„Los Mimos”, kreacja zbiorowa Wrocławskiego Teatru Pantomimy pod opieką artystyczną Leszka Bzdyla. Pisze Hubert Michalak w portalu Teatrologia.info.
Na końcu lata i na początku sezonu Wrocławski Teatr Pantomimy zaprosił publiczność na najnowszą premierę, pierwszą za dyrekcji artystycznej Leszka Bzdyla. Los Mimos to (zapożyczając z terminologii muzycznej) swego rodzaju quodlibet, a inspiracje lockdownem, epidemią oraz Dekameronem widoczne są od samego rozpoczęcia przedstawienia.
Klamrę kompozycyjną widowiska stanowi pojawienie się Pięciu Mnichów Od Zarazy (Paulina Jóźwin, Anatoliy Ivanov, Jan Kochanowski, Paula Krawczyk-Ivanov i Eloy Moreno Gallego).
Posłańcy złej wiadomości w charakterystycznych maskach z długimi dziobami i obszernych szatach (kostiumy: Małgorzata Bulanda) natychmiast wprowadzają atmosferę niepokoju.
Już po chwili zaczynamy rozumieć, że ogród Wrocławskiego Teatru Pantomimy zasiedlą szczęśliwcy, którzy uniknęli zarazy i mogą się „rozkoszować” własną obecnością. Mnisi, wracając w finale, przypomną publiczności, że wszystko co się wydarzyło na scenie jest igraszką epidemicznych ocaleńców, a za ścianą zieleni czeka przyczajona groza.
Mając za tło budynek WTP mimowie uczynili polem gry jego fasadę, schody, trawnik oraz kępy drzew i krzewów.
Wszystko dzieje się w naturalnym oświetleniu (wrześniowe popołudniowe słońce jest niesamowicie utalentowanym reżyserem światła). „Wszystko” – czyli różnorakie ludzkie historie posplatane ze sobą lub wyodrębnione jako wątki poboczne. Główną grupą bohaterów są wysoko urodzone postaci, najwyraźniej – właściciele domu.
Niektórzy aktywnie wchodzą w relacje z pozostałymi bohaterami, jak lowelas Markiz Zbuntowany (Krzysztof Szczepańczyk).
Inne przede wszystkim obserwują, niekiedy tylko włączając się w teatralne życie ogrodu, np. zdystansowany Baron (Artur Borkowski).
Są i takie, dla których sytuacja zarazy stanie się momentem inicjacji – życiowej, miłosnej i chyba także duchowej, jak Mademoiselle Starsza (Agnieszka Dziewa) i Mademoiselle Młodsza (Sandra Kromer-Gorzelewska).
Pewne postaci przychodzą jakby z innego porządku.
Wyraźnie nie pasuje ze swoją odmienną energią i dynamiką ruchu Madame Radosna Wdówka (Agnieszka Kulińska).
Obserwująca wszystko Para Wieśniaków (Paula Krawczyk-Ivanov i Anatoliy Ivanov) to z kolei bohaterowie komiczni, pozornie typowi, w finale jednak pokazujący odmienne oblicze. Drugi plan zaludniają np. Szalony Ogrodnik (Jan Kochanowski), Ołowiany Żołnierzyk (Mariusz Sikorski) czy Polityk (Paulina Jóźwin), każde z nich wydaje się pochodzić z innej opowieści.
Krótkie, kilkuminutowe etiudy rozpisane zazwyczaj na duety, tercety i kwartety wykonawców, dzieją się często symultanicznie, w odległych przestrzeniach sceny. Ma to swój sens: podkreśla pewną życiową naturalność rozwijających się równolegle relacji między bohaterami. Jednocześnie jednak sprawia, że nie sposób podążać za wszystkimi wątkami, a poszukująca porządku uwaga ulega naturalnemu rozproszeniu, o które chyba jednak nie chodziło twórcom. Po spektaklu pozostaje ogólne wrażenie kilkudziesięciu minut obcowania z miłosnymi uniesieniami, kłótniami, rozstaniami i ponownymi połączeniami kochanków, bardzo trudno za to przywołać konkretny wątek fabularny – choć gęsto od nich w tkance spektaklu. Dramaturgiczna słabość jest zapewne wynikiem pracy w ramach kreacji zbiorowej. Leszek Bzdyl, opiekun artystyczny spektaklu, mówił o sobie przed premierą, że jest jedynie akuszerem pracy samych mimów – ciężar powstania intryg(i) przedstawienia spoczął na wykonawcach.
Bzdyl odpowiedzialny jest również za opracowanie muzyczne. Jest ono celnie dobrane, jednak kulejące od strony montażowej: utwory urywają się nagle, mechanicznie, nie rozmawiają ze sobą.
Również muzyka grana na żywo (Szymon Tomczyk) nie zadziałała najlepiej, nie dostała dla siebie wiele miejsca. Warstwa muzyczna przedstawienia, barokowo nadmierna, wymaga jeszcze dopracowania i osobnej uwagi.
Z kolei kostiumy i peruki współbrzmią z naturalną przestrzenią, w której toczy się spektakl. Sztuka tamtej epoki podkreślała przecież rolę oraz naturalne piękno ogrodów. Los Mimos podąża tym tropem tak dalece, że gdy na moment na scenę wjeżdża samochód, wydaje się obcym tworem pochodzącym z zupełnie nieprzystającego porządku. Kostiumy są jednak jednocześnie największą słabością spektaklu. Małgorzata Bulanda zaproponowała obfite suknie i obszerne pantalony, które zacierają ruch wykonawców i odbierają przyjemność płynącą z jego obserwowania. Podstawowe narzędzie pracy mimów – ciało – zostało mocno osłabione przez kostiumografkę. Chyba tylko Agnieszka Kulińska potrafiła przekuć tę słabość w walor: jej żółta suknia dzięki talentowi aktorki staje się konsekwentnie ogrywanym dowcipem, Kulińska niejako pokazuje widzom, że kostium jej doskwiera – i w ten sposób zwycięża materię.
Dowcip i żywiołowość Kulińskiej, która momentami zagarnia dla siebie całą scenę, równoważy wsobna, majestatyczna rola Anny Nabiałkowskiej. Jej Matka Baronów wydaje się skupiać w sobie niewypowiedzianą tragedię, jakby świadczyła o niedawnej katastrofie. Porusza się powoli, zazwyczaj na odległym planie, ale jest jedną z tych aktorek, które skupiałyby uwagę siedząc tyłem w ostatnim rzędzie.
Do niej również należą najwspanialsze trzy sekundy przedstawienia, gdy staje w okiennej ramie z czarną suknią (to smaczek, o którym nie należy pisać zbyt wiele, trzeba go zobaczyć na własne oczy).
Żywioł farsowej energii z kolei wprowadza na scenę Agnieszka Charkot w roli Rzeźniczki.
Wraz z jej wejściem pojawia się nowe, świeże napięcie – rola Charkot jest jak prezent dla widzów, którzy pogubili się w miłosnych meandrach pozostałych bohaterów. Rzeźniczki nie interesuje miłość, jest rozkosznie przyziemna i stanowi kontrapunkt do wysublimowanych gestów i bardziej czy mniej ostrożnych podchodów miłosnych innych bohaterów. Świetnym pomysłem było wprowadzenie Rzeźniczki dopiero pod koniec spektaklu – nic nas na jej wejście nie przygotowuje, więc tym większy jest efekt zaskoczenia i tym skuteczniejsza praca aktorki.
Pierwsza premiera mimów w sezonie 2020/2021 to lekkie przedstawienie z pewnymi niedociągnięciami czy pęknięciami. Owacyjna reakcja stęsknionej publiczności na premierze dowodzi jednak, że przedstawienie będzie się podobać – choć jego pokazy uzależnione będą zawsze od pogody.
Los Mimos, Wrocławski Teatr Pantomimy im. H. Tomaszewskiego, kreacja zbiorowa, opieka artystyczna i opracowanie muzyczne: Leszek Bzdyl, kostiumy: Małgorzata Bulanda, muzyka na żywo: Szymon Tomczyk. Premiera: 4 września 2020.