EN

28.06.2021, 10:37 Wersja do druku

Dramatyczny finał

"Mayerling" Ferenca Liszta w chor. Kennetha MacMillana w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

fot. Ewa Krasucka

Tytuł najnowszej premiery baletowej w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej „Mayerling” wielu widzom z pewnością kojarzy się z niegdysiejszym filmem Terrence’a Younga z Omarem Sharifem i Catherine Deneuve. Jednak baletowa wersja historii arcyksięcia Rudolfa Habsburga, następcy tronu Austro-Węgier, i wersja filmowa, to właściwie dwie różne historie. Film opowiadał niemal na miarę Romea i Julii o wielkiej miłości arcyksięcia i młodziutkiej baronówny Mary Vetsery, zaś balet ukazuje „odbrązowionego” Rudolfa. A tym, co łączy obie wersje, filmową i baletową, jest samobójcza śmierć Rudolfa i Mary. Warto przypomnieć kilka szczegółów z życia arcyksięcia, które miały wpływ na ukształtowanie jego osobowości, stylu życia, i które doprowadziły do tragicznego finału.

Arcyksiążę Rudolf był synem Franciszka Józefa, cesarza Austro-Węgier i cesarzowej Elżbiety (znanej jako Sissi), która krótko cieszyła się radością przytulania i przebywania ze swoim dzieckiem, albowiem jej teściowa, arcyksiężna Zofia, odebrała Elżbiecie synka wkrótce po urodzeniu i odtąd sama zarządzała wychowaniem chłopca. Tak więc Rudolf już od niemowlęctwa był pozbawiony więzi z matką. Jego ojciec zaś nie tolerował słabego zdrowia syna, wybrał dla niego surowe wykształcenie wojskowe, któremu chłopiec nie mógł sprostać. Nabawił się lęków, psychozy. To wszystko rzutowało na jego dorosłe nieszczęśliwe życie. Postać następcy tronu z tak trudnym życiorysem kusiła już niejednego twórcę filmowego, teatralnego czy też pisarzy.

fot. Ewa Krasucka

Nieżyjący już od 1992 roku angielski tancerz i choreograf Kenneth MacMillan swój balet „Mayerling” zrealizował w 1978 roku w londyńskim The Royal Ballet. I właśnie w tym układzie choreograficznym i w ogóle w całej koncepcji artystycznej MacMillana został wystawiony balet „Mayerling” na scenie warszawskiej Opery Narodowej z Polskim Baletem Narodowym. Realizatorami baletu ściśle według zapisu twórcy są Karl Burnett i Wayne Eagling.

Spektakl rozpoczyna się i kończy sceną na cmentarzu w Heiligenkreuzu, gdzie została pochowana baronówna Mary Vetsera. To prolog i epilog jako klamra kompozycyjna spinające całość. Między prologiem i epilogiem są trzy akty, w których została opowiedziana historia miłości arcyksięcia Rudolfa i baronówny Mary. Układ choreograficzny jest tak pomyślany, iż niezwykle złożona i dość kontrowersyjna osobowość arcyksięcia Rudolfa ma tu swój wyrazisty portret. Oczywiście spora w tym zasługa głównego bohatera spektaklu, arcyksięcia Rudolfa, którego partię znakomicie tańczy Vladimir Yaroshenko, zarówno solo, jak i w duetach, m.in. z Yuką Ebiharą w roli hrabiny Marie Larisch czy z Chinarą Alizade jako baronówną Mary. Nie obyło się bez drobnych potknięć, ale one nie stanowią o całości roli. Dotyczy to także pozostałych odtwórców głównych postaci. Trzeba powiedzieć, że autor baletu Kenneth MacMillan postawił przed głównymi wykonawcami wysokie wymagania artystyczne, warsztatowe, ale i aktorskie, którym niełatwo sprostać.

Wyznam szczerze, iż mam dość mieszane uczucia na temat tego baletu. Z jednej strony wizualnie (scenografia, piękne kostiumy) i technicznie (nawiązanie do podstaw tańca klasycznego, taniec na pointach, wspaniałe skoki Vladimira Yaroshenki) jest to powrót do prawdziwego teatru baletowego – co należy chwalić. Z drugiej zaś strony pewne sceny dość ostre i wyraziste zamiast metafory niepotrzebnie zbliżają się wręcz do realu, wykraczając poza gatunek baletu, stają się pantomimą. A pantomima – jak wiadomo – przynależy do zupełnie innego gatunku scenicznego, do teatru dramatycznego. Ale nie chodzi tylko o pomieszanie gatunków, lecz o pewną poezję tańca, której w ten sposób balet się pozbywa. Ponadto szalenie rozbudowana, ogromna obsada sprawia, iż widz nie zawsze odróżnia postaci – głównie postaci kobiece. No i ta rozwlekłość spektaklu. Wprawdzie jest to balet fabularny i wielowątkowy, ale mimo wszystko przydałyby się skróty, które podniosłyby dramaturgię. A całość toczy się przy pięknej muzyce Ferenca Liszta.

Tytuł oryginalny

Dramatyczny finał

Źródło:

„Nasz Dziennik” nr 145