EN

14.08.2020, 14:21 Wersja do druku

Chcą zniszczyć teatr jednym pociągnięciem długopisu

Polityka kulturalna PiS-u zdobywa teatry, by móc oddolnie nimi sterować za pomocą partyjnej propagandy. Z kulturą nie będzie to miało za wiele wspólnego - mówi Daniel Dobosz, aktor Teatru Osterwy w Lublinie.

mat. teatru

31 sierpnia skończy się czteroletnia kadencja Doroty Ignatjew na stanowisku dyrektora Teatru Osterwy w Lublinie. Zarząd województwa nie chciał przedłużać jej umowy i dlatego rozpisał konkurs. Początkowo Ignatjew nie zamierzała w nim startować, ale zmieniła zdanie na prośbę jednego ze związków zawodowych działających przy lubelskiej scenie. O stanowisko nie ubiegała się jednak sama. Do zarządzania teatrem zgłosiło się sześciu innych kandydatów. Zaraz po przesłuchaniach niespodziewanie poinformowano, że konkursu nie rozstrzygnięto, ponieważ żaden z uczestników nie spełnił kryteriów ustalonych przez komisję konkursową. Teraz przeważająca część zespołu próbuje apelować do marszałka o pozostawienie Ignatjew na stanowisku, ale próby jakiegokolwiek dialogu pozostają bez odpowiedzi.

ROZMOWA Z DANIELEM DOBOSZEM

TOMASZ KOWALEWICZ: - Rozumie pan cokolwiek z nierozstrzygniętego konkursu na dyrektora Teatru Osterwy, który kilka tygodni temu odbył się w urzędzie marszałkowskim?

DANIEL DOBOSZ: - Konia z rzędem temu, kto wyjaśni motywacje niektórych członków komisji. Konkursu nie rozstrzygnięto, bo komisja uznała, że żaden z kandydatów ubiegających się o stanowisko dyrektora nie spełnił kryteriów oceny. Po konsultacjach z panią mecenas dowiedzieliśmy się jednak, że trudno uznać, aby członkowie komisji głosowali za kandydatem, który nie odpowiada określonym wymogom. W tym konkretnym przypadku chodzi o Dorotę Ignatjew, która otrzymała trzy głosy poparcia, i Witolda Kopcia, aktora teatru, który zdobył głos jednego członka komisji. Naszym zdaniem obrady zakończyła wadliwa uchwała komisji. Pisemnie poprosiliśmy o interwencję marszałka Stawiarskiego, ale opieszałość władnych zadziwia, bo do dziś pozostaje ono bez odpowiedzi. Wniosek? Polityka kulturalna PiS-u zaczyna wchodzić w mniejsze ośrodki. Zdobywa teatry, muzea i filharmonie, by móc oddolnie sterować instytucjami za pomocą partyjnej propagandy. Obawiam się, że z kulturą nie będzie to miało za wiele wspólnego.

I dlatego władze województwa nie chcą przedłużyć umowy Dorocie Ignatjew?

- Myślę, że w Dorocie Ignatjew przeraża ich jej samodzielność oraz fakt, że nie utożsamia się z żadną opcją polityczną. Jest autonomiczna, dlatego żadni politycy nie mają do niej dostępu. To jest dla nich największy problem. Wystarczy wspomnieć chociażby niedawny wyczyn radnego Mieczysława Ryby, który na sejmiku podniósł temat dwóch przedstawień naszego teatru, których nie widział, ale zupełnie nie przeszkadzało mu, by się o nich wypowiadać. Chodziło o „Baśnie braci Grimm dla dorosłych" i „Pana Tadeusza". Tłumaczył wtedy, że Katolickie Stowarzyszenie Emerytów i Rencistów zgłosiło sprzeciw co do formy tych spektakli. Nie dowiedzieliśmy się ani ile osób poczuło się urażonych, ani nie poznaliśmy żadnego oficjalnego dokumentu, w którym ów klub miałby się skarżyć. Następnie, komentując sytuację dla mediów, zwierzył się opinii publicznej, że w Teatrze Osterwy ostatni raz był dwa lata temu z żoną, ale nie podobało mu się i właściwie żałuje. Nie wiem, czy profesor Ryba ma świadomość, ile w tym zdaniu wyłożył prawdy o sobie. A ja ze swojej strony zapraszam pana Rybę, żeby zobaczył, ile dobrych rzeczy wydarzyło się w teatrze przez te dwa lata. Zapraszam również przedstawicieli organizatora, którzy z rzadka do nas zaglądają, nie odbierając nawet pozostawionych dla nich zaproszeń.

Może według komisji konkursowej Dorota Ignatjew jest złym dyrektorem i dlatego nie powierzono jej teatru na kolejne cztery lata?

- W moim odczuciu to w ogóle nie jest ten sposób rozumowania. Za obecną dyrektorką stoją konkretne dokonania. Wyprowadziła teatr z finansowej straty, zwiększyła liczbę premier, w konsekwencji musiała zdobyć dodatkowe pieniądze na ich produkcję, bo dotacja organizatora utrzymywała się na poziomie pozwalającym wygenerować trzy premiery w sezonie. Udało się to m.in. dlatego, że podejmowała strategicznie dobre decyzje na poziomie wyboru repertuaru i twórców, których zapraszała do współpracy. Efektem były przedstawienia z frekwencyjnym sukcesem. Z wpływów z biletów była w stanie opłacić produkcję nowych przedstawień. To Ignatjew wreszcie otworzyła małą scenę, którą obiecywano nam od wielu lat. Doprowadziła do remontu budynku. Trudno też zarzucić obecnej dyrektor, że nie dbała o szeroki wachlarz repertuarowy, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom publiczności. Bo w teatrze instytucjonalnym każdy widz powinien mieć możliwość wyboru. Nie mogę również nie wspomnieć o wyjazdach ze spektaklami na najważniejsze festiwale teatralne w tym kraju. Za kadencji obecnej dyrektor naprawdę się to udało. A fakt, że zostaliśmy zauważeni i docenieni za nasza ciężką pracę, napędzał nas do dalszego poszukiwania i rozwoju. W tym teatrze naprawdę bardzo dobrze się działo. Teraz za jednym pociągnięciem długopisu ktoś chce to wszystko zniszczyć.

Ale oprócz Doroty Ignatjew na objęcie stanowiska dyrektora miało ochotę też pięciu innych kandydatów. Żaden z nich nie uzyskał poparcia. Przecież jeśli mówi pan o wstawianiu własnego człowieka do rządzenia instytucją, można było to zrobić właśnie w tym konkursie.

- Moim zdaniem ich kandydat ukryty pod stołem nie stanął do konkursu z prostego powodu - nie spełniał wymogów formalnych. Albo nie posiada wyższego wykształcenia, albo nie pracował nigdy w instytucji kultury, albo nie przepracował pięciu lat na kierowniczym stanowisku. W takim przypadku musiałby odpaść już na starcie. Konkurs zorganizowano więc tylko po to, by pokazać, że właściwie nie zjawiła się ani jedna osoba nadająca się na zarządcę teatru. Dlatego teraz PiS musi ofiarować nam swojego kandydata, bo w normalnej procedurze nie udało się go wyłonić. Czekamy z niecierpliwością. Niestety nikt nie wie, kiedy może to nastąpić. Jest późno, więc trudno liczyć na to, że nowa osoba na stanowisku zaplanuje nadchodzący sezon bądź przygotuje alternatywny model zarządzania instytucją w przypadku ponownego lockdownu. Bo teatr, kiedy jest zamknięty na cztery spusty, nie zarabia, a koszty stałe ponosić musi. Nad losem ludzi zatrudnionych w teatrze organizator pochylić się nie chce, co możemy właśnie zaobserwować.

Ale chyba nie wszyscy pracownicy Teatru Osterwy mówią jednym głosem. Kontrkandydatem Doroty Ignatjew był niespodziewanie też aktor waszego zespołu Witold Kopeć.

- „Niespodziewanie" - to słowo nie jest wstanie wyrazić szoku, którego doznaliśmy dowiadując się o jego kandydaturze. Pan Witold Kopeć prowadził tutaj swoją rozgrywkę. Ze związku zawodowego „Solidarność", któremu przewodniczy, uczynił prywatny folwark, a pracowników w nim zrzeszonych pozbawił możliwości podjęcia decyzji, na kogo chcą głosować. Głos przedstawiciela organizacji związkowej w konkursie jest głosem reprezentacji, nie dyspozycją przewodniczącego. A był czas, kiedy w gronie zespołu zastanawialiśmy się, kto ewentualnie nadawałby się na dyrektora, gdyby chociażby Ignatjew nie stanęła do konkursu albo nie uzyskała poparcia zespołu aktorskiego. Chcieliśmy znaleźć jakieś nazwisko, by uprzedzić mechanizm partyjny, który błyskawicznie mógłby nam tu kogoś wstawić. Oficjalnie nie pojawiła się wtedy żadna kandydatura. Pan Kopeć siedział cicho, nie przyznając się, że zamierza kandydować. Nie zamierzał dyskutować z nikim o swojej wizji teatru. Nie wiemy więc nawet, jaki miał pomysł na ten teatr. Swoim zachowaniem pokazał koleżankom i kolegom gest posłanki Ochockiej.

A poznaliście plany na czteroletnią kadencję innych kandydatów?

- Nie, bo wszystko owiane jest tajemnicą. Wyobraża pan sobie, że nawet po pierwszym etapie sprawdzenia kandydatów pod względem formalnym urząd marszałkowski zabrał nam prawo do informacji publicznej. Nie wiedzieliśmy, kto ubiega się o fotel dyrektora instytucji, w której pracujemy. A członkowie komisji, którzy byli naszymi przedstawicielami, czyli Jolanta Rychłowska ze Związku Zawodowego Aktorów i Marek Bijak z „Solidarności" zostali zobligowani do zachowania tajemnicy. Oficjalnie więc w ogóle nie mogliśmy się do tego odnieść, bo urząd zamknął nam usta.

Dlaczego politycy Prawa i Sprawiedliwości działają w taki właśnie sposób? Myśli pan, że to brak kadr przy jednoczesnej pokusie rządzenia czy zaplanowane działanie obliczone na zniszczenie dotychczasowego dorobku niektórych instytucji kultury?

- Moim zdaniem to centralnie sterowana polityka kulturalna. Zaczęli od telewizji, radia i teraz po prostu muszą schodzić niżej.
Potrzebują narzędzi, żeby prowadzić swoją grę. Nagle więc szuka się nowych przyczółków propagandy. Nawet jeśli nie zrobią nowych przedstawień, zdejmą te dla nich niewygodne. PiS-owska władza woli nie ryzykować. Ogłupiać ludzi można także niczego im nie proponując. Jeżeli w Muzeum Okręgowym w Tarnowie zwolniono dyrektorkę, zarzucając jej m.in. zbyt ambitny program, to doszliśmy już naprawdę do granic absurdu. Normalni ludzie ucieszyliby się, wiedząc, że zamiast prezentacji martwej przestrzeni ktoś próbuje szukać nowych rozwiązań. Dla tej władzy to widocznie za wiele.

Dlaczego nie wierzy pan, że dyrektor z nadania rządzącej partii nie może zaproponować programu, który będzie kontynuacją tego, co już w teatrze się dzieje?

- Dlatego, że wizja rządzącej partii jest zgoła odmienna od wartości, które są dla mnie ważne.

W takim razie, jak pana zdaniem mógłby wyglądać ten teatr pod rządami kandydata przysłanego przez PiS?

- Nie wiem. Dzisiaj, będąc rozgoryczony swoją niemocą i bezsilnością wobec tego, co się dzieje w teatrze za sprawą partyjnych wygibasów, postrzegam rzeczywistość w ciemniejszych barwach. Czekamy na nowego dyrektora i jego wizję. Dopiero wtedy będziemy mogli znowu się od czegoś odbić. Teraz jest próżnia i wyczekiwanie, a władza ma nas totalnie w dupie.
Wiele wskazuje na to, że Teatr Osterwy podzieli los Centrum Spotkania Kultur, które w ciągu jednego roku było zarządzane przez kilku p.o. dyrektora. Nie wpłynęło to zbyt korzystnie na jego ofertę programową.
- Centrum Spotkania Kultur to w ogóle idealny przykład na to, jak nie należy zarządzać wielką instytucją. Boję się, że taka sama drabina przetoczy się wkrótce przez Teatr Osterwy. W gronie kolejnych pełniących obowiązki dyrektora nasze progi zaszczyci urzędnik z departamentu kultury urzędu wojewódzkiego, którego namiętnie przestawia się z jednej funkcji na drugą niczym szachowego pionka. U nas może zagości dłużej niż te dwa tygodnie w CSK, gdyż miejsce parkingowe dla dyrektora już jest wyznaczone. Być może dyrektor Lubelskiego Regionu Poczty Polskiej, co miejsca w CSK nie zagrzał, wymości je sobie w Osterwie, a jeśli nie on, to kolejny spadochroniarz z CSK, który chyba jednak lepiej zarządza parkiem wodnym niż instytucją kultury. Ale nie mnie to oceniać. Partyjni dygnitarze zrobią to za mnie.

Myśli pan, że uda się to wszystko kiedyś naprawić?

- Kiedyś na pewno, ale myślę, że trochę to potrwa. Cezary Morawski nie jest już dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu, a czy słyszał pan w ostatnich latach coś dobrego o tej instytucji? To będzie długi proces odbudowy. Najbardziej denerwuje mnie ignorancja marszałka względem ludzi zatrudnionych w teatrze. Już dwa miesiące czekamy na odpowiedź na pismo, które mu wysłaliśmy. Podobno nie ma czasu, żeby się z nami spotkać. Władza nas po prostu nie szanuje i odbiera nam prawo do walki o nasze miejsce pracy. To jest coś, czego absolutnie nie mogę pojąć. Możemy się różnić, ale powinniśmy móc o tym dyskutować. Na tę chwilę mamy przed sobą tylko zamknięte drzwi. Brak dialogu nie prowadzi do niczego dobrego.

Tytuł oryginalny

Chcą zniszczyć teatr jednym pociągnięciem długopisu

Źródło:

Gazeta Wyborcza - Lublin nr 190/14.08

Autor:

Tomasz Kowalewicz

Data publikacji oryginału:

14.08.2020

Wątki tematyczne