„Spóźnione odwiedziny” Jordana Tannahilla w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie . Pisze Wiesław Kowalski w portalu Teatr dla Wszystkich.
Pomimo, że sam autor „Spóźnionych odwiedzin” pozwala inscenizatorom na zmiany w tekście mogące odnosić się do okoliczności czy podłoża społeczno-obyczajowego danego kraju, Iwona Kempa w dramacie pochodzącego z Kanady Jordana Tannahilla zmienia bardzo niewiele. I jest to posunięcie jak najbardziej słuszne, albowiem opowieść o samobójczej śmierci młodego chłopaka, będącej konsekwencją dyskryminacji, pogardy i piętnowania ze strony rówieśników z powodu jego odrębności, wobec aktualnych wydarzeń w Polsce stanowi porażającą egzemplifikację tego, co dzieje się w aspekcie pojmowania tolerancji w naszym społeczeństwie.
Scenografia Joanny Zemanek jest mocno ascetyczna i znacząca w swej umowności – to zaledwie kilka krzeseł, długi, drewniany, pozbawiony kolacyjnych ornamentów prostokątny stół, przy którym spotykają się bohaterowie dramatu, będący reprezentantami upper middle class. Zero atrybutów dosłowności, wszystko musi się rodzić w napięciu miedzy postaciami i namiętnościami, które nimi tragają. Ale zanim bohaterów zobaczymy na scenie, jako pierwszy, pojawia się w salonie Aleksander Gałązka, tajemniczy młodzieniec, którego tożsamość poznamy dopiero wtedy, gdy zacznie z kamerą wideo podążać za uczestnikami już wcześniej rozpoczętej rozmowy, mającej przynieść jednym zmazanie winy, drugim rodzaj zadośćuczynienia. Piotr to syn Darii (Dominika Bednarczyk) i Michała (Maciej Jackowski), który nie wytrzymał bezprawnych aktów dokonywanych w szkole przez swoich rówieśników, między innymi przybyłego z rodzicami (Tamara – Natalia Strzelecka, Jan – Marcin Sianko) na spotkanie Kubę (bardzo udany debiut Jakuba Suwińskiego, studenta AST), nie potrafiącego również tolerować u kolegi najmniejszego objawu ekstrawagancji czy prowokacyjnego zachowania. W konsekwencji zmaganie dwóch małżeństw, które próbują znaleźć wyjście z tej tragicznej i traumatycznej dla wszystkich sytuacji, staje się bolesną wiwisekcją ich dotychczasowego życia, obnażając najbardziej ciemne, zawiłe i przygnębiające strony tego, co do tej pory wspólnie przeżywali jako rodzina i jako członkowie społeczeństwa podzielonego w pojmowaniu takich zjawisk jak homoseksualizm, homofobia czy depresja. Bo na nią, jak się okaże, a co skrzętnie zechcą wykorzystać w obronie matka i ojciec Jakuba, chorował również Piotr. Ostatecznie efekt tej konfrontacji, pełnej oskarżeń, pozostanie dla wszystkich tak samo bolesny, a rezultaty tej swoistej terapii nie uleczą ani smutku rodziców Piotra, wciąż pogrążonych w żałobie, ani rodziców Kuby, którzy bezskutecznie próbują zrzucić winę na innych. W kolejnych rozmowach pogłębiać się będzie wzajemna niechęć, objawiająca się niekiedy w zachowaniach bardziej agresywnych, będących egzemplifikacją narastającego konfliktu pełnego coraz większego żalu i jednocześnie przygnębienia.
Kempa umiejętnie rozkłada akcenty w dramaturgii całego spektaklu, konsekwentnie buduje wszystkie napięcia między małżonkami – tu nawet to, gdzie kto siedzi, ma swoje uzasadnienie; dzięki takiemu zabiegowi izolowania i oczyszczania struktury dramatu i jego problematyki, temperatura wszystkich dialogów jest od początku do końca bardzo wysoka, nawet wtedy, kiedy żar wygłaszanych kwestii prowadzony jest spokojnie i w miarę rzeczowo. Pomaga w tym użycie kamery, która pokazuje widzom najmniejsze detale z działań protagonistów. Zbliżenia na elementy twarzy dłoni, czy inne części ciała łatwo poddające się ekspresji, pokazują bardzo często to, czego bohaterowie powiedzieć nie chcą, co próbują ukryć i czego się boją, uciekając przed prawdą. Ta swoista podwójność gry w wyrażaniu emocji jest dla widza bardzo ciekawym doświadczeniem, które poszerza chęć zrozumienia motywów postępowania z obydwu stron. A nie jest to łatwe, z ogromnym trudem bowiem przychodzi rodzicom okazać odruchy, które mogłyby wskazywać na szczerość ich poglądów dotyczących tolerancji nawet dla najbliższych w rodzinie osób. Można odnieść wrażenie, że matka Piotra zawsze miała z tym problem. Stąd takie wzruszenie osiąga scena, kiedy wreszcie dochodzi do przytulenia ich twarzy. Ale hipokryzja i brak skrupułów też nie raz pokażą podczas tego spotkania swoje pazury.
Po tym przedstawieniu, jakże godnym pamięci i aktualnym, ukłonów nie będzie. Pojawią się natomiast na stole – ołtarzu kwiaty, niczym hołd oddany tym, którzy polegli w walce z homofobią, wykluczaniem, hejtem i aktami przemocy okazywanymi młodym ludziom o innej orientacji seksualnej. Ich imiona pojawiają się na ekranie jak wyrzut sumienia. Piotr śpiewa po raz drugi, tym razem utwór Rihanny „Stay”. I nie jest już dla nas tylko martwą ofiarą. Zresztą nigdy nią nie był. Ale teraz jest już czymś znacznie, znacznie większym.