„Purpurowe Gody" wg Stefana Grabińskiego w reż. Emilii Piech w Teatrze Polskim im. H. Konieczki w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.
Kolejny sukces reżyserski Emilii Piech
Jakże rozległej trzeba erudycji i niebywałej fantazji, żeby w oparciu o liczne utwory jednego pisarza, w tym przypadku Stefana Grabińskiego, stworzyć tak fascynujący dramat jakim są „Purpurowe Gody ” Emilii Piech. Ale dramaturżka nie ograniczyła się tylko do czerpania z twórczości tego autora.
W scenariuszu jest też wiele aluzji literackich; m.in. do Markiza de Sade czy Safony. No bo choć wystawione, w wieczór poprzedzający noc Dziadów, tylko częściowo zostało ono zaplanowane przez autorkę jako pokaz mrożący krew w żyłach. Czerwone światła we foyer widoczne już z alejek parku Kochanowskiego, szlaki na podłodze znaczone blaskiem sztucznych świec i półmrok z trudem pozwalający rozpoznać majaczące w nim sylwetki znajomych i nieznajomych, to istotnie zdawać by się mogło zapowiedzią horroru na miarę mistrza polskiej fantastyki okresu międzywojnia.
Choć Grabiński słynie przede wszystkim z wzbudzania w swej twórczości klimatu grozy, Emilia Piech mimo iż wspaniale buduje narastający w trakcie rozwoju akcji nastrój, zapowiadający niewyobrażalną katastrofę, przydaje „Purpurowym Godom” sporo psychologiczno filozoficznej głębi, poetyckiej aury i humorystycznego wydźwięku tak w wypowiadanych przez aktorów kwestiach, jak i sytuacjach scenicznych. Stąd oprócz przerażenia i zadumy na twarzachzebranych, na widowni co chwilę rozlega się śmiech.
Są tu też aluzje do współczesności. Postać księdza prałata Gerwazego Prawińskiego, w którego postać wciela się Kacper Kurcius, kojarzy się z rzeczywistymi postaciami naszej obecnej i niedawnej rzeczywistości. Zwłaszcza budzące niesmak jego relacje z androgeniczną postacią Włóczki, graną przez Karola Franka Nowińskiego zdają się być jedną z głównych przyczyn ciekawie potem przedstawionego katharsis; oczyszczenia poprzez ogień.
Ale można tu się też dopatrzyć sięgającej czasów starożytnych apoteozy relacji platonicznej; tu przejawiającej się w dialogach Magdy i Justyny rozkosz odnajdujących w płomieniach ognia. I Katarzyna Pawłowska, i Michalina Rodak prowadzą swe postaci na bardzo wysokim poziomie aktorstwa. Pawłowska nie tylko wypowiada „płomienne” kwestie słowami, ale też zdaje się rozniecać ów emocjonalny żar wokół siebie i porażać nim nie tylko delikatną, zagubioną w niesamowitym świecie, do którego nie wiadomo w jaki sposób i dlaczego trafiła, Justynkę, ale i widzów. Aktorzy zostali do tej inscenizacji doskonale dobrani. Dotyczy to też oczywiście kreującego tu Dra Ludzimierskiego Jerzego Pożarowskiego, jedynego w swym przedziale wiekowym w bydgoskim teatrze, a jak dotąd doskonale sprawdzającego się w każdej postaci, aktora.
Symboliczna w dużej mierze scenografia zaprojektowana przez Karola Franka Nowińskiego idealnie oddaje niesamowitą aurę pełnego roślin i ziół ogrodu z wyczekującym na objawienie się w jednej z końcowych scen ognia, kręgiem paleniska, wcześniej wykorzystywanego jako przestrzeń hipnotyczno terapeutyczna Doktora i wyposażonego w mediumiczne właściwości Księdza Gerwazego.
To wydarzenie teatralne nazwane przez realizatorów czytaniem performatywnym, w rzeczywistości było wspaniałym spektaklem teatralnym. Znając twórczość reżyserską Emilii Piech już choćby z prezentowanego w 2018 roku na lotnisku przedstawienia „Motyle”, bydgoszczanie spodziewali się pięknego i wartościowego dzieła, stąd na widowni dla wszystkich chętnych zabrakło już miejsc.