EN

20.10.2021, 17:16 Wersja do druku

Dziwny „Kopciuszek” niknie w świetnej choreografii i muzyce

fot. Urszula Bednarek / mat. teatru

"Kopciuszek" braci Grimm w reż. Justyny Zar w Teatrze Dramatycznym im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku. Pisze Rafał Górski w AICT Polska.

„Kopciuszek” braci Grimm, wyreżyserowany przez Justynę Zar (Schabowska) jest pierwszą premierą w nowym sezonie artystycznym daną przez białostocki Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki. Przedstawienie – jak się okazuje – przynosi wiele rozczarowań, choć bywają także ciekawe i udane momenty.

Głównym problemem jest tu nieudana – jakby robiona na ostatnią chwilę – adaptacja (łac. adaptare = przystosowywać), przystosowanie utworu li... More Szymona Jachimka, w której trudno doszukiwać się jakichś większych sensów. Historia Kopciuszka – ledwo zarysowana, przedstawiona punktowo niczym plan wydarzeń ze szkolnych bryków. Nie brakuje w niej prymitywnych chwytów rodem z telewizyjnego kabareciarstwa. Oczywiście nie może obyć się bez złapania za biust przez Księcia jednej z Sióstr czy uderzenia innego bohatera w krocze i eksponowania tego niesmacznie długo. A przecież to spektakl przede wszystkim skierowany do dzieci. Chyba zadaniem teatru jest edukowanie i pokazywanie wyższej jakości i głębszych wartości, tym bardziej że na co dzień dzieci narażone są na okropne treści i bylejakość. Jednak reżyser postawiła na efekty wizualne, w zasadzie opowieści o Kopciuszku mogłoby tu nie być. Kostiumy (i scenografia Pavel Hubička) w przedruki z gazet niczego nie znaczą, choć niektóre z nich mają piękne kroje, a te Macochy i Sióstr – z elementami skórzanymi – są po prostu okropne, brakuje tylko pejczy. Tylny element scenografii, imitujący pałacowe wnętrza, tonie w ciemności. Zresztą, cała scena jest niedoświetlona. Jedynie wielka otwarta księga, przez którą przemieszczają się bohaterowie, spełnia funkcję praktyczną i nawiązuje do baśniowości, podobnie jak inna zamknięta – służąca za siedzisko.

Jak dobrze, że wprowadzono narratora (tu jako nadworny Kronikarz) w postaci niezawodnego Sławomira Popławskiego, który staje się miłą odskocznią od niedopracowania i chaosu. Natomiast słabe sceny pomiędzy Macochą, Siostrami a Kopciuszkiem ratuje i wypełnia Monika Zaborska jako Macocha. Choć ciężko tu naprawiać nieporadność adaptacyjno-reżyserską. Macocha jest sroga, okrutna, apodyktyczna, prawdziwa. Świetnie poruszająca się i operująca ruchem rąk, a przede wszystkim doskonale budowana przez aktorkę głosem. Potrafi też zdobyć się na refleksję i szczerość. Przynajmniej Zaborska ma jakikolwiek materiał na tworzenie postaci. I chyba jako jedyna posiada ten – zapowiadany przez Schabowską vel Zar– pazur. Natomiast Siostra I (Katarzyna Mikiewicz) – wyjęta rodem z tandetnych skeczy, wyuzdana, nieznośnie przerysowana w zachowaniu, a także w pustym krzyku, sili się bezskutecznie. Postać Mikiewicz przypomina bardziej ladacznicę niż wredną siostrę. Na szczęście obok towarzyszy Siostra II, grana przez Agnieszkę Możejko-Szekowską. Jest naturalnie śmieszna, zabawna i kapryśna, bez zbędnego kombinowania. Bardzo dobrze wypada też Marek Tyszkiewicz (Ojciec Kopciuszka, Przechodzień, Gość na balu) oraz Ewa Palińska w roli sympatycznej Wróżki i Żebraczki. Choć jeden z jej kostiumów ugina się od naszytych bez umiaru falban przypominających wizerunki amerykańskiej reklamy sprzed kilkudziesięciu lat. A jej wykonania piosenek zachwycają mimo zakłóceń wywoływanych przez mikroport. Wiele słów jest niezrozumiałych, przebija się jakiś bełkot, toteż trudno cokolwiek powiedzieć o jakości tekstów. Tak jest we wszystkich piosenkach wykonywanych przez aktorów w tym przedstawieniu. Żenada! A to właśnie piosenki były jednym z lepszych momentów tego przedstawienia.

A na początku zapowiada się ciekawie. Zastygnięci w ruchu bohaterowie pobudzani – po kolei – przez Kronikarza wyglądają obłędnie. Jednak – po magicznym zaśpiewaniu kołysanki przez zjawiskową Justynę Godlewską-Kruczkowską (jako Mama Kopciuszka, była bardziej słyszalna naturalnie niż przez nagłośnienie) – spektakl szybuje w dół, by – na szczęście – kilka razy wznieść się i zaskoczyć. Takimi momentami są, chociażby, pojawiania się pełnego uroku Piotra Szekowskiego jako Herolda. Szekowski – swobodny niczym wodzirej. Jego bohater jest skrojony w punkt. Podobnie jest z Krzysztofem Ławniczakiem w roli Króla. Obaj aktorzy świetnie odnaleźli się w formie. Ich wspaniałe głosy, szerokie gesty i błyskotliwie głoszone kwestie pozytywnie wpływają na spektakl i stanowią kolejną odskocznię od teatralnej pustki. Niesamowite są także czołowe aktorki tego teatru – wspomniana już Justyna Godlewska–Kruczkowska i Kamila Wróbel-Malec (ostatnio znakomita jako Anette Reille z dramatu(gr. drama), rodzaj literacki (obok epiki i liryki), obejmuj... More „Bóg mordu” Yasminy Rezy, w reżyserii Katarzyny Deszcz). W każdej ze swoich rólek są hipnotyzujące i bezbłędne. A w scenach balowych były najlepsze (w przeciwieństwie do Dawida Rostkowskiego), prezentując świetność ruchu i gestu. Na ich wyczyny można patrzeć bez końca. Artystki pokazały aktorstwo czyste. Klasa! Tego nie można powiedzieć o odtwórczyni roli tytułowej. Niestety, Paula Gogol nie podołała Kopciuszkowi. Po pierwsze – została źle obsadzona z technicznego powodu – ma za niski głos jak na delikatną dziewczynę. Po drugie – błądzi swoją postacią i jest niezbyt słyszalna. Nie wiadomo czy ma problemy z impostacją czy nie otrzymała dostatecznej pomocy i korekty ze strony pani reżyser. Ale chyba to drugie. Jej kopciuszek jest przezroczysty, widać, że aktorka siłuje się ze swoją bohaterką. Taneczny ruch to za mało, by zbudować postać. Nawet Dawid Malec jako Książę wydaje się być zagubiony, choć później jest lepiej.

Najmocniejszy element spektaklu stanowi różnorodna muzyka Piotra Klimka i Macieja Cempury, będąca także doskonałym tłem dla toczących się wydarzeń. Ale najwspanialszym, dającym wartość artystyczną i życie przedstawieniu, jest ruch sceniczny przygotowany przez Karolinę Garbacik. Brawo za świetną robotę! To dzięki temu – szczególnie sceny zbiorowe i balowe – są tak wspaniałe i widowiskowe. A wypełniona scena aktorami naprawdę robi oszałamiające wrażenia, zwłaszcza gdy wszyscy śpiewają. I wydaje się, że właściwie mogłyby pozostać tylko takie sceny i śpiewy, ale z dobrym nagłośnieniem, a spektakl byłby o wiele atrakcyjniejszy, skoro i tak przedstawienie nie klei się jako całość. Tak pozostaje więc rozczarowanie mimo kilku dobrych chwil. A co by było, gdyby również zagrała dobra podstawa literacka? Można tylko pomarzyć… Czasem, jeśli nie ma się pomysłu czy zręczności, nie dekonstruuje się dzieł doskonałych. „Kopciuszek” jest kolejnym, po „Sopoćce” (reż. J. Nowara), nietrafionym przedstawieniem w repertuarze Teatru Dramatycznego. Natomiast spektaklami wartymi obejrzenia są – tragikomedia „Bóg mordu” (reż. K. Deszcz) oraz farsa „Boeing, Boeing” (reż. W. Mazurkiewicz).

Źródło:

AICT Polska
Link do źródła