„Stado. w środku jesteśmy baśnią” w reż. Martyny Majewskiej we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Pisze Ewa Mecner na blogu Artystyczne Spojrzenie.
Stado siedzi pokornie i czeka, a na zewnątrz czai się zło. Potwory krwiożercze, rogate, i demon uwodzicielski wyjący upiornie, w dzikim szale forsujący ogrodzenie i wdzierający się, by zmysłowo doświadczyć kontaktu z ludźmi z osady. Wrocławski Teatr Pantomimy nawiedziło stado szalone i nieokiełznane. Słuchamy wraz z nim parodii reklam, popularnych niegdyś dżingli, a nawet Violetty Villas i Krzysztofa Krawczyka. Stado pantomimiczne żyje własnym rytmem i własnymi perwersjami. Rodzi się martwe dziecko przywiezione do lasu z miasta (genialny Matrix Eloya Moreno Gallego w peruce i szpilkach, upiornie umalowany, z brzuchem ciążowym, który zamienia się w garb, a potem Eloy już tylko pusty wózek wozi po scenie niczym postać zbiegła z jakiegoś kantorowskiego spektaklu).
Dzieci w stadzie są dziwne i szukają sobie podobnych. Wszyscy szukają mocnych wrażeń. Zatracają się w transowej muzyce i ulegają wpływom czarnego księżyca. Dzieje się dużo i strasznie. Osada odcięta jest od normalnego świata, do którego młodzi chcą (?) uciekać. Syn rusza do lasu. I/ale zakochuje się w niewidomej dziewczynie. Oboje są inni. Odszczepieńcy są odważni i nie czują strachu. Nawet ostrzeżenie: "Uwaga - Czerwone!" ich nie rusza. Doskonałe role zagrali w "Stado.w środku jesteśmy baśnią" Karolina Pewińska i Kuba Pewiński. Finezyjnie, obrazoburczo, ale i romantycznie ukazując transgresyjną miłość. Pierwotne, zwierzęce są ich instynkty, nic ich nie powstrzyma. Wymieniają uściski, pocałunki i ... ślinę. Siła, jaka tkwi w obojgu, to nowa miłość, jaka połączyła ich rodziców. Scena stapiania się Matki i Córki za pomocą nakładających się wideo artów jest naprawdę niezwykła. Całość zanurzona jest w astronomiczno-newage'owej świetlnej miksturze.
Stroje są jak u Kantora - przykurzone, szare, rozmyte, jakby oświetlone przez srebrzysty księżyc. Ale tu przecież nad stadem wisi czarny szatański księżyc, a w krwistej poświacie skradają się rogate potwory... Muzyka Agaty Zemli ma w sobie jakiś hipnotyczny czar. Postacie pogrążają się w swoich aberracjach i pragnieniach. Transowe rytmy poruszają nawet Kobietę Zwierzę, która czai się na obrzeżach osady (znakomita pierwotnie totemiczna Izabela Cześniewicz, która budzi w mieszkańcach zmysłowość i ZŁO).
Zło i strach przenikają się. Każdy szuka spełnienia. Stado jest stadem indywidualistów (mają nawet imiona, które słyszymy, gdy niewidoma dziewczyna ich rozpoznaje), ale wciąż przyciągani magicznymi siłami dążą do tego, by stopić się w jeden krąg. Trzymają się za ręce, leżą obok siebie, nawet wijąc się w ekstazie. Ale tylko chłopiec, Syn, ma odwagę ruszyć w głębszą ciemność lasu. Początkowo samotnie, a potem z Inną, niewidomą dziewczyną.
Spektakl jest klimatyczny i pełen różnorodnych wątków. Inspirowany filmami: „Osada” w reż. M. Nighta Shyamalana, „Dogville” w reż. Larsa von Triera, „Midsommar” w reż. Ari Aster oraz reportażami „Światy wzniesiemy nowe” autorstwa Urszuli Jabłońskiej. Jest jak wielka piniata, która rozsypuje się wieloznacznymi, kolorowymi wątkami tworzącymi surrealistyczną baśń albo film grozy z groteskowymi akcentami. Stado frenetycznie pogrąża się w swoich fantazjach, które są niby subiektywne, indywidualne, a jednak niepostrzeżenie magicznymi sposobami coraz mocniej łączą jego mieszkańców. Właściwie wciąż dążą do tego, by trzymać się razem, ulegają tym samym złudzeniom, trzymają się razem w radości, smutku i bólu. Przeżywają wspólnotowe życie, gdzieś z dala od normalnego świata, żyjąc po swojemu. Trochę w tym dystopii, trochę magii i astrologii, wszystko jednak w ironicznym nawiasie, w jakim i my wszyscy żyjemy próbując wyzwolić się z codziennej szarości.
Sądzę, że reżyserka Martyna Majewska stworzyła wraz z zespołem Wrocławskiego Teatru Pantomimy doskonałą pantomimiczną piniatę licząc, że i my widzowie ze swoimi pragnieniami i odczuciami odnajdziemy się w tym stadzie. Świetna premiera w kończącym się roku i oby i nowy przyniósł kolejne spektakle nie tylko efektowne wizualnie, ale i skłaniające do myślenia, i po prostu zabawne. Bo oglądając "Stado" można się odprężyć i podążyć za jego osobliwymi mieszkańcami, którzy żyją szybko, bawią się po wariacku, ale skłonni są też do głębokich uczuć jak miłość czy namiętność. Polecam, bo to teatr pantomimy godny swego patrona Henryka Tomaszewskiego, zwłaszcza spod znaku takich spektakli jak "Syn marnotrawny" czy "Sen nocy letniej".