„Miłość w kawałkach” na motywach powieści „Bo to jest w miłości najstraszniejsze” Nicole Müller i wierszy Laury Osińskiej wg scenariusza i w reż. Iwony Kempy w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie. Pisze Agnieszka Loranc z Nowej Siły Krytycznej.
Iwona Kempa wraz z Anną Bas powracają po trzech latach od premiery przedstawienia „Czarownice, wszystkich nas nie spalicie” na deski krakowskiego Teatru Nowego Proxima. Spektakl „Miłość w kawałkach” powstał na motywach powieści „Bo to jest w miłości najstraszniejsze” Nicole Müller i wierszy Laury Osińskiej z tomu „zmyśl[ ]zmysł”. Jak postaci mówią na wstępie, przedstawienie „da się szybko streścić”. To historia miłości dwóch kobiet, która choć targana namiętnościami miała trwać wiecznie, lecz bezpowrotnie zakończyła się po czterech latach.
„W spotyka Ja, albo Ja spotyka W” – tak rozpoczyna się scenariusz napisany na dwie kobiety, lecz odegrany przez cztery aktorki. W (Katarzyna Galica) postanawia odejść wraz z dziećmi od męża i stworzyć nową rodzinę u boku kochanki, którą grają Martyna Dyląg, Martyna Krzysztofik i Natalia Strzelecka. Rozpisanie postaci trzy wykonawczynie służy przede wszystkim budowaniu migawkowej narracji, rozmyciu wspomnień, które wiążą się z niepogodzeniem się ze stratą. Dzieło Nicole Müller jest stworzoną z setek fragmentów opowieścią o utracie ukochanej osoby i zmaganiu się z procesem żałoby. Kochanka prócz wzniosłych chwil, przeżywa spektrum problemów, których wspólnym mianownikiem jest mąż W. Rozstanie z nim przychodzi W z wielkim trudem, ostatecznie nie dochodzi do skutku.
Kempa wraz z Bas powołują binarny świat, któremu ulega związek dwóch kobiet. Podział na męskie i kobiece wpisany jest choćby w to, co widzimy w warstwie wizualnej stworzonej przez Joannę Zemanek. Kostiumy kontestują stereotypy na temat płci, a równocześnie budują kolejny, w którym homoseksualny związek opiera się na odgrywaniu ról męskich i żeńskich. Blondwłosa Katarzyna Galica ubrana jest w kombinezon w kolorze fuksji, podkreślający opisywane wielokrotnie przez kochankę jej atuty, i w buty na wysokim obcasie. Dyląg, Krzysztofik i Strzelecka wyglądają niemal identycznie: krótkie kasztanowe włosy, zbyt duża niebieska koszula, luźne czarne spodnie i trampki. W jednej ze scen przebierają się w „kobiece” pstrokate ubrania (sukienki, eleganckie garsonki), by doścignąć i zadowolić partnerkę. Próby te skonfrontowane ze wspomnieniem pierwszej komunii świętej, odwiecznym tkwieniem w stanie pomiędzy męskim a żeńskim, uzmysławiają, że życie bohaterki to tragifarsa.
Choć postać grana przez trzy aktorki pełni funkcję domowego majsterkowicza, nie jest emocjonalnie wyobcowana w związku z poetką, która posługuje się erudycyjnymi porównaniami, swoją wrażliwość i potrzebę miłości zawiera w słowie pisanym. Każde z trzech aktorskich wcieleń bohaterki różni się, co szczególnie manifestowane jest w choreografii ułożonej przez Martynę Dyląg. Ona sama jest najbardziej aktywna ruchowo, wchodzi w fizyczne interakcje z Galicą, opowiada ciałem o miłości, ale też o problemach z samoakceptacją. Krzysztofik i Strzelecka więcej posługują się mową, bądź wykonują choreografię w grupie.
Moje oczekiwania wobec „Miłości w kawałkach” były wysokie, szczególnie po spektaklu Iwony Kempy „Szczeliny istnienia” w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Występujące w nim Martyna Krzysztofik i Natalia Strzelecka powtórzyły tamten sukces na scenie Proximy. Tu odnajdują i uzupełniają się w utworach Sinead O'Connor czy Tracy Chapman. Z kolei Katarzyna Galica w piosence „I Only Want to Be With You” Dusty Springfield znakomicie przedstawia motywacje i bezinteresowność swojej postaci wobec jedynej w jej życiu miłości do kobiety. Na grającą na gitarze Kingę „Baker” Piekarz stale pada strumień światła, nie jest schowana za którąś z półtransparentnych, czarnych zasłon, jej obecność została wpisana w przedstawienie. Muzyczne wstawki nadbudowują multimedialne projekcje. Niepotrzebny jest na przykład samochód, bo zaledwie kilka krzeseł i ruchome leśne tło imituje podróż W.
Historię tę da się streścić w kilku zdaniach. Bohaterki przekonują jednak, że „wszystko to, co istotne dzieje się pomiędzy”. Teatr jest tym miejscem, w którym wywracać można dogmaty, konwenanse i markować bezpieczną rzeczywistość, do której warto aspirować. Twórczynie kreślą ją w sposób ponury, niemniej prawdziwy. Niezależnie od tego kim jesteśmy, reagujemy w podobny sposób na miłość, odczuwamy szczęście bądź cierpimy z jej powodu. Oglądamy studium miłości, która dla wielu jest niezrozumiała, a nawet nieakceptowalna. Nie bez przyczyny premiera przypadła na 17 maja, kiedy obchodzony jest – na pamiątkę wykreślenia homoseksualizmu z listy chorób przez WHO – Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Bifobii i Transfobii.
Agnieszka Loranc – studentka kulturoznawstwa i wiedzy o mediach na Uniwersytecie Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, członkini krakowskiego stowarzyszenia „Chodźże do teatru”.