W eleganckim mieszkaniu jesteśmy uczestnikami skromnego przyjęcia z okazji pięćdziesiątych urodzin Erica. Na wielu gości solenizant (Marcin Bosak) raczej nie liczy: będzie najbliższy przyjaciel i wspólnik w firmie (Jan Wieczorkowski) oraz małżonka Erica – ale to tak jakby nie gość, prawda. Zanim zacznie się uczta przygotowana przez Sabinę, solenizant rozpakowuje prezenty. Od żony (Aleksandra Popławska) otrzymuje czapkę pilotkę, idealną do nowego, pięknego kabrioletu, a od biznesowego towarzysza książkę… niby nic wielkiego, ale akurat ta podarowana, swego czasu mocno wpłynęła na historię Europy i świata. Dzieło austriackiego akwarelisty oburzyło obdarowanego i stało się pretekstem do dyskusji na temat nierozwiązanych i trudnych spraw nagromadzonych przez lata, może też sposobnością do zastanowienia się nad sobą i swoim postępowaniem wobec pracowników, przyjaciół i najbliższych.
Prowadzone lekką ręką mistrza komedii Tomasza Sapryka aktorskie trio, przeprowadza nas przez meandry małżeńskich uczuć i przyjacielskich, poprawnościowych „uprzejmości”, mocno schowanych pretensji i uśpionych animozji. Emocje bywają podczas rozmowy i wzajemnych oskarżeń mocno napięte, ale też tematy do lekkich nie należą. I choć niekiedy są bolesne, Ericowi trudno przyjąć jakiekolwiek wyjaśnienia, nic nie jest w stanie go przekonać i wciąż krąży, nie bez krzyku, wokół problemów, które mają wskazać winnego całej tej sytuacji. Solenizant za wszelką cenę próbuje wszystkie winy zrzucić na najbliższych, natomiast ani przez chwilę nie stara się poszukać winy w sobie samym. Można odnieść wrażenie, słuchając trojga protagonistów, że bezustannie poruszają się wokół wciąż tych samych zagadnień, ale jest to podane w tak znakomitym wyrazie aktorskim, że wynagradza wszelką powtarzalność w treści czy podobieństwo fabularnych zapętleń.
W Małej Warszawie oglądamy bez wątpienia prawdziwe indywidualności teatralnej sceny. Aleksandrę Popławską pamiętam z „Innych ludzi”, kilka lat temu granych w TR Warszawa, a ostatnio z „Czułych słówek” w Och-Teatrze, w których jest najjaśniejszym i najmocniejszym punktem spektaklu. Marcina Bosaka natomiast pamiętam ze świetnej „Kumulacji” w Teatrze Kamienica, widziałem go też w fantastycznym „Królu” w Teatrze Polskim i mocno, w moim odczuciu, przekombinowanym przedstawieniu „Berlin Alexanderplatz” w Teatrze Studio. Jana Wieczorkowskiego darzę zaś ogromną sympatią zwłaszcza za znakomitą kreację w „Czasie honoru” i rolę w „Czarnej komedii” w Teatrze Kamienica. Ponowne z nim spotkanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że to świetny aktor, wciąż poszukujący nowych pomysłów na swoje artystyczne wcielenia. Tutaj, na deskach Małej Warszawy, tak naprawdę niewiele mówi, gra przede wszystkim twarzą, ciałem, wzruszeniem ramion, zastanawiającym uśmiechem, głębokim westchnięciem zażenowania i ta dyskretność środków wyrazu bardzo mi się w jego wykonaniu podobała. Miałem to szczęście, że siedziałem w pierwszym rzędzie i mogłem to wszystko z bliska obserwować i podziwiać. Okazało się tym razem, że znane nazwiska aktorów mogą zagwarantować dobry teatr, a wiadomo, że nie jest to normą, zwłaszcza jeśli chodzi o spektakle przygotowywane przez prywatnych producentów. W tym przypadku reżyser i aktorzy dali wspaniały popis swoich warsztatowych umiejętności i w pełni potwierdzili swoje wciąż rozkwitające talenty.
Podsumowując, bez modnej golizny, bezsensownego wulgaryzmu, nieuzasadnionego chamstwa, mało mądrych aluzji nawiązujących do współczesności, a zwłaszcza nienawiści do jednej ze stron nieustającej walki politycznej, zrobiono mądry, życiowy i zmuszający do głębszej refleksji spektakl, podczas którego jest również okazja do tego, by się szczerze pośmiać, choć czysta komedia to na pewno nie jest. No, może byłaby, gdyby pociągnięto dalej alternatywne, ponowne rozpoczęcie sztuki, które kończy spektakl. Ale to już musicie sami ocenić, siadając jak najbliżej sceny.