Logo
Recenzje

Factory 3

19.11.2025, 08:32 Wersja do druku

„Piramida zwierząt” Mateusza Górniaka w reż. Michała Borczucha w Narodowym Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.

fot. HaWa / mat. teatru

Borczuch o artystach. Wygląda to tak, jak się Państwo domyślacie. Krótko mówiąc, mędzą.

Twórca pozostaje wierny swojej ulubionej jakości estetycznej, mianowicie blazie. Aktorzy w jego spektaklach zwykli grać na zmęczu, zdechu, ostatnich oparach. Postaciom się nie chce. Robią łaskę, że żyją.

Śledząc recepcję prasową Piramidy zwierząt, widzę wielką niesymetrię. Dzieło ma ostentacyjnie wyjebane, a interpretatorzy uwijają się jak usłużne dwórki, by nie uronić ani kropli tej ambrozji. Postuluję krytykę partycypacyjną, która ma artystów tak samo w dupie jak oni ją.

Nikt na razie nie zająknął się o słoniu w salonie: o Krystianie Lupie. Piramida zwierząt ma się do Factory 2 jak Factory 2 do Factory, by tak rzec, 1, czyli do Warhola: Borczuch składa hołd mistrzowi, w tym wypadku Krystianowi, i na nim pasożytuje. Wróciwszy na stare śmiecie, kmini „kondycję artysty”. Tu też mamy grupkę przemęczonych królów życia, którzy uroczo się nudzą. Nawet dochodzi do recyklingu obsady (Brzyski, Budner, Kiebzak, Zawadzka, Zawadzki) na tej samej scenie. Kiebzak na kanapie to już jawne kopiuj–wklej.

Dzięki Piramidzie zwierząt wreszcie zrozumiałem, o co chodzi z tym Borczuchem. On tworzy w dawno już nieaktualnym, vintage’owym nurcie „sztuki wyczerpania” (por. John Barth, Literatura wyczerpania, 1967), gdzie „wszystko już było”, więc nikt nie sili się na oryginalność, w ogóle na nic się nie sili, robi, bo robi, zrzyna, no bo czemu nie (Kozyra też nie wymyśliła tego z taksydermią, tylko odgapiła od Damiena Hirsta), ma problemy pierwszego świata, bo kto bogatemu zabroni. Trzeba być naprawdę przejedzonym po kokardę, by tak odważnie eksperymentować z ennui, Weltschmerzem, wzdychaniem i przewalaniem oczami.

Najpierw grała u Kozyry, teraz gra Kozyrę. Mowa, oczywiście, o Małgorzacie Zawadzkiej, najbardziej zapracowanej aktorce w zespole. Trzeba artystki tej klasy, by gra na wyjebce wypadała aż tak smacznie. Kiedyś było tak, że co przyszłeś do Starego, to główną rolę grał Globisz. Obecnie króluje ona. Cieszę się, rzecz jasna, lecz wiem z doświadczenia, że wszystkim można się przejeść.

Borczuchowa duchologia przynosi lokowanie odgłosów metra, soundtracku z Trainspotting i polskiej sztuki krytycznej. Jeśli stawką dzieła ma być odpowiedź na pytanie, po co jest sztuka, to chyba lepiej nie wydawać 90 zł i kwitnąć 3 godziny, by dowiedzieć się tego samego, co z opisu na stronie, że mianowicie „po nic”.

Piramida zwierząt nie wymaga żadnych trigger warningsów.

Wydaje się, że w nowym polskim teatrze panuje zmowa tańczenia. Bóstwem ex machina, rozwiązaniem dramaturgicznym na każdą okazję staje się obecnie finałowa potańcówka, chochołowa chorełka, niczym element obowiązkowy w jeździe figurowej. Tak mamy choćby u Minkowskiej w Trudnych sprawach, tak – jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, bo ja na takie spektakle nie chodzę – jest również w nowej premierze Łaźni Nowej o Eligiuszu Niewiadomskim. I w nowym Borczuchu, gdzie Roman wygina śmiało ciało do Björk. Kiedyś na końcu wchodziła piosenka, a teraz – wygibka. Trudno mi to skomentować. Zwykle dobrze wiem, jak chcę komu dosrać, lecz spektakl Borczucha zaraził mnie sobą i, jak jego bohaterom, jest mi trochę wszystko jedno.

Borczuch jest lepszym reżyserem niż Kozyra.

Kronika towarzyska. Głowacki poszedł do Słowaka na Libera i zagroził samobójstwem.

Źródło:

Materiał nadesłany

Sprawdź także