„Iwona, księżniczka Burgunda” w reż. Adama Orzechowskiego z Teatru Wybrzeże na XXXI Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Filip (Robert Ciszewski) poznaje Iwonę (Magdalena Gorzelańczyk) nie na spacerze z ciotkami, ale – w teatrze. On (i cały Dwór) gra, a ona – wraz z narzeczonym - jest widzką. W którymś jednak momencie nie wytrzymuje faktycznie nieznośnej presji Księcia i z krzykiem udręczenia na tej scenie się pojawia. (Można byłoby pomyśleć, że gdyby pozostała na widowni, to by żyła. Ciekawe). Reżyser wciąga widzów w dworską intrygę jako w sumie równorzędnego bohatera, czyniąc nas poddanymi Króla Ignacego (Grzegorz Gzyl). A on swoim ludem bawi się, ulepia go, ulepsza, a za chwilę gardzi niczym niepotrzebną igraszką (bo ma ten swój lud właśnie tam), tak, jak niepotrzebna będzie wzięta z tłumu Iwona, zupełnie bezpieczna na widowni, ale - śmiertelnie zagrożona na scenie, Dwór ją karaskami zabije.
To przedstawienie jest chyba właśnie najbardziej o tym - co z tym faktem możemy zrobić. Obejrzeć jako widowisko, dać brawa i wyjść? Poświęcić raz na jakiś czas jakąś Iwonę i kupić sobie w ten sposób chwilę spokoju, podczas gdy władza ją będzie rozkosznie trawić?
A może jednak oni wszyscy w jakiś sposób z naszego łona wyszli i jednak jesteśmy odpowiedzialni za to, co się na tej scenie dzieje? Może związek frazeologiczny łączący teatr i władzę – scena polityczna – ma głębszy sens niż nam się wydawało?
Gdańska "Iwona" triumfalnie objeżdża festiwale i zbiera znakomite recenzje. Nic dziwnego, bo oglądamy nie tylko mądry, poruszający, wspaniale zagrany spektakl, ale i spektakularne, bardzo wciągające widowisko, z także świetnymi pozostałymi rolami: Katarzyny Kaźmierczak (Królowa) i Agaty Woźnickiej, Grzegorza Otrębskiego, Piotra Chysa i Roberta Ninkiewicza (Iza, Cyryl, Cyprian i Szambelan).