„Dzieje grzechu” wg Stefana Żeromskiego w reż. Wojtka Rodaka Narodowego Starego Teatru w Krakowie na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych pisze Wiesław Kowalski.
Rodak i Gańczarczyk biorą Dzieje grzechu na warsztat, nie po to, by opowiedzieć je na nowo, lecz by rozłożyć na części mechanizmy, które tę historię od ponad wieku napędzają.
W krakowskiej inscenizacji trudno doszukiwać się klasycznej adaptacji powieści Żeromskiego. To raczej performatywny komentarz do jej statusu kulturowego, wykład o przemocy wpisanej w patriarchalne narracje oraz świadoma gra z teatralnością jako narzędziem oporu i demaskacji.
Z oryginału pozostaje zaledwie szkic fabularny i figura Ewy Pobratyńskiej – bohaterki uwikłanej w cudze projekcje, w męski konstrukt ofiary i grzesznicy. Gańczarczyk rozbija ten schemat, wprowadzając trzy aktorki grające Ewę (Karolina Staniec, Magda Grąziowska, Małgorzata Gałkowska), które kolejno demontują patriarchalne narracje o kobiecości: od naiwnego podlotka, przez femme fatale, aż po kobietę dojrzałą, odmawiającą dalszej gry w narzucone role.
Rodak sięga po konwencję melodramatu, nie po to, by ją powtórzyć, lecz rozłożyć na czynniki pierwsze. Gra aktorska bywa celowo przerysowana, emocje afektowane, a stylizowane dialogi brzmią jak cytaty. Ta estetyka to nie kaprys – to język krytyki kulturowej, obnażającej schematy, które przez dekady kształtowały zbiorową wyobraźnię w kwestiach seksualności, winy i normy.
Szczególnie istotny jest wątek filmowy: pojawia się postać Waleriana Borowczyka i jego męska ekipa, kadrująca ciało i emocje Ewy. To nie tylko odniesienie do ekranizacji, ale też metafora męskiego spojrzenia, które rządzi nie tylko w kinie, ale i w teatrze. W kulminacyjnym momencie jedna z aktorek przerywa grę i mówi o własnych doświadczeniach z wcześniejszej inscenizacji Dziejów grzechu – prywatny głos staje się aktem demaskacji przemocy systemowej i próbą przejęcia narracyjnej kontroli.
Estetyka buduarowa, kampowa przesada i świadome obnażenie teatralności tworzą spójną, semantycznie pracującą ramę. Scenografia Katarzyny Pawelec i kostiumy Marty Szypulskiej nie są tłem, lecz aktorami tej opowieści – dopełniają sens, nie maskując formy.
Choć druga część spektaklu nieco traci impet – mnożą się wątki, przesunięcia akcentów i monologi – nie niweczy to jego siły. Tym bardziej, że Małgorzata Gałkowska jest w niej znakomita. Dzieje grzechu Rodaka nie rekonstruują powieści, lecz rekonfigurują ją z ironicznym dystansem i polityczną świadomością. To teatr operujący groteską i cytatem, zanurzony w debacie o przemocy, reprezentacji i podmiotowości kobiet. Bez zadęcia, z mądrością i bezkompromisowym spojrzeniem.