Nie mogę, Droga Madeleine, zgodzić się z Twoim stwierdzeniem, jakoby ostatni rok był czasem wyjętym z naszego życia. Oczywiście i mi w związku z zarazą doskwierają rozmaite ograniczenia (chociażby ponowne zamknięcie teatrów). A jednak sporo udało się zrobić. Moją książkę o staropolskiej recepcji Molière’a niebawem będzie już można wysyłać do druku. Zakończyłem też cykl wykładów o teatrze staropolskim, do których wygłoszenia zaprosiła mnie kierująca Instytutem Teatralnym dyrektor Elżbieta Wrotnowska. Wszystkie prelekcje zostały zarejestrowane i udostępnione w Internecie. Niebawem rozpocznę przekształcanie tego materiału w kolejną książkę.
Władze Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi powierzyły mi prowadzenie zajęć z historii teatru i dramatu na Wydziale Aktorskim, dzięki czemu z przyjemnością mogłem powrócić do praktyki dydaktycznej. Jakkolwiek zaś od ponad roku nie mam już zajęć w warszawskiej Akademii Teatralnej, to ostatnio uczestniczyłem tam w obronie jednego z moich magistrantów, który wreszcie sfinalizował przygotowywanie rozprawy. Mogę się teraz pochwalić, że grono dyplomantów, którzy zdobyli tytuły zawodowe pod moją opieką, liczy równo czterdzieści osób.
Udało się uruchomić teatrologiczne studia podyplomowe w Instytucie Sztuki PAN, gromadząc w ten sposób ciekawych wykładowców i niemniej interesujących słuchaczy. Zajęcia prowadzimy, jak to byś powiedziała, „en ligne”. Zasiadając przed ekranem komputera, czuję się trochę, jakbym znajdował się w czarodziejskiej pracowni i przemawiał do szklanej kuli. Ale spójrz, proszę, jak to dobrze, że takie czary istnieją!
Mimo przeciwności losu trwają prace Komisji Artystycznej Konkursu „Klasyka Żywa”. Od czerwca do września mieliśmy okazję obejrzeć wiele spektakli, a przy okazji odbyć sporo podróży. W czasie zarazy bardzo docenia się taką możliwość, a wyjazd do Krakowa jawi się niemal niczym jakaś egzotyczna wyprawa.
Dopytujesz się, Droga Przyjaciółko, jaki ostatni spektakl zdążyłem zobaczyć, zanim zamknięto teatry. Otóż przypominam sobie, że wybrałem się w owym tygodniu na Lo Speziale Franza Josepha Haydna. Inscenizację tej opery w łódzkim Teatrze Wielkim przygotowali: Eva Buchmann (reżyseria) i Michał Kocimski (kierownictwo muzyczne), a stało się to przy współpracy z naszą Akademią Muzyczną noszącą imiona Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów. Jako wokaliści wystąpili właśnie dyplomanci i absolwenci tej uczelni, a Haydnowskie partie z powodzeniem wykorzystali jako okazję do zaprezentowania swoich talentów. (Na przedstawieniu, które oglądałem, jako Sempronio występował Piotr Chłopicki, jako Volpino – Dominika Stefańska, jako Grilletta – Paulina Glinka, a jako Mengone – Krzysztof Lachman).
Nie wiem, czy pamiętasz treść tej komicznej opery z librettem napisanym według Carla Goldoniego. Najkrócej mówiąc, tytułowy aptekarz, najchętniej oddający się czytaniu sensacyjnych wiadomości z zagranicy, bardzo liczy na to, że uda mu się poślubić swoją wychowankę. Tymczasem Griletta nie jest oczywiście zainteresowana poślubieniem ani starca, ani też narzucającego się jej dandysa noszącego imię Volpino. Jej serce należy do niejakiego Mengone, który, aby być bliżej ukochanej, zatrudnił się jako aptekarski pomocnik.
Inscenizacja stworzona przez Ewę Buchmann jest skromna stosownie do kameralności tego utworu. Głównym elementem zaprojektowanych również przez nią dekoracji jest fiat 500, w którym mieści się i apteka, i mieszkanie trojga pracujących w niej postaci. Koncept ten pozwala na uruchomienie rozmaitych lazzi polegających, a to na wydostawaniu się z samochodu w jakiś niespodziewany sposób, a to na upychaniu w nim bądź wyciąganiu z niego niewiarygodnej ilości bagaży, a to wreszcie na rozkładaniu go tak, aby mógł posłużyć na przykład jako łazienka. Spektakl jest dość zabawny, a szczególną radość daje iście Goldoniowska scena, w której zarówno Volpino jak i Mengone przybywają w przebraniu notariuszy mających spisać podyktowany przez Sempronia kontrakt ślubny.
Mimo wesołej atmosfery przedstawienia mam z tamtej wyprawy do teatru dość przygnębiające wspomnienia. Jakkolwiek byłem na przedstawieniu parę dni po premierze, to na wielkiej widowni doliczyłem się zaledwie trzydziestu osób. Tak gwarny normalnie teatr został nagle porzucony przez widzów obawiających się powracającej zarazy. Wyobraź sobie, Droga Madeleine, jak dziwnie jest podczas antraktu spacerować po zupełnie opustoszałym foyer i jak dziwnie brzmią dzwonki zwiastujące koniec przerwy w głuchych kuluarach.
Dwa dni później miały się odbyć już ostatnie spektakle przed zamknięciem teatrów. W ów piątkowy wieczór miałem wykład w Szkole Filmowej i nie było żadnego sposobu, aby zdążyć do teatru na godzinę 19. Domyślasz się więc, z jaką radością ruszyłem do Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych, w którym przedstawienie zaczynało się o 20.30! Pokazywano tam spektakl teatru tańca noszący tytuł Matryca [Prześwit]. Rzecz miała premierę parę lat temu i grywano ją w różnych miejscach, ale dla mnie była zupełną nowością. Widowisko wyreżyserował Paweł Grala, a zagrali w nim Joanna Jaworska-Maciaszek oraz Michał Ratajski. Scenografię złożoną z prostych geometrycznych i mobilnych form zaprojektowała Agnieszka Zawartko. Inspiracją do stworzenia tego przedstawienia była fascynacja reżysera łódzkim „Manhattanem” (tak zabawnie bywa nazywane osiedle gigantycznych bloków wybudowanych w centrum naszego miasta, notabene mogące się raczej skojarzyć z Magadanem). Reżyser zaintrygowany autonomicznym życiem tych wieżowców (część z nich liczy ponad dwadzieścia pięter) postanowił z aktorami oddać fenomen ich funkcjonowania poprzez metaforyczne zobrazowanie codzienności toczącej się w identycznie rozplanowanych mieszkaniach. Przyjęta taneczna konwencja pozwoliła zaś przeistoczyć banalne czynności w formę zupełnie poetycką. Samotne i wspólne pokonywanie przestrzeni dokonywane przy pomocy najmniej oczywistych ruchów, przesuwanie czy przenoszenie scenograficznych brył symbolizujących lodówkę czy łóżko, skakanie w miejscu przechodzące w neurotyczny taniec – oto składniki widowiska, które w połączeniu z niespokojną muzyką Macieja Maciaszka przemieniają się w poruszającą widza opowieść.
Po spektaklu odbyło się spotkanie z twórcami. Jak zapewne się, Droga Madeleine, domyślasz, wszyscy zostaliśmy w tej teatralnej sali i wcale nie mieliśmy ochoty jej opuszczać. Miałem świadomość, że gdy wyjdę z teatru, to nieprędko przyjdzie mi doń powrócić…
Co się tyczy spraw prywatnych, to może więcej o nich napiszę już w innym liście. Przykro mi, że młodszy z Twoich braci przeżył tak wielki zawód… Biorąc jednak pod uwagę, ile jeszcze życia przed nim, możemy być pewni, że wszystko to się jakoś ułoży. A, właśnie! Napisał do mnie niedawno Daud Bar-Aram, o którego w którymś z listów dopytywałaś. Choć dzielnie zmaga się z przeciwnościami, to nie ze wszystkich zmagań wychodzi zwycięsko. Jak widzę, środowisko naukowe w jego kraju składa się głównie z tchórzy oraz konformistów. Jeśli będziesz chciała, to Ci coś więcej o tym napiszę.
Nie dziwię się, że słuchy o aferze, która rozpętała się wokół Gardzienic dotarły i do Ciebie. Oskarżenia kierowane wobec Włodzimierza Staniewskiego są tak poważne, że dobrze by było, gdyby je rozstrzygnięto na drodze sądowej. W związku z całą tą sprawą Polskie Towarzystwo Badań Teatralnych postanowiło urządzić zjazd poświęcony etyce w teatrze. Mam nadzieję, że uczeni koledzy zajmą się i sprawą etyki w teatrologii. O ile bowiem wpływ naszego środowiska na twórców teatralnych nie jest przesadnie duży, o tyle we własnych praktykach bylibyśmy chyba w stanie to i owo poprawić.
Kończąc ten list, chciałem Cię prosić, abyś przyjęła najserdeczniejsze życzenia Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia. Joyeux Noël!