- Nic się nie osiągnie bez ludzi, bez ich zaangażowania. Nigdy nie było moim celem wejście do teatru i zaczynanie od negacji personelu, tylko raczej chęć poznawania mocnych i słabych stron pracowników - - z Dorotą Ignatjew, dyrektorką Teatru Nowego w Łodzi, rozmawia Krystyna Piaseczna w „Scenach Polskich”, piśmie ZASPu.
Krystyna Piaseczna: W ostatnim czasie zajęłam się tworzeniem portretów, portretów z pamięci. Portretów czasem w ramach, w ramce, a czasem bez ram?
Dorota Ignatjew: Pewnie każdego da się wpisać w jakieś ramy.
K.P.: Chciałabym nie zaczynać od początku Pani kariery i życia zawodowego, ale właśnie od tego momentu, w którym jesteśmy teraz. Tworzy Pani teatr polityczny? Młodzieżowy?
Gdybym była dyrektorem teatru komedii w repertuarze byłyby komedie. Jeśli byłabym w teatrze klasycznym grałabym taki repertuar ale w Teatrze Nowym w Łodzi rozmawiam z widzami o otaczającej nas rzeczywistości ale na własnych warunkach.
K.P.: Tworzy Pani Teatr Nowy od nowa? Po nowemu? Dla kogo?
D.I. : Sięgam do historii tego teatru. Dejmek tworzył teatr zaangażowany i kolektywny – mówię o jego pierwszej dyrekcji. W logo teatru jest zębatka, Dla mnie ta zębatka równa się „trud”. Odwołuje się ona również do robotniczego charakteru miasta. Ten teatr ma w dna potrzebę mówienia o rzeczach ważnych i taka jest rola teatru publicznego. I jest w nim miejsce na całe spektrum języków teatralnych.
K.P.: A w Pani teatrze?
D.I.: Mamy w repertuarze różne spektakle i różne gatunki sztuk. Lubię, gdy teatr ma jakiś filtr oglądania rzeczywistości i ma swoją specyfikę, a to jest możliwe tylko w dużych miastach, bo teatry w mniejszych ośrodkach musza mieć repertuar eklektyczny.
K.P.: Po trzech latach Pani dyrekcji w Teatrze Nowym widać już jasny profil repertuarowy teatru na tle innych scen w Łodzi.
D.I.: Cieszę się, że zostało to zauważone. Opłaciła się konsekwencja i wyrazistość, na którą kiedyś się zdecydowaliśmy z Remigiuszem Brzykiem, z którym wielokrotnie pracowałam. A on dobrze znał Teatr Nowy, bo pracował w nim wcześniej za różnych dyrekcji.
Do tego momentu chyba największy splendor zyskał „Dobrze ułożony młodzieniec”, czyli historia lokalna. Pojawił się nowy widz, odbiorca, o którego udział w kulturze zabiegałam od trzech lat. To jest widz, który przychodzi na jeden spektakl, zostaje „zainfekowany” teatrem i potem przychodzi na kolejne spektakle będące w repertuarze. To jest widz, który chce się z czymś identyfikować albo przynajmniej poznać inną optykę. Każdy widz jest mile widziany. Tak uzupełniałam repertuar, tak robiłam w poprzednich teatrach, gdzie byłam dyrektorem, np. w Sosnowcu, Lublinie.
W Sosnowcu był to „Korzeniec”. W Lublinie opowiadałam o współczesności przez klasykę, bogatą scenografię czy kostium.
K.P.: Jakich pułapek Pani się obawiała na różnych etapach pracy w Łodzi?
D.I.: Najpierw administracyjnych, potem kondycji psychicznej i artystycznej zespołu aktorskiego. Etyki pracy. Szacunku do miejsca. Pewnie jeszcze niejedno przede mną. Teatr w swej istocie jest nie do przewidzenia. Czego się obawiam? Dzisiaj obawiam się o finanse, bo rośnie inflacja, koszty, najniższa krajowa, a dotacje są zbyt małe.
K.P.: Pracowała Pani w różnych teatrach, odwoływała się do przeszłości tych teatrów i również do struktury organizacyjnej tych teatrów, a w Łodzi tym teatrem rządziły również kobiety: Ida Kamińska, którą Pani tu przywołała pośrednio i Mirosława Marcheluk. Czy to ma jakieś znaczenie dla Pani ?
D.I : Ten teatr był najpierw Teatrem Żydowskim i chciałam oddać swój szacunek do tego miejsca spektaklem „1968/ Biegnij, mała, biegnij”, w którym wspomina się o tym miejscu, o społeczności żydowskiej, której już nie ma, wspomina się w nim również o Dejmku. Myślę, że teatry, którym dyrektoruję, mają w sobie „kobiecą” wrażliwość na każdym poziomie zarządzania
K.P.: Ile osób zatrudnia Pani w pionie artystycznym, a ile ogólnie?
D.I.: W ogóle w teatrze są 83 etaty. Aktorów jest trzydziestu. Pracowników innych niż pracownicy nieartystyczni jest za mało . Teatr Nowy jest nowy tylko z nazwy i nowy z myślenia o nim. Natomiast wymaga dużych nakładów finansowych, bo jednak remont kapitalny był ostatnio w dziewięćdziesiątym ósmym roku. Po tylu latach wszystko wymaga remontu.
K.P.: A jeśli chodzi o ludzi ?
D.I.: Nic się nie osiągnie bez ludzi, bez ich zaangażowania. Nigdy nie było moim celem wejście do teatru i zaczynanie od negacji personelu, tylko raczej chęć poznawania mocnych i słabych stron pracowników. I potem albo ktoś dotrzymuje mi tempa, albo nie. Tak było wszędzie, gdzie byłam dyrektorem .Zawsze wychodzę od akceptacji, bo uważam, że ona daje szansę na to aby z ludzi wydobyć to co w nich najlepsze. Staram się rozumieć sytuacje życiowe, bo one czasami determinują nasze wybory. Sama kiedyś musiałam zrezygnować z własnych ambicji by utrzymać rodzinę. Lubię, jak ludzie przychodzą z chęcią do pracy, ale również rozliczamy się za to, jak pracujemy. Zawsze kieruję się dobrem instytucji. Uważam, że każda nowa dyrekcja ma prawo do zmiany repertuaru ale nie ma prawa niszczyć teatru na który pracowały pokolenia dyrektorów.
Co do Nowego – ten zespół wiele przeszedł, ale jest zgrany. Do grupy aktorów doszli ostatnio Rozalia Rusak, Edmund Krempiński. Mamy zespół techniczny, biuro organizacji widowni i reklamy ,dział księgowy, dział administracyjno-gospodarczy i samodzielne stanowiska.. Są różnego typu pracownie : krawiecką, stolarska, ślusarską, modelatorską, charakteryzatorską. Zespół obsługi sceny. Należy chronić rzemiosło artystyczne .Tak jak zespoły artystyczne tak i rzemieślnicy teatralni należą do tkanki teatru.
K.P.: Czy czuje Pani, nie chcę powiedzieć inność, ale że inne wymagania stają przed kobietą dyrektorem, a inne przed mężczyzną? Jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu, może czterdzieści, takiej ilości kobiet nie było. To były przypadki, żeby kobiety były reżyserami, dyrektorami.
D.I.: Z historii pamiętamy właśnie Lidię Zamkow czy Wysocką, czy chociażby Majsner, Augustynowicz, ale: tak, nas było zawsze mniej i prawie zawsze miałyśmy niższe zarobki. Dużo wody upłynie, nim to będą prawdziwe parytety, cały czas musimy udowadniać, że się nadajemy. Na pewno jest nam ciężej. Dopiero tutaj w Łodzi mogę powiedzieć, że mam pensję równą pensji dyrektora mężczyzny.
K.P.: Kto był, kto jest największym autorytetem dla Pani?
D.I.: Chyba Hübner. Na pewno czego innego się nauczyłam od Grzegorzewskiego. Zupełnie czego innego nauczyłam się od Englerta, a zupełnie czegoś innego od pana Torończyka, jeszcze czegoś innego od Łapickiego, miałam na swojej drodze również fatalnych dyrektorów no ale coż... Zbieram z doświadczeń.
K.P.: Od Holoubka?
D.I.: Znałam go jako aktora. Natomiast zawsze imponował mi dyrektorowaniem i podejmowaniem decyzji, szybkością działania – Jan Englert. Bardzo działa i bardzo mocno opiera się na rzemiośle. I to jest mi gdzieś bliskie. Natomiast ten moment ryzyka, który ją lubię w życiu zawodowym miał przede wszystkim Grzegorzewski. Ja jestem taką składową moich porażek oraz sukcesów i to jakim jestem dyrektorem dzisiaj czy dyrektorką, czy dobrą, czy złą, nie mnie oceniać. Ale ja kocham moją pracę, kocham moje zespoły. Pozwalam sobie mówić moje, bo czuję się odpowiedzialna za nie. Jestem zadaniowa i odpowiedzialna.
K.P.: Jest Pani odważna w angażowaniu aktorów, zatrudniła Pani pana Edmunda Krempińskiego – osobę transpłciową…
D.I.: Ja tego w ogóle tego nie odbieram w kategorii odwagi. Daliśmy sobie czas na rok. Zobaczymy, jakie będzie zapotrzebowanie na pana Edmunda. Nie chcę też, żeby był stygmatyzowany. A sprawy intymne niech takimi pozostaną. Na razie pracujemy. Pan Edmund ma umowę czasową. Dajemy sobie szansę. Życie pokaże, czy to była dobra decyzja, czy zła. Natomiast ten człowiek ma dużo pokory w sobie i chęci nauki. Zobaczymy, co będzie. Na pewno on chciałby się kształcić w tym kierunku. Także świat zmieniający się wymusza, żeby edukacja się zmieniała, żeby postrzeganie szkół teatralnych, teatrów, ludzi, miejsc w teatrze też się zmieniało.
K.P.: Jak Pani patrzy na problematykę przemocy w rodzinie czy przemocy w teatrze?
D.I. : Na temat przemocy w rodzinie czy przemocy w ogóle mamy spektakl „Beze mnie jesteś nikim” na małej scenie, który jest ważnym głosem w tej sprawie. Jest to spektakl, który nie emanuje przemocą a pokazuje jak sobie z nią radzić. Wywodzę się z tego pokolenia ,w którym cel uświęcał środki. Wszystko zaczyna się i kończy na człowieku, na jego wychowaniu na tym co wyniósł z domu, na jego stosunku do pracy. To co kiedyś było możliwe, dzisiaj jest niemożliwe.
K.P.: Zaangażowała Pani reżyserkę do scen intymnych…
D.I.: Przy wyżej wymienionym spektaklu. Uważam, że miała ważne zadanie.
K.P.: Jak ta osoba się z tego zadania wywiązała?
D.I.: Dobrze. Aktorzy musieli odpowiedzieć sobie na pytanie. Gdzie jest ta granica, której nie chcemy przekraczać .Rola pani Lamy była taka, żeby ten spektakl, który jest o bardzo ciężkiej tematyce, nie przekraczał pewnych granic emocjonalnych, cielesnych. Pracujemy na trudnym tekście, na prawdziwych emocjach.
K.P.: Granic wykonawców?
D.I.: Granic wykonawców, żeby był komfort pracy i żeby była higiena pracy. Żeby było wiadomo, co jest moje, intymne. To jest moja granica i nie pozwalam na jej przekroczenie. I to nie chodzi tylko o tą intymność związaną z seksualnością, ale intymność, stawianie granic, intymność mojego ja, które jest dla mnie, a nie dla widza. Aktorzy byli bardzo zadowoleni z tej współpracy. To w ogóle się przydaje.
K.P.: Pani marzenia?
D.I.:. Scena jest miejscem od marzeń, od ról, od kreacji. Ja mam marzenia ogólne na temat kultury, która jest związana z edukacją. Żeby wróciła edukacja kulturalna. Żeby wrócił szacunek do każdego człowieka. Żeby nadal teatr był miejscem, które rozszerza horyzonty, żeby teatr pełnił tą swoją rolę, rolę kulturotwórczą. A przede wszystkim, żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie w nim. I żeby były różne języki teatralne, bo w różności jest nasza siła, bo nie da każdego przemawia dana konwencja, dany gatunek. żebyśmy wrócili do czytania. Żeby twórcy mieli zapewniony byt. Marzenia? ja nie mam marzeń osobistych –życie pozbawiło mnie złudzeń.
K.P.: Żeby były wnuki?
D.I.: Tak, jeśli tego będą chciały moje dzieci . Jako matka mam swoje marzenia w stosunku do moich dzieci. Żeby były szczęśliwe po prostu, żeby potrafiły cieszyć się życiem.
Ja mam życie dyrektora-trubadura, mimo 55 lat życia. Poznaję mapę teatralną kraju, mieszkam w wynajętych mieszkaniach, nie pławię się w luksusach. Moje życie to odpowiedzialna przygoda.
Nic nigdy nie miałam dane ot tak, wszystko muszę wyrywać z korzeniami, ale się nie skarżę, po prostu stwierdzam, że takie jest moje życie. Na dyrekturze niczego się nie dorobiłam.
To, co robię, chcę robić dobrze. Mam nadzieję, że jeszcze przede mną są jakieś nowe wyzwania również jako aktorką. Bo dyrektorem się bywa. A co będzie, to życie pokaże.