„Boska!" Petera Quiltera w reż. Tadeusza Łomnickiego w Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Magdalena Mikrut-Majeranek w „Teatrologii.info".
Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, jednak niewątpliwie ułatwiają życie i realizację pasji. Przekonała się o tym Florence Foster Jenkins, amerykańska sopranistka amatorka, określana mianem najgorszej śpiewaczki świata. Wspominam ją nieprzypadkowo, bowiem to właśnie ona jest bohaterką najnowszej, 1135. premiery Teatru Śląskiego im. Wyspiańskiego. Rozpoczynając 2024 roku na katowickiej scenie, zaprezentowano Boską Petera Quiltera w reżyserii Tadeusza Łomnickiego z brawurową rolą Grażyny Bułki.
Historia Florence oparta jest na faktach. Ekscentryczna Amerykanka nie grzeszyła talentem wokalnym, ale jej największą pasją było właśnie śpiewanie – i to nie wykonywanie muzyki popularnej, a opera! Choć marzyła o karierze primadonny, ze spełnianiem swoich fantazji musiała poczekać aż do śmierci ojca, bowiem ten sprzeciwiał się jej występom. Obrotny bankier najwyraźniej miał ku temu poważne powody i… dobry słuch. Po jego śmierci Florence odziedziczyła niemały majątek, który umożliwił jej realizację muzycznych planów. I choć nie miała zadatków na gwiazdę estrady, podbijała kolejne sceny, a ukoronowaniem jej kariery był recital w nowojorskiej Carnegie Hall, najbardziej prestiżowej sali koncertowej na świecie. Zmarła 26 listopada 1944 roku, zaledwie miesiąc i jeden dzień po pamiętnym występie, a jej historię uwiecznił Peter Quilter, dramaturg z West Endu i Broadwayu. Jest on autorem m.in. End of the Rainbow, której premiera miała miejsce w 2005 roku. Opowiada o ostatnich chwilach międzynarodowej gwiazdy – Judy Garland (1922-1969), amerykańskiej piosenkarki, aktorki i artystki wodewilowej, która występowała nie tylko w filmach, ale i Carnegie Hall. W tym samym roku premierę miała też sztuka Glorious! (Boska) o Florence Foster Jenkins.
Komedia ta doczekała się teatralnych realizacji w ponad 30 krajach. Historia najgorszej śpiewaczki świata została też zekranizowana, a tytułową rolę powierzono Meryl Streep, z kolei na platformie streamingowej Netflix można obejrzeć dokument biograficzny w reżyserii Ralfa Plegera z Joyce DiDonata w roli Florence, który zawiera archiwalne nagrania i fotografie tytułowej bohaterki. W Polsce w rolę Florence wcieliła się m.in. Krystyna Janda w sztuce wyreżyserowanej w 2007 roku przez Andrzeja Domalika w warszawskim Teatrze Polonia, a także Marta Bizoń w 2021 w realizacji Roberta Talarczyka (dyrektora Teatru Śląskiego) w Ludowym w Krakowie czy Beata Olga Kowalska w przedstawieniu Pawła Szkotaka, w Polskim w Bielsku-Białej. Teraz do tego grona dołączyła Grażyna Bułka.
Aktorka Teatru Śląskiego, która od ponad 40 lat obecna jest na scenie, z prawdziwą maestrią wciela się w rolę (nie)boskiej śpiewaczki. Jej wystudiowana mimika i charakterystyczna mowa ciała – z całą galanteryjną ceremonialnością, przerysowaniem i przesadną uprzejmością – przypominają grę aktorek z dwudziestolecia międzywojennego. Każdy gest ma tu znaczenie i Grażyna Bułka znakomicie zdaje sobie z tego sprawę. Wyraźnie widać, że bawi się rolą, a wcielanie się w tę postać sprawia jej radość. Jej Florence posiada niezwykłą lekkość budowania świata na podobieństwo swoich marzeń. Jego fundamenty wznoszone są na wątłych posadach wyimaginowanych obrazów, które roją się w jej myślach. Bohaterka ta jednocześnie promieniuje autentyczną radością i pewnością siebie, ale w jej oczach widać też smutek. Jest władcza i znakomicie manipuluje otoczeniem. Brakuje jej jednak obiektywizmu i krytycyzmu wobec siebie. Żyje w bańce, otoczona przez orszak apologetów, jest głucha na głosy świata zewnętrznego. A może to jednak tylko pozory? Oczy zdradzają więcej niż wypowiadane słowa. Taka była też prawdziwa Florence. Rola ta to prawdziwe wyzwanie aktorskie. Trudno jest tak pięknie fałszować i tak przekonująco brnąć w fikcję. Triumf Grażyny Bułki ufundowany jest na ciężkiej pracy i nieprzeciętnym talencie śląskiej artystki, która na swoim koncie ma już kilka Złotych Masek, czyli nagród teatralnych przyznawanych z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru za szczególne osiągnięcia artystyczne w zakresie sztuki teatralnej. Kto wie, czy dzięki roli Florence nie wzbogaci się o kolejną statuetkę?
Kreacje Florence zaprojektowała Gosia Baczyńska, która niejednokrotnie współpracowała ze śląskimi teatrami. Znana projektantka przygotowała m.in. kostiumy do spektaklu Callas. Master Class, którego premiera miała miejsce 5 września 2020 roku w Operze Śląskiej, za co została też nominowana do XV Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury. To ciekawa zestawienie, bowiem Maria Callas okrzyknięta została „primadonną stulecia”, a jej talent był niekwestionowany. Najgorsza śpiewaczka świata za sprawą projektantki nosi wymyślne, niezwykle fikuśne suknie i nakrycia głowy (pantofelek w roli fascynatora czy anielska kreacja), które przypominają te znane z archiwalnych zdjęć i nagrań diwy. Z kolei kostiumy – zdecydowanie bardziej stonowane, choć atrakcyjne i szykowne – pozostałych aktorów przygotowała Anna Franczyk.
Akcja spektaklu rozgrywa się w willi madame. Przenosimy się do niej za sprawą scenografii, za którą odpowiada Ewa Mroczkowska. Składają się na nią udrapowane starannie kotary w pastelowych kolorach. Całości dopełniają meble w stylu Ludwika XV, jest i fontanna, a także złoty patefon i rzeźby ptaków podtrzymujące unoszącą się nad sceną zwiewną tkaninę. Wspomniane drapowane materiały przypominają kurtyny, bowiem życie najgorszej śpiewaczki świata to nieustający spektakl. Efekt życia w świetle reflektorów wzmacnia reżyseria świateł Dariusza Pawelca. W takim anturażu Florence stanowi wcielenie goffmanowskiego człowieka w teatrze życia codziennego. Dominuje kampowa estetyka, więc scenografia, pełna przepychu, nie ustrzegła się kiczu, ale czyż nie właśnie on kojarzy się z tytułową artystką?
Grażynie Bułce partneruje Mateusz Znaniecki, który wciela się w akompaniatora. Jego Cosme McMoon to ciekawa postać. Skromny, nieco wycofany, obdarzony pewnymi nerwowymi tikami. Z pewną dozą niedowierzania czy powątpiewania podchodzi do kontaktu z artystką, a jednocześnie jest nią zafascynowany. Bardzo szybko łączy kropki, grając w grę dyktowaną przez mocodawczynię. Meandruje, kluczy, komentując umiejętności Florence zręcznie unika krytykowania (nie)boskiej artystki, łechcząc jej ego. Drugim mężczyzną pojawiającym się w świecie wykreowanym przez Florence, jest St. Clair, czyli Andrzej Warcaba – podstarzały amant, aktor, który karierę sceniczną i najlepsze lata w swojej karierze ma już za sobą. Zgorzkniały artysta otwarcie krytykuje kolegów po fachu, wytykając m.in. brak talentu Marlonowi Brando. Wulkanem energii, który raz po raz wybucha, zarażając entuzjazmem, jest Maria, czyli meksykańska służąca grana przez Dorotę Chaniecką – nadaktywna, rozemocjonowana i niezwykle głośna. Postać ta wprowadza do sztuki element komizmu i dynamizm rozsadzający świat skrupulatnie budowany przez Florence. Jest i piękna Dorothy, czyli wierna, niezwykle oddana przyjaciółka diwy. W tej roli zobaczymy eteryczną Barbarę Lubos. Jej anielski głos działa kojąco nie tylko na Florence. To ona wspiera śpiewaczkę w jej pasji, umacniając ją w jej fantazjach. Swoistym czarnym charakterem w tej cukierkowej bajce, w której wszyscy spijają sobie z dzióbków, jest charakterna pani Verindah-Gedge, grana przez znakomitą Ewę Leśniak. Florence, przekręcając jej imię, zwraca się do niej per Weranda Kicz. Jest to jedyna osoba otwarcie przeciwstawiająca się Florence i szczerze mówiąca o jej twórczości, siejąca ziarno niepewności co do faktycznego talentu celebrytki.
Boska to znakomicie zagrana i wyreżyserowana (brawa dla Tadeusza Łomnickiego, który kiedyś sam grał St. Clair’a), słodko-gorzka opowieść o pasji, która jest w stanie zagłuszyć zdrowy rozsądek. Florence Foster Jenkins, główna bohaterka komedii Petera Quiltera, rozpoczynała karierę 112 lat temu, w 1912 roku, kiedy zatonął Titanic, co podkreśla grająca Florence Grażyna Bułka. Jej muzyczna kariera i upór, z jakim realizowała swoje plany, stanowi fenomen. Gdyby urodziła się pod koniec XX wieku, pewnie zginęłaby w tłumie celebrytek i celebrytów aspirujących do roli artystów. Ze sceny słyszmy, że to „anioł inspiracji”. I faktycznie, choć talentu jej poskąpiono, to wyobraźni i uporu jej nie brakowało. A kiedy inni sprowadzają ją na ziemię, ona ripostuje, mówiąc, że „życie w realnym świecie jest przereklamowane”. Czyż nie?