Biografie muzyków często wpadają w pułapkę przewidywalności – bywają jedynie uporządkowanym spisem dokonań albo powierzchowną kolekcją anegdot z garderoby. Tymczasem książka „Michaś”, będąca zapisem rozmowy Jacka Góreckiego z Michałem Urbaniakiem, idzie zdecydowanie dalej. To wielowymiarowa opowieść o życiu artysty, który nie tylko uprawiał jazz – on nim oddychał, myślał i żył. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Michał Urbaniak to postać, której nie sposób zamknąć w jednej kategorii. W tym wywiadzie jawi się jako muzyk totalny, ale też jako partner, ojciec, emigrant, wizjoner i obywatel dwóch światów – Polski i Ameryki. Rozmowa nie toczy się zgodnie z kalendarzem – bardziej przypomina swobodną improwizację, gdzie przeplatają się wspomnienia, refleksje, porażki i zachwyty.
To, co uderza od pierwszych stron, to autentyczność. Urbaniak nie szuka na siłę wielkich słów, nie tworzy mitologii wokół swojej osoby. Mówi wprost – o uzależnieniu, kryzysach rodzinnych, trudach emigracyjnego życia i chwilach, kiedy muzyka była jedynym ratunkiem. Jednocześnie nigdy nie traci z oczu tego, co najważniejsze – dźwięku, brzmienia, emocji zaklętej w jazzowej frazie. To właśnie ta konsekwencja, ta bezwarunkowa wiara w siłę muzyki, pozwoliła mu wejść do światowej ekstraklasy – i to z kraju zza Żelaznej Kurtyny.
Szczególnie poruszający jest wątek relacji z Urszulą Dudziak. Ich związek – zawodowy i osobisty – to historia pełna napięcia, energii i wspólnego zdobywania sceny. Urbaniak opowiada o ich życiu w Nowym Jorku z czułością, ale bez sentymentalizmu. To przykład, jak sztuka i miłość mogą się wzajemnie wspierać i czasem wyniszczać – a mimo to przetrwać w pamięci jako coś ważnego.
Jacek Górecki prowadzi rozmowę z dużym wyczuciem, choć miejscami mógłby zadać więcej pogłębionych pytań – zwłaszcza wtedy, gdy Urbaniak wspomina o współpracy z wielkimi postaciami jazzu czy o kulisach powstawania konkretnych nagrań. Bywa też, że niektóre dygresje – zwłaszcza w drugiej części książki – odciągają uwagę od głównego tematu. Ale taki jest urok formy wywiadu-rzeki: zostawia ona dużo swobody rozmówcy i odsłania jego sposób myślenia bez nadmiernego redagowania.
Warto również docenić fragmenty dotyczące stosunku Urbaniaka do polskiej sceny muzycznej i instytucji kultury. To nie są żale artysty, który czuje się niedoceniony – to głos doświadczonego twórcy, który widzi, jak wiele brakuje systemowym rozwiązaniom wspierającym muzykę w Polsce. Urbaniak mówi o tym bez goryczy, ale stanowczo – z pozycji kogoś, kto zna lepsze standardy i wie, że można działać inaczej.
Cennym atutem książki jest również umiejętność artysty do przyjmowania różnych ról – nie tylko jako muzyka, ale też człowieka zmagającego się z codziennością. Urbaniak opowiada o problemach zdrowotnych, rozstaniach, trudnych rozmowach z córkami, nie kryjąc słabości ani emocji. To obraz człowieka, który przeżył wiele, ale nie zgubił swojej pasji i – co równie ważne – poczucia humoru.
„Michaś” to książka o życiu na pełnym tempie – bez cenzury, bez kokieterii, bez wygładzania biografii. To portret artysty, który swoje życie potraktował jak długi improwizowany koncert – z momentami wirtuozerii, z zaskakującymi pauzami, czasem z fałszywym dźwiękiem, ale zawsze grany z pełnym zaangażowaniem.
To lektura nie tylko dla koneserów jazzu. To książka dla każdego, kto chce zrozumieć, co znaczy być artystą bez kompromisów – nawet jeśli oznacza to wieczne balansowanie na krawędzi. Urbaniak pokazuje, że sztuka nie zawsze prowadzi do harmonii, ale zawsze daje wolność. I może właśnie dlatego warto posłuchać tej historii – nawet jeśli nie zna się ani jednej nuty jazzu.