„Straszny dwór” Macieja Podstawnego na podst. libretta Jana Chęcińskiego w reż. Anny Obszańskiej z Narodowego Starego Teatru w Krakowie na XII Festiwalu Wybrzeże Sztuki w Gdańsku. Pisze Magda Mielke w Teatrze dla Wszystkich.
Ocena recenzenta: 5/10
Na zakończenie reaktywowanego po pięciu latach festiwalu Wybrzeże Sztuki zaprezentowano „Straszny dwór” w reżyserii Anny Obszańskiej z Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Reżyserka sięgnęła po dzieło Moniuszki, by całkowicie je przeobrazić – z opery narodowej w mroczną, performatywną opowieść o polskim micie patriotycznym, dziedzictwie przeszłości i zbiorowej traumie.
Anna Obszańska nie serwuje klasycznej opery Moniuszki. Odcina się od tradycyjnej narracji, niemal całkowicie rezygnując ze słowa. W jej wizji to ciało, ruch, obraz i dźwięk stają się językiem opowieści. Zamiast szlacheckich intryg miłosnych i patriotycznych toastów dostajemy „horror patriotyczny” – spektakl, który bardziej przypomina rytuał, sen czy seans spirytystyczny niż realistyczne przedstawienie. Swobodnie zreinterpretowane przez reżyserkę i dramaturga Macieja Podstawnego dzieło odrzuca obyczajową ramę na rzecz ciała – manifestującego, rozczłonkowanego, kalekiego.
Scenografia Jana Baszaka i kostiumy Mateusza Jagodzińskiego budują sugestywną przestrzeń – stary, opuszczony dwór staje się mrocznym muzeum, miejscem nawiedzonym przez duchy przeszłości. Obszańska zderza narodowe symbole z obrazami cierpienia, krwi i zniszczenia. Ściany zdają się oddychać wspomnieniami, a poranione ciała aktorów symbolizują rany zadane Polsce.
To właśnie warstwa wizualna – niezwykle dopracowana, sugestywna i konsekwentna – jest największą siłą spektaklu. Poranione twarze, blizny, krew i realistyczna charakteryzacja robią ogromne wrażenie, a przy tym nie służą taniej sensacji – są nośnikiem emocji i znaczeń. Każdy element scenografii, każdy gest i każde światło ma swoje miejsce w precyzyjnej strukturze spektaklu.
Głównym bohaterem jest tu ruch i śpiew. Bez orkiestry symfonicznej, z oszczędną muzyką Małgorzaty Penkalli, wplecioną w znane arie Moniuszki, aktorzy – Krzysztof Globisz, Błażej Peszek, Ewa Kolasińska, Adam Nawojczyk, Beata Malczewska, Paulina Kondrak i Łukasz Szczepanowski – stają się nośnikami zbiorowej pamięci. Ich ciała, naznaczone ranami wojen i martyrologią, straszą genetycznie dziedziczoną fobią.
Pod tą efektowną formą kryje się jednak niewiele treści. Duchy przeszłości ożywają tu po to, by zmusić nas do konfrontacji z własnym lękiem. Reżyserka, czerpiąc inspirację z książki Traumaland Michała Bilewicza, zdaje się pytać: czy możliwy jest patriotyzm bez cierpienia? Czy potrafimy mówić o Polsce inaczej niż przez pryzmat krwi i ofiary? Brat wracający z frontu, Klucznik jako kustosz muzeum krzywd – to nie postacie, lecz symptomy.
Siła symbolu i obrazu jest tu dobrym motorem do wewnętrznej konfrontacji – burzy przyzwyczajenia, prowokuje, zmusza do myślenia i nie pozwala schować się za dystansem ironii. Mimo poruszającego finału to za mało, by na opowiadaniu obrazem oprzeć cały spektakl. W tym przypadku pomysł przewyższył realizację.