„Umarli nas nie potrzebują, to my ich potrzebujemy…” – pisał Rainer Maria Rilke. Ta jedna fraza – prosta, a przecież ostateczna – zawiera w sobie prawdę o pamięci, o teatrze i o naszym stosunku do tych, którzy odeszli – pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Bo teatr, jak żadne inne miejsce, istnieje w napięciu pomiędzy trwaniem a przemijaniem. Każdy spektakl, każda rola jest tylko chwilą, która zaraz zgaśnie. A jednak z tej ulotności rodzi się siła, która nie pozwala zapomnieć.
Kiedy w listopadzie wspominamy zmarłych, myślimy nie tylko o ludziach, ale i o całych światach, które wraz z nimi znikają. Teatr ma swoje cmentarze – nie zawsze z marmuru. Czasem to stare afisze, zakurzone kostiumy, fotografie z prób, zapamiętany ton głosu. To pamięć, która wciąż oddycha, dopóki ktoś ją przywołuje.
W mijającym roku pożegnaliśmy wielu artystów, którzy współtworzyli pejzaż polskiego teatru i scen muzycznych. Odeszła Ewa Dałkowska – aktorka wyjątkowej kultury słowa, potrafiąca połączyć intelekt z emocją i duchowość z cielesnością. Każde jej słowo miało ciężar sensu, każda pauza – wagę ciszy.
Zmarła Barbara Rylska, której styl i elegancja przypominały, że aktorstwo jest także sztuką formy, nie tylko ekspresji. Mirosława Marcheluk, od lat związana z Łodzią, pozostawiła po sobie wzór aktorskiej rzetelności i cichej siły scenicznej obecności.
Odszedł Stanisław Brudny – mistrz drugiego planu, aktor, którego skromność była cnotą, a nie zapomnieniem. Wspominamy również Mieczysława Banasika, Tomirę Kowalik, Krzesisławę Dubielównę, Krzysztofa Matuszewskiego i Janusza Wiśniewskiego – artystów różnych pokoleń, różnych estetyk, lecz tej samej wrażliwości.
Ale teatr to także muzyka – ta, która rodzi emocję jeszcze zanim padnie słowo. W tym roku szczególnie wspominamy tych, którzy należeli do świata opery i śpiewu: Jadwigę Rappé, niezwykły alt o głosie nasyconym duchowością i głębią; Polę Lipińską, artystkę scen muzycznych, której interpretacje łączyły lekkość z precyzją; Andrzeja Klimczaka, barytona o lirycznej wrażliwości i scenicznym wdzięku; Irenę Brodzińska, legendę operetki, uosobienie przedwojennej elegancji i scenicznej radości; Urszulę Trawińską‑Moroz, Luigi Alvę – wspaniałego tenora, który rozsławiał włoską szkołę śpiewu, oraz Christopha von Dohnányi, wielkiego dyrygenta, który uczynił z orkiestry narzędzie filozoficznego namysłu nad muzyką. Wśród nich także Roberta Wilsona – reżysera-wizjonera, który udowodnił, że teatr może być malarstwem światła i rytmu, doświadczeniem czystej obecności.
Pragniemy dodać również wspomnienie o Elżbiecie Pendereckiej – promotorce kultury, mecenasce, inicjatorce festiwali i wydarzeń muzycznych, która zmarła nagle 31 października 2025 roku. Urodzona w Krakowie w 1947 roku, studiowała fizykę na Uniwersytet Jagielloński, a następnie przez dekady oddała się organizowaniu życia muzycznego w Polsce: m.in. była prezeską Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena i inicjatorką Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena. Jej działalność to most między sceną a światem – sprowadzała do Polski wybitnych artystów, dbała o rozwój młodych talentów, wyrastała na „ambasadorkę Polski w kulturze”. W kontekście teatru i muzyki jej odejście przypomina, że nie tylko aktorzy i śpiewacy tworzą sceniczny świat – są także ci, którzy za kulisami budują jego ramy, dają mu sens i przestrzeń trwania.
Wszystkich ich łączyło jedno – wiara w to, że scena, niezależnie od gatunku, jest miejscem prawdy. Ich odejście nie jest końcem, lecz przemianą – jakby stali się częścią większego spektaklu, w którym grają już nie dla nas, lecz dla samej pamięci.
Śmierć artystów zawsze ma wymiar podwójny: osobisty i symboliczny. Osobisty, bo żegnamy człowieka, z którym wiązały nas emocje i wspomnienia. Symboliczny, bo wraz z nim odchodzi fragment historii teatru – pewien ton głosu, gest, sposób bycia, którego już nikt nie powtórzy. Ale w tym właśnie tkwi sens słów Rilkego: to my ich potrzebujemy, nie oni nas. Bo potrzebujemy ich światła, ich głosu, ich śladów – by pamiętać, że teatr jest ciągłym dialogiem między tym, co było, a tym, co wciąż trwa.
W Dniu Zadusznym, kiedy na scenie listopadowej mgły gasną światła, warto przypomnieć, że teatr żyje tylko wtedy, gdy pamiętamy. Jak pisał Tadeusz Kantor: „Wszystko, co się zdarzyło, już się nie powtórzy – i dlatego jest wieczne”.
Teatr jest więc naszym zniczem. A pamięć – jego światłem.
Wspominając tych, którzy odeszli, uczymy się, że teatr to nie tylko sztuka chwili, ale przede wszystkim sztuka pamięci. Niech ich głosy i obrazy pozostaną z nami na zawsze — jako światło, które nigdy nie zgaśnie.