Czy w ocenie spektakli nie powinno być też miejsca dla praktyków – reżyserów, scenografów, twórczyń teatru? Pytanie nie o kompetencje, ale o perspektywę. I o to, jak różnorodny teatr chcemy widzieć w finale. Pisze Wiesław Kowalski w felietonie dla Teatru dla Wszystkich.
Znam to uczucie – ekscytacja na wieść o ogłoszeniu składu Komisji Artystycznej Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Sam miałem okazję być jej członkiem kilka lat temu. To doświadczenie zobowiązuje i zostawia ślad. I właśnie dlatego, z roku na rok, coraz bardziej zadziwia mnie jedno: niemal całkowity brak praktyków sceny w składzie komisji.
Nie mam dostępu do listy kandydatów. Nie wiem, kto się zgłosił, kogo zaproszono, kto nie przeszedł dalej. Nie chcę podważać kompetencji tegorocznych członków komisji – to osoby doświadczone, o wyraźnym dorobku krytycznym i teoretycznym. Ale jednak: siedem osób i żadna z nich nie zajmuje się na co dzień tworzeniem spektakli? Żaden reżyser, scenograf, choreograf, aktor? Żaden dramaturg, który nie tylko analizuje tekst, ale także słyszy go na scenie, wie, jak „nosi” się go w ciele aktora?
To nie jest zarzut – to pytanie o model oceny. Czy teatr ma być wyłącznie oceniany z pozycji zewnętrznej, przez profesjonalnych obserwatorów? A może potrzebna jest także perspektywa osób, które wiedzą, że czasem to, co wydaje się dramaturgicznym błędem, jest celową próbą przesunięcia środka ciężkości spektaklu? Że nierówność sceniczna bywa rezultatem ryzyka, a nie pomyłki?
Praktycy teatru niosą wiedzę, której często nie da się wyczytać z recenzji ani analizy – wiedzę intuicyjną, warsztatową, czasem pozawerbalną. Umieją rozpoznać proces twórczy, nawet jeśli efekt końcowy jest nieoczywisty. Potrafią dostrzec, czy spektakl mówi nowym językiem, czy tylko efektownie udaje awangardę. I – może przede wszystkim – widzą rzeczywistość pracy: warunki, ograniczenia, rozwiązania, które trzeba było wywalczyć mimo systemu.
W konkursie, który ma promować współczesną polską dramaturgię, ten głos wydaje mi się nieodzowny. Bo wiele nowych tekstów dramatycznych powstaje właśnie na przecięciu myślenia teoretycznego i praktycznego. Współcześni twórcy nie tylko piszą, ale też sami inscenizują swoje dramaty, wchodzą w dialog z aktorami, zmieniają tekst podczas prób. Jak więc oceniać tego rodzaju zjawiska, nie mając w komisji nikogo, kto zna ten proces od środka?
Mam wrażenie, że zamykamy się w kręgu zaufanych kompetencji. To zrozumiałe – łatwiej ocenia się z tymi, którzy mówią podobnym językiem. Ale przecież teatr współczesny to nie tylko temat, forma, tendencja. To także ryzyko sceniczne, intuicja aktorska, gest reżyserski, który nie daje się łatwo opisać. Czy da się je sprawiedliwie ocenić bez udziału tych, którzy je współtworzą?
Nie chodzi o rewolucję. Nie chodzi też o przeciwstawianie sobie „teoretyków” i „praktyków” – to sztuczny podział, bo wielu z nas funkcjonuje po obu stronach. Ale chodzi o proporcje. O świadomość, że najciekawszy obraz teatru powstaje z różnych spojrzeń. Komisja wyłącznie krytyczno-teatrologiczna to tylko jeden z nich.
I dlatego wciąż mnie to zastanawia. I nie daje mi spokoju.