znakomite, na naprawdę najwyższym poziomie aktorstwo (przypomnę, że oglądamy aktorów z Teatru Narodowego w Mińsku).
Nie ma w Gęsiach ani jednej słabszej roli, ale jeśli miałbym wyróżnić primus inter pares – to zwracam Waszą uwagę obłędną wręcz rolę Aleha Harbuza, grającego Michaiła Antonowicza Kakołskogo, niedawno przybyłego do wsi rezydenta, chyba nie do końca zdrowego na umyśle, bo bez przerwy i każdego pytającego, który mamy rok…
Proszę chodzić na spektakle Kupałowców, oni robią świetny teatr.
 
 
       
                                           
                                          