„Chłopacy” Eugenii Balakirevy w reż. Krzysztofa Zyguckiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Wojciech Lipowski w miesięczniku „Śląsk”.
Po raz kolejny znaleźliśmy się w rzeczywistości mieniącej się różnymi porządkami znaczeń. Nie byłoby w tym nic osobliwego, wszak wielość możliwych odczytań w przypadku ludzkich historii staje się wartością, która nadaje im nowe konteksty, umożliwia tworzenie własnych zasad lektury czy w końcu proponuje rozpoczęcie gry w tropienie ukrytych treści. W teatralnych okruchach powyższy mechanizm ma szczególne zastosowanie. Tekst sceniczny posklejany z różnych fragmentów, w których przegląda się rzeczywistość, skłania odbiorcę do twórczej aktywności poznawczej, choć przecież nie zawsze prowadzi do wniosków ostatecznych i satysfakcjonujących.
Otrzymaliśmy niedawno na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego spektakl młodego debiutującego reżysera, laureata zeszłorocznej edycji konkursu dramaturgicznego WyspianKiss, Krzysztofa Zyguckiego. To Chłopacy, których dramaturgicznie przygotowała Eugenia Balakireva, wykorzystując teksty Douglasa Stuarta Młody Mungo oraz zapomnianą XVI-wieczną sielankę Piękny pasterz Jacquesa de Fontany'ego, utopię męskiego społeczeństwa. Ten skromny, kameralny spektakl ma swoją ukrytą siłę umieszczoną w niekończącym się ciągu znaczeń, które odbiorcy mają możliwość wypełnić treścią, stworzyć coś na kształt suplementu, gdzie znajdzie swoje miejsce parafraza tekstu wypływająca z osobistych doświadczeń i przeżyć. I nie chodzi tu wcale o retoryczne gry z publicznością, a raczej zrozumienie, że sprawy trudne w artykulacji staną się przy próbie wysiłku intelektualnego zadziwiająco proste. Należy jednak pamiętać, że spektakl Zyguckiego potrafi również zwodzić i może się okazać, że podjęte tropy prowadzą na manowce.
Chłopacy to sztuka bardzo dosłowna, a jednocześnie wszystkie rzeczy tu pokazane w jednej chwili wymykają się schematom, do których jesteśmy przyzwyczajeni, a sens, którego poszukujemy w gmatwaninie problemów objawia się, by tak rzec, mimowolnie, przy odrobinie wysiłku poznawczego. Historia jest pozornie prosta, trudna miłość dwóch młodych chłopców: co to szukają własnego miejsca w świecie pełnym przemocy, opresji. Nie odnajdują go w poranionych, pełnych niezrozumienia, rozbitych domach rodzinnych, nie mogą także odnaleźć w mrokach brutalnego świata. Powieść Stuarta pomaga twórcom w budowie struktury narracyjnej całości. Problematyka doświadczeń osób nieheteronormatywnych bazuje tu na znanych schematach postrzegania ich przez społeczeństwo, ale jednocześnie otwiera perspektywę doświadczeń emocjonalnych pokazanych w oryginalnej formule. Przestrzeń intymna spektaklu pokazana w umownych ramach jest przejmująca, dotyka tych wszystkich bolesnych spraw, jakie wypełniają życie Jamesa i Munga: trudne dzieciństwo, pustka domu, brak miłości oraz akceptacji. Przejmująca, bowiem ukazuje rozpaczliwą samotność obu bohaterów, miotających się wśród ludzi obojętnych na ich sprawy i doświadczenia, podzielonych nie tylko społecznym pochodzeniem, ale też wyraźną granicą, jaka antagonizuje środowiska protestantów i katolików, dzieli przestrzeń społeczną miasta.
James i Mungo to dwa światy, dwa charaktery, siła i niezdecydowanie, pewność i zagubienie. Tak płynie ta opowieść pomiędzy skrajnościami życia, bardzo dramatyczna i zanurzona w smutku. Nie zagłuszy tych tonów forma teatralna, w której są obecne odwołania do kultury queerowej, inspiracje czerpane z kabaretu czy form ballroomu, gdzie swobodna ekspresja tożsamościowa znajduje swe ujście. To z tej formy zapewne czerpała pomysły choreografka Magdalena Kawecka, przygotowując ciekawe, dopełniające fabułę układy taneczne bohaterów.
Trzeba przyznać, że młodzi aktorzy, mierząc się z trudnym tematem, pokazali, że rozumieją interpretowane postaci oraz potrafią w prostocie, oszczędnych środkach ekspresji pomieścić istotę, charakter bohaterów. Jan Jakubik w roli Jamesa nazwał wszelkie możliwe odcienie młodzieńczej samotności, niespełnienia, rozpaczy pustki rodzinnego domu. Zrobił to niezwykle prosto i oszczędnie. Zapadają w pamięć sceny jego rozmów z ojcem w świetnym ujęciu Marka Rachonia, który nie rozumie na czym polega ojcowska relacja z synem.
Mungo Pawła Kruszelnickiego, którego niedawno chwaliliśmy za bardzo udany występ w Wielorybie na tej samej scenie, doskonali warsztat i ujmuje bezpośredniością oraz wrażliwością sceniczną. Bardzo ciekawie wyraził własne lęki, ukazał stygmat patologicznego dzieciństwa, z którym musi mierzyć się w dorosłym życiu, a nie bardzo daje radę. To bohater szczególny, rozedrgany, pogubiony. Kruszelnicki zdaje się nieustannie pytać, co zrobić i jak żyć ma człowiek poza schematami społecznej akceptacji, jak wypowiedzieć dziwność, odmienność, zbudować bezpieczny schron swoich marzeń. Z dala od brata, kolegi, rodziny, ukryty przed całym światem.
Wspomnijmy jeszcze o znakomitych wcieleniach Anny Kadulskiej, która - podobnie jak Marek Rachoń - wciela się w kilka postaci. W tych paru scenach wygrała wszystko, co możliwe na temat swoistej społecznej ewazji, odwrócenia się od przemocy, ucisku, stygmatyzacji innych, raz jako matka, innym razem siostra, kobieta z sąsiedztwa zawsze współwinna za sprawą obojętności.
W tle sztuki Zyguckiego otrzymujemy szerszy kontekst społeczno-polityczny epoki rządów Margaret Thatcher. Jesteśmy w Glasgow, gdzie kryzys, bezrobocie, narastające niezadowolenie musi gdzieś znaleźć ujście. Stąd konflikty, walki religijne, zamieszki, agresja wobec słabszych, wykluczonych. To drugi plan, ale umiejętnie wkomponowany w historię osobistą bohaterów.
Chłopacy to tekst zlepiony z fragmentów, odprysków ludzkich bolączek, traum, niespełnienia. To także różnorodność tematów, konwencji, gatunków, nastrojów wpisanych w człowiecze doświadczenie. Ten spektakl zadziwia także czymś innym: brakiem pewności, wiary, że uda się coś zmienić w nieprzyjaznym świecie, skoro ludzie nie mają takiej potrzeby. Niepokój obecny tu właściwie od początku do końca, nie oznacza jednak kapitulacji. Cicha nadzieja czai się bowiem w poszukiwaniu sensu, nadawaniu znaczeń sprawom, które mijamy obojętnie w codzienności.