Kiedy mówimy o Alainie Delonie, pierwsze skojarzenia kierują się ku kinu – ku nieśmiertelnym kadrom z Samuraja, Lamparta czy Pana Kleina. A jednak książka Alain Delon. Buntownik i legenda otwiera przed czytelnikiem znacznie szerszy horyzont – przypomina, że Delon był nie tylko aktorem filmowym, ale również artystą sceny. Teatralne epizody w jego karierze, choć mniej znane, ujawniają inny, bardziej intymny wymiar jego sztuki – bliskość, której kamera nie była w stanie uchwycić. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Autorki publikacji prowadzą nas przez kolejne dekady życia Delona z pietyzmem godnym archiwisty i emocjonalnością kogoś, kto naprawdę rozumie mit aktora. Dzięki niepublikowanym wcześniej zdjęciom i listom możemy dostrzec, jak silnie teatr wpisany był w jego rozwój artystyczny. To właśnie na scenie, w Paryżu, w latach 60. i 70., Delon mierzył się z klasyką (“Szkoda, że jest dziwką” Johna Forda w reż. Luchino Viscontiego) – i to tam, nie w świetle reflektorów planu filmowego, najpełniej odsłaniał swoją niejednoznaczność.
We francuskim Théâtre de Paris, w Les Montagnes russes Erica Assousa, Delon po latach wrócił do kontaktu z żywą publicznością, demonstrując niezwykłą dyscyplinę sceniczną. Grał wówczas z humorem i dystansem, ale też z widoczną melancholią – jakby przeszłość każdego filmowego bohatera, którego zagrał, wciąż w nim rezonowała. W innych realizacjach, m.in. Une journée ordinaire, gdzie partnerowała mu córka Anouchka, można było dostrzec jego fascynację teatralną prawdą: ciszą, spojrzeniem, pauzą. Delon był na scenie tak samo precyzyjny, jak przed kamerą, ale bardziej kruchy, bardziej „obecny”.
Książka, choć bogata w filmowe konteksty, nie pomija tego wątku. Przypomina tournée Delona po Szwajcarii, Belgii i we Włoszech, gdzie jego występy przyciągały tłumy, jakby był ikoną rocka, a nie klasycznym aktorem. Dla ludzi teatru to niezwykle ciekawe zjawisko: filmowy idol, który wraca do teatru nie po to, by odświeżyć legendę, ale by ją zrozumieć. Jego praca sceniczna staje się dialogiem z przeszłością, z własnym mitem, z postacią, którą sam stworzył i która zaczęła żyć niezależnie od niego.
W przedmowie do książki Delon mówi o sobie z zaskakującą szczerością – o dzieciństwie, o samotności, o braku miejsca, do którego naprawdę przynależał. W tym kontekście jego droga teatralna nabiera symbolicznego znaczenia: scena była dla niego miejscem powrotu do prawdy, do fizycznej obecności, gdzie żaden montaż nie mógł ukryć emocji. W tym widać świadectwo artysty, który – mimo gwiazdorskiego wizerunku – wciąż szukał kontaktu z widzem, w najprostszej i najstarszej formie sztuki: w spotkaniu „tu i teraz”.
Wartość tej publikacji polega także na tym, że nie buduje pomnika. Delon ukazany jest jako człowiek rozdarty między apollińską elegancją a dionizyjskim buntem. „Buntownik i legenda” to nie hagiografia, ale portret pełen sprzeczności. Obok wspomnień Brigitte Bardot, Romy Schneider, Mireille Darc czy Sophii Loren pojawia się refleksja nad samotnością aktora, który z czasem staje się więźniem własnego wizerunku. A jednak wśród tych wszystkich filmowych ikonografii wciąż powraca motyw sceny – miejsca, gdzie Delon mógł po prostu być sobą.
Dla miłośników kina książka ta będzie podróżą w świat, którego już nie ma – elegancki, wyrafinowany, zbudowany na mitach o honorze i stylu. Dla komentatorów teatralnych zaś to przypomnienie, że Alain Delon był także artystą teatru, który potrafił przenieść filmową aurę na scenę, nie tracąc jej prawdy.
Zamykając książkę, trudno oprzeć się myśli, że gdyby Delon nie został gwiazdą kina, byłby jednym z wielkich aktorów teatralnych swojego pokolenia. Ale może właśnie dlatego jego legenda trwa – bo w jego spojrzeniu zawsze było coś z tego, co dzieje się tylko na scenie: obecność, która nie potrzebuje kamery, by poruszać.