Benefis Ryszarda Dolińskiego w Białostockim Teatrze Lalek wieńczy jego sześćdziesięciopięciolecie i zarazem niemal czterdzieści pięć lat pracy w jednym teatrze. Niedzielny wieczór (8.01.2023), ozdobiony spektaklem Garderobiany Ronalda Harwooda, w którym Doliński gra rolę starego aktora (Sir), nie wiązał się wszak z żadnym jubileuszem, a kwiaty, przemówienia i toasty wynikały z zakończenia przez artystę etatowego zatrudnienia. Z pewnością nieraz będziemy jeszcze oglądać Ryszarda Dolińskiego na scenie, ale… jakaś epoka właśnie się zamknęła. I to chyba dobra okazja, by podzielić się kilkoma refleksjami.
Miałem szansę, na przestrzeni minionych dekad, widzieć niemal wszystkie role aktora, a była ich pewnie setka. Pojawiał się w rolach pierwszo- i drugoplanowych, grał epizody, niejednokrotnie należał po prostu do zespołu występujących aktorów, co w przedstawieniach teatrów lalek zdarza się dość często. A jednak w zasadzie od początku swojej kariery nie był anonimową postacią. Miał „to coś”. Jego nazwisko bardzo szybko zapamiętali nie tylko białostoczanie, nie tylko lalkarze z różnych polskich teatrów, ale po prostu środowisko teatralne. I choć zdarzało mu się występować na scenach dramatycznych, w filmie i telewizji, nazwisko Doliński przylgnęło do BTL-u. Było i nadal jest jego wizytówką, firmowym znakiem!
Ryszard Doliński teatr ma we krwi. Choć mało kto wie, że jego wyuczony zawód to hydraulik, niemal od początku kariery zawodowej związał się z teatrem. Był maszynistą sceny, potem brygadzistą, uległ namowom, by zdawać (bez powodzenia) do szkoły aktorskiej. Został adeptem w lalkach, skończył białostocką Akademię Teatralną, nawet przez krótki czas pracował jako nauczyciel akademicki, wszak jego życiowym powołaniem był i pozostał teatr. Jest jego profesją i pasją życia. Wypełnia mu 24 godziny na dobę. I emanuje z niego nieustannie. Jego główne miejsca pobytu to scena, garderoba i przyteatralna kawiarnia. Główne tematy rozmów i wszelakich spotkań – to role, przedstawienia, ludzie teatru i cały teatralny entourage. Dla równie namiętnych maniaków teatru Ryszard Doliński jest wymarzonym partnerem, towarzyszem, kompanem, przyjacielem. Jest też kopalnią anegdotek, opowiastek, zabawnych historyjek. Spędzanie z nim czasu to prawdziwa przyjemność, która zawsze kończy się zbyt wcześnie, za szybko. Nie pamiętam zresztą, żeby kiedykolwiek finał spotkania wynikał z jego inicjatywy. Gdy chodzi o teatr czas nie ma granic, przestaje odmierzać minuty czy godziny, jest niekończącym się wymiarem.
Doliński należy do tej niewielkiej grupy aktorów, którzy w wyjątkowym stopniu przyciągają uwagę na scenie. Są magnetyczni. To cecha, którą mają wyłącznie wybitni aktorzy. Trudno oderwać od nich wzrok, a każde poruszenie, najdrobniejszy gest, wypowiedziana kwestia skupiają uwagę, elektryzują. Jego praca nad rolą często związana jest z poszukiwaniem właśnie tych drobnych gestów, niemal niezauważalnych działań, które w efekcie tworzą charakterystykę granej postaci. Dzięki takim aktorom teatr należy do tych szczególnych miejsc, w których przeplata się fikcja z rzeczywistością, gdzie emocje sięgają zenitu, a widzowie tracą poczucie czasu, zanurzając się w opowiadanych historiach, słowach, dźwiękach, obrazach i działaniach.
Lista ról zagranych przez Ryszarda Dolińskiego jest doprawdy imponująca. Nie mogę oprzeć się potrzebie wymienienia, choćby najważniejszych (według mnie): Zielona Gęś Gałczyńskiego/Wilkowskiego, mężczyzna zmysłowy Dioneo oraz Pietro di Viniciolo w Dekameronie 8.5 Boccaccia/Wilkowskiego, Cze w Scenariuszu dla trzech aktorów Schaeffera/Słobodzianka, Wodzirej w Polowaniu na lisa Mrożka/Tomaszuka, jeden z siedmiu wspaniałych w Kabarecie Dada i Żywej klasie Szelachowskiego, Czort w Turlajgroszku Tomaszuka, Aktor, Muzyk, Gajowy w Czerwonym Kapturku Fischera, Artur w Merlinie Słobodzianka/Tomaszuka, Komediant w Niech żyje Punch! Szelachowskiego, Cyrano w Cyrano de Bergerac Rostanda/Pecki, Mężczyzna w Jedź Sadur/Szady-Borzyszkowskiego, Scrooge w Opowieści wigilijnej Dickensa/Rozhina, Ksiądz Bernard w Rozmowach z diabłem Kołakowskiego/Szelachowskiego, Krawiec w Płaszczu Gogola/Dąbrowskiego, niesforny uczeń w Krótkim kursie poezji dla dzieci Tuwima/Szelachowskiego, Misza w Merlin Mongoł Kolady/Śmigasiewicza, Komediant w Baronie Münchhausenie. Odsłona pierwsza Szelachowskich, Bruscon w Komediancie Bernharda/Pecki, Oram w Spalonej powieści Gołosowkera/Szelachowskiego, Włóczęga w Fasadzie Paivy, Scott w Biegunie Nabokova/Skuratowej/Piotrowskiej, Katz w Szwejku Haška/Nosálka, tytułowy Lis w spektaklu Guśniowskiej/Tomaszuka, Kanclerz Witamiński w Księżniczce Anginie Topora/Aignera, Kreon w Widmie Antygony Lusuardiego/Montecchiego, tytułowy smutny kowboj Texas Jim u Gripariego/Aignera, tytułowy Ony w sztuce Guśniowskiej/Sunklodaite/Malinowskiego, wreszcie Sir w Garderobianym Harwooda/Aignera.
Wspaniałych ról Ryszarda Dolińskiego było oczywiście znacznie więcej, a jednak nie umiem oprzeć się wrażeniu, że za mało. W ostatnich czterech dekadach BTL-u bywały sezony, w których Doliński pojawiał się rzadko, a nawet bardzo rzadko. Wiem, to ogromny ensemble i trudno spełnić marzenia wielu aktorów, by najlepiej ze sceny nie schodzić nigdy. Ale przez całe dekady w BTL-u nie było drugiego Dolińskiego. Przytoczona powyżej lista spektakli z Dolińskim, skądinąd imponująca, pokazuje też drugą stronę lalkarskiej praktyki. Przeważają na niej spektakle dla dorosłych, a przecież wiadomo, że lalki żyją ze spektakli dla dzieci. Angażowano do nich i Dolińskiego, choć jego podstawowe miejsce było w repertuarze dla dorosłych. Ten był grany rzadko, okazjonalnie. Ile razy zagrano Komedianta, Cyrano de Bergeraca, nawet Szwejka czy Księżniczkę Anginę, choć były to przedstawienia wyjątkowe? I tak jest nadal. Garderobiany, od premiery w 2021 roku miał raptem kilka powtórzeń.
W wielu teatrach lalek narasta swoista frustracja, są nawet zespoły, których aktorzy jak ognia unikają trafiania do spektakularnych, prestiżowych tytułów odwołujących się do wielkiego dramatycznego repertuaru, bo nawet lokalny sukces tych spektakli nie gwarantuje pełnej aktorskiej satysfakcji, nie daje dostatecznej przyjemności regularnego występowania przed widownią, a większość aktorów czerpie przyjemność właśnie z grania, nie tylko ze żmudnego procesu pracy nad przedstawieniem. Udane lalkowe spektakle dla dorosłych też nie jest łatwo wprowadzić do obiegu. Lokalna widownia jest z reguły ograniczona i to problem znany w każdym kraju, nie jest on żadną polską specyfiką, ale jednak lalkowy rynek dla lalkarzy (nawet tych rzadko sięgających po lalki) jest znacznie szerszy: mnóstwo krajowych imprez, a jeśli komuś dopisze szczęście – także rozmaite spotkania na arenie międzynarodowej. Ryszard Doliński miał szczęście zagrać w kilku takich lalkowych przedstawieniach dla dorosłych, o których wciąż się pamięta: Dekameron 8.5 Wilkowskiego, Niech żyje Punch! Szelachowskiego, Biegun Skuratowej/Piotrowskiej…
Bo przecież aktorstwo Ryszarda Dolińskiego idzie w parze z jego lalkarskim talentem. Jedną z niezapomnianych scen w Dekameronie 8.5 zagrał z Barbarą Muszyńską: „małżonkowie kolejno przeglądają się w lustrze. Zwierciadło to oczywiście tylko rama, a odbicie postaci, która jest prawą dłonią aktora, tworzy jego lewa dłoń. Każda z tych etiud to po prostu studium postaci” – pisał przed laty Henryk R. Rogacki.
O Punchu Doliński wielokrotnie sam opowiadał: „Mocny spektakl, więc jak wszystko się zgrywało, to naprawdę odczuwałem ogromną przyjemność grania. Dużo energii w to wkładałem. Nie graliśmy przecież klasycznie. Tam Punch zwycięża diabła. Mówię: ‘Przed tobą stoi twój najlepszy sługa. Co u pana słychać?’ I diabeł mnie ‘pyk’. ‘Łaskawy panie diable, nigdy nie robiłem nic złego, zawsze wiernie ci służyłem.’ I on mnie znów uderza ‘pyk’. ‘Skoro tak, to zobaczymy, kto lepszy. Punch czy diabeł?’ Nie ma uzdy, to jest anarchia, jeśli Punch zabije diabła. Grając to, emocje tak we mnie buzują, że po spektaklu nie wiem, co zrobiłem. Ktoś mi mówi, że go uderzyłem i żebym uważał. Lalka waży prawie trzy kilogramy i nie dasz rady. Mięśnie bolą i to musi mieć rozpęd i być grane z mocą, z zamachem. Dlatego one są drewniane. To nie jest ‘pyk’ uderzenie, tylko je aż czuć ‘trach!’. Gra się teatr nad parawanem, a jeśli pod nim kogoś uderzyłem niechcący, to trudno. Jeśli ktoś mi każe uważać na to, co robię pod nim, to znaczy, że każe mi być świadomym, zdystansować się do roli. Gramy przecież na emocjach. One są nakręcone do zenitu, pot leci z nas, ale ja o tym nie myślę.”
Alain Mollot, francuski reżyser i wykładowca Ecole Jacques Lecoq po obejrzeniu Puncha Dolińskiego powiedział: "Znam Puncha dobrze, widziałem wiele realizacji, jako reżyser mam tę postać i strukturę spektaklu w małym palcu... Ale to, co zobaczyłem w wykonaniu białostoczan, było jak objawienie. Zaraz po spektaklu pomyślałem: Muszę mieć go u siebie! Aktora, który grał Puncha, naprawdę można było się bać, tak był wyrazisty w swojej roli. Gdy grał – po prostu budził przerażenie, był demoniczny, wbijał w siedzenie swoim szatańskim śmiechem."
Włóczęga Dolińskiego w Fasadzie stawał się autentycznym menelem, a swoją rolę zaczynał grać poza budynkiem teatru, na długo przed rozpoczęciem przedstawienia. Dziś to już zaledwie anegdota, ale w 2007 roku doprawdy aktor miał wiele szczęścia, że nie został zamknięty przez rosyjską milicję za włóczęgostwo. Ostatnia scena spektaklu, pomiędzy Dolińskim i lalką Staruchy, gdy okazuje się, że jedyną postacią o ludzkim sercu jest pijak i wagabunda, to jedna z najbardziej wzruszających scen w teatrze lalek jakie widziałem: niema, znakomita aktorsko i wirtuozerska pod względem lalkowym.
Takich perełek, także lalkowych, w swoim dorobku aktorskim Ryszard Doliński ma znacznie więcej. Pracował z reżyserami, którym zawdzięcza ogromnie wiele. Najpierw z mitycznym Janem Wilkowskim, który nauczył go, że teatr to życie. Potem spotkał się z Tadeuszem Słobodziankiem i Piotrem Tomaszukiem. Na kilka lat związał się nawet na stałe z Wierszalinem. „Po pracy u Tomaszuka – opowiadał przed laty – aktor zna swoje możliwości. Ja wiem, co we mnie siedzi. Większość moich kolegów jest poblokowana, a szkoda. Mamy taki zawód, że nie mamy prywatności.” Dalej był Wojciech Szelachowski, który dobrze rozpoznał swoich aktorów i dla nich i z nimi budował swój autorski teatr. Wreszcie Marian Pecko, Petr Nosálek i wielu innych, aż po Pawła Aignera, z którym chyba najczęściej spotykał się w ostatnich latach.
„Zawsze trzeba zaufać reżyserowi – mówił Doliński (wszystkie wypowiedzi Dolińskiego pochodzą z jego tekstu Moje role zamieszczonego w książce Nasz BTL, Białystok 2013) – nawet, gdy jest zły. Brak zaufania to jest pierwszy krok do ‘zes…’ się w teatrze, bo kto inny cię wyreżyseruje? To polega na tym, że ja wierzę, że to, co on proponuje i w tym kierunku jest dobre, słuszne, mądre, sensowne, że to nie będzie popelina. Jeśli nie ma zaufania do reżysera, to myślisz, że sam siebie wyreżyserujesz? Można, ale w ten sposób wszystkie spektakle zaczynają być takie same, bo moja poetyka i stylistyka co do siebie i do spektaklu jest taka sama, ale jeśli zaufam, to mam szansę być inny. Wtedy ufam i buduję siebie od nowa. Chodzi o to, by w teatrze mieć szansę wciąż być innym i rozwijać się. Ja się mogę nie zgadzać z reżyserem, ale jeśli on wie, jak chce to realizować, to ja się mu poddaję… zazwyczaj. Najgorsze u reżysera jest to, gdy on nie wie. Ooo! Ooo! Bardzo trudno się wtedy współpracuje, bo co z tego, że ja jestem mądrala? Jeśli on nie wie, jak chce to realizować, to ja zaczynam się bać, bo wszystko co mi powiedział i jego przeprowadzenie mnie przez rolę to jest przypadek!”
Z perspektywy lat i dokonań Ryszard Doliński wyłania się przede wszystkim jako aktor. Aktor wybitny, wrażliwy na partnera i publiczność. „Masz tak budować tematy, żeby widz z tobą oddychał.” Nie zawsze to się udaje, ale jeśli rola, scenariusz i szczęście dopisuje – obie strony odczuwają rozkosz. W karierze Dolińskiego takich momentów było wiele, dlatego od lat jest na BTL-owskim szczycie. Los zrządził, że trafił do lalek. Zna się na nich, potrafi je doskonale ożywiać, wie lepiej niż wielu kolegów na czym polega partnerstwo aktora i lalki, i czasem możemy tego wszyscy doświadczać. Czasem, bo podział ról i wybór środków teatralnych w przedstawieniach lalkowych nie należy do aktorów. A ponieważ środowisko jest znacznie bardziej niż lalkami zainteresowane po prostu teatrem, także Ryszard Doliński najczęściej może je spotkać w Piwnicy Lalek. Otóż to: aktor w lalkach. Ale jaki aktor!
Ryszardzie, publicznie dziękuję Ci za pół wieku spotkań z aktorstwem najwyższej próby. No i mimo wszystko za lalki, bo kiedy nawet wspólnie narzekaliśmy na ich niedostatek w teatrze, to przecież one pozwoliły nam się spotkać. O ile byłbym uboższy bez Twojej obecności w BTL-u? Dziękuję.