Agnieszka Przekupień od lat występuje na musicalowej scenie. "West Side Story" to trzeci tytuł, jaki pochodząca z Zakopanego artystka realizuje w Operze i Filharmonii Podlaskiej.
We wrześniu na deskach Opery i Filharmonii Podlaskiej zadebiutował musical West Side Story. Wielka premiera to dla aktorów zapewne równie wielkie emocje?
Tak, to ogromne przeżycie i bardzo ważne doświadczenie. W naszej pracy premiera to właściwie zarówno zakończenie, jak i rozpoczęcie pewnej przygody. Tego dnia wszyscy czuliśmy wielkie zmęczenie, ale też wdzięczność i satysfakcję, że udało się nam wystawić w Polsce tak znaczący musical. I to na tak ogromnej, pięknej i ważnej scenie, jaką jest scena Opery i Filharmonii Podlaskiej.
Zapewne stres przed tym pierwszym zetknięciem z publicznością w roli Marii był niemały?
Myślę, że każdy z nas przeżywał swoją część tego stresu, który składał się na taki nasz wspólny stres grupowy. Wiadomo, chcieliśmy, by to, nad czym pracowaliśmy przez dwa miesiące, wyszło jak najlepiej . By wszystko się udało, a spektakl spotkał się z aprobatą publiczności. Już po premierze widziałam tylko uśmiechnięte i szczęśliwe twarze, więc sądzę, że każdy z artystów był z siebie zadowolony.
Jak wyglądało twoje wchodzenia w rolę Marii? Inspirowałaś się filmowymi adaptacjami musicalu?
Mam pewien zwyczaj, przekazany mi przez mojego profesora Ryszarda Minkiewicza z Akademii Muzycznej w Gdańsku - zawsze gdy rozpoczynaliśmy pracę nad utworem, mówił: „Nie słuchaj oryginalnego wykonania i nie sugeruj się tym, co zostało wcześniej zaproponowane. Spróbuj na podstawie tego, co wiesz o spektaklu, znaleźć w sobie interpretację i wrażliwość tej postaci. I dopiero gdy będziesz to miała, spójrz i poznaj inne interpretacje." Rzadko kiedy inspiruję się więc innymi interpretacjami. Nie ukrywam, że przygotowania do mojej postaci były bardzo trudne. W życiu nie zmierzyłam się z tak ogromną i tak trudną partią wokalną. Musiałam pokonać wiele psychicznych barier, które mówiły mi, że nie dam rady. Spędziłam więc bardzo dużo czasu ćwicząc sama w operowej salce.
West Side Story nazywane jest klasyką musicalu. Jako odtwórczym jednej z głównych ról czułaś zapewne wielką odpowiedzialność?
Mówienie o tym, że to ogromny hit, legenda i klasyk sprawia, że biorę głęboki oddech i sobie powtarzam: muszę zmierzyć się z czymś ważnym, ciekawe czy podołam. Myślę, że każdy miał świadomość, że dostał rolę marzeń. Kiedyś zrobienie takiego tytułu w Polsce wydawało się niemożliwe. W momencie, kiedy zauważyłam ogłoszenie o castingu w Operze i Filharmonii Podlaskiej, pomyślałam, że warto zapukać do tych drzwi, które wcześniej bałam się otworzyć.
Co jest dla ciebie trudniejsze podczas pracy nad spektaklem - przygotowanie aktorskie czy wokalne?
Wydaje mi się, że to idzie w parze. Bardzo często jest tak, że rola jest skorelowana z partią wokalną. Wszelkie emocje są muzycznie napisane w taki sposób, by wszystko na scenie wychodziło bardzo naturalnie, by z dialogu spokojnie przechodzić w partie wokalne. W przypadku "West Side Story" trudność polegała na tym, że postać Marii ma ogromny ładunek emocjonalny. Musiałam nauczyć się przechodzić z mojego naturalnego, raczej niższego mówienia, do wyższych dźwięków.
Akcja "West Side Story" do złudzenia przypomina „Romea i Julię". Tyle że wszystko rozgrywa się nie w XVI-wiecznej Weronie, a w latach 50. XX wieku w Nowym Jorku. Mimo to mówi się, że musical wciąż jest bardzo aktualny...
I pewnie dlatego cały czas nazywany jest hitem. Ten musical niesie ze sobą ogromny przekaz i właśnie tę uniwersalność. To niesamowite, bo przyglądając się temu, co się dzieje w naszej codzienności na świecie, pomyślałam, że nadal niczego się nie nauczyliśmy i te treści z musicalu wciąż są, niestety, aktualne.
Jak zachęciłabyś do odwiedzenia opery tych, którzy na West Side Story jeszcze nie byli?
Warto przyjść do opery, by doświadczyć tej wielkiej sztuki, wspaniałej muzyki i nieśmiertelnych melodii. Przede wszystkim warto jednak pójść na ten musical, by móc wyciągnąć z tego spektaklu to, co jest najważniejsze - by patrzeć na drugiego człowieka bez stereotypów, bez naklejania na niego różnych etykiet i bez wrogości. By traktować wszystkich z przyjaźnią, tolerancją i miłością, tak, żeby każdy mógł czuć się na tej planecie jak w domu. Żeby nie trzeba już było walczyć po swoje terytorium, o swoje prawa i o swoje zdanie. Wydaje mi się, że i w Białymstoku, i w ogóle w całym kraju, ten tytuł jest bardzo potrzebny.
Na musicalowej scenie jesteś obecna już od wielu lat. Ta branża wiąże się chyba z życiem w ciągłej trasie? W tym samym czasie grasz przecież w kilku różnych spektaklach?
Tak, aktualnie w Warszawie w Teatrze Muzycznym Roma gram w spektaklu „Aida", a w Łodzi - w „Les Miserables", który również zalicza się do klasyki musicalu. Mój zawód ma krótki żywot. Nie zawsze będę przecież grać role młodych amantek. Cieszę się więc bardzo, że teraz dostaję tyle szans i mogę eksploatować swoje możliwości oraz umiejętności na tyle, by nasycić się tą branżą i formą musicalu, która wydaje mi się najpełniejszą formą przekazu.
Niedawno na swoim instagramie napisałaś „Każdy spektakl w sercu chowam i próbuję się najeść na zapas". Co miałaś na myśli?
Teatr jest tymczasowy. Jesteśmy tu i teraz. Spektakl się kończy i każdy idzie w swoją stronę. Licencje zazwyczaj zabraniają nagrywania, więc nie możemy sobie go później odtworzyć. Zaakceptowałam tę tymczasowość, tę ulotność chwili. I za każdym razem, kiedy dostaję do zagrania jakiś spektakl, wiem, że po pewnym czasie ten czar się skończy. Więc - tak jak napisałam - próbuję „najeść" się na zapas, żeby nigdy o nim nie zapomnieć i móc wracać do tego, co przeżyłam, kogo spotkałam i jak się rozwinęłam dzięki roli i ekipie. Chcę cieszyć się każdą chwilą na scenie, bo wiem, że ona nigdy się nie powtórzy.
Ról, w które się wcielałaś, masz na swoim koncie całkiem sporo. Jest jakaś postać, z którą zżyłaś się najbardziej?
Wydaje mi się, że mam takie szczęście, że dostaję postaci, które mają mi coś powiedzieć w danym etapie mojego życia. Zazwyczaj były naprawdę bardzo skorelowane z tym, co aktualnie się u mnie działo i każda z nich miała na mnie pewien wpływ. Co ciekawe, spektakle gramy czasami z dłuższą przerwą. I ten powrót jest zawsze niesamowity, bo przypominam sobie siebie z tamtego czasu. To takie spotkanie ze sobą z przeszłości. Mam też taki zwyczaj, że dla każdej granej przeze mnie postaci kupuję... perfumy. I potem, kiedy tylko ich użyję, od razu mi się wszystko przypomina. A jeśli mam już wskazać jedną postać, która najbardziej pokazała mi, o co chodzi w życiu, to będzie to Jenna z musicalu "Waitress". Trafiła na bardzo ważny moment w moim życiu i nakierowała mnie na najważniejsze decyzje. Jestem jej za to bardzo wdzięczna.
A masz może rolę, o której wciąż marzysz?
To dla mnie bardzo niezręczne pytanie, bo wiem, że każdy artysta marzy o jakieś roli. A ja jestem bardzo pokorna. Dostałam już tyle od życia, że aż krępuję się mówić, że o jakiejś roli jeszcze marzę. Miałam już przecież tyle ról, o których marzyć nawet nie śmiałam.
Po "Doktorze Żywago" i "Jesus Christ Super Star", "West Side Story" to już trzeci tytuł, który realizujesz w Białymstoku. Jak ci się pracuje na deskach naszej opery?
Dokładnie pięć lat temu zaczęłam odwiedzać Białystok i te okolice. Wcześniej Podlasie było dla mnie nieodkryte. Kiedy zobaczyłam, jak wspaniałe są możliwości tego gmachu, jak ogromne zaplecze techniczne i jak wielka odwaga, by wystawić ten musical, byłam pod sporym wrażeniem. Przyjeżdżałam tu zawsze z wielką ekscytacją i nie mogłam się doczekać wyjścia na scenę.
A znalazłaś czas, by lepiej poznać Podlasie?
Zawsze wolne chwile między próbami staram się poświęcić na odkrywanie nowych miejsc. Moim ulubionym jest kładka Waniewo-Śliwno, lubię Supraśl, a nawet piesze wędrówki po Białymstoku, który - według mnie - jest bardzo przytulny.
Scena musicalowa to nie jedyne miejsce, gdzie można cię spotkać. Niedawno Podlasianie mieli okazję zobaczyć cię w Okopach koło Suchowoli na koncercie Piotra Rubika, zorganizowanym z okazji obchodów siedemdziesiątej piątej rocznicy urodzin urodzin bł. ks. Jerzego Popiełuszki.
Tak, od wielu lat współpracuję z Piotrem Rubikiem. Biorę udział w jego projektach, i tych bardziej rozrywkowych, i tych religijno-patriotycznych. We wrześniu pojawiliśmy się w Okopach na scenie postawionej w sąsiedztwie domu bł. ks. Popiełuszki, gdzie wykonaliśmy premierowo „Psalmy z Podlasia" - oratorium w całości poświęcone tej postaci.
Wiele osób, obdarzonych takim talentem jak ty, ma ambicje, by zrobić wielką karierę solową. Jak jest w twoim przypadku?
Przyjmuję to, co proponuje życie. I zazwyczaj w życiu dostaję wszystko nie tak, jak chciałam, tylko lepiej. Mam więc spokój co do tego, jak dalej potoczy się moja kariera. Jestem przekonana, że jeżeli moja podświadomość zapragnie tego, bym grała dla szerszej publiczności czy też kreowała swoją muzykę, to po prostu to zrobię. Od jakiegoś czasu staram się nie przywiązywać do moich planów. Daję życiu samemu decydować, w jaki sposób one się realizują. Skupiam się na tym, co tu i teraz.